Przeszłość nas odnajdzie
Reżyser Jarosław Minkowicz postanowił opowiedzieć historię od tyłu. "63 dni gniewu" rozpoczną się od kapitulacji, a skończą nadzieją na wolność.
Rozmowa: Józef Skrzek, twórca muzyki do "63 dni gniewu", spektaklu o powstaniu warszawskim, mówi o wolności w czasach komercji i niebezpiecznej polskiej fantazji.
Reżyser Jarosław Minkowicz postanowił opowiedzieć historię od tyłu. "63 dni gniewu" rozpoczną się od kapitulacji, a skończą nadzieją na wolność. Jak pan tę chronologię odwróci w muzyce?
Józef Skrzek: Zaczniemy od dzwonów - dźwięku, który przypomina echo. Na początku jest otwarta rana, wycieńczenie i przygnębienie, a więc tonacja molowa. Ale potem będę stopniowo rozjaśniał nastrój, przechodząc do tonacji witalnych, durowych. Zbudujemy klimat nadziei, szansy na powrót emocji z pierwszych dni walki.
Finał będzie entuzjastyczny?
- Nie, spokojny, grany ze świadomością końca. Muzyka wyrazi tylko radość życia, którą ma w sobie młody człowiek chętny do obcowania ze światem i do miłości, ale także gotowy do bitwy, bo czuje się upokorzony. Muzyka będzie elektroniczna i fortepianowa.
Zaprosiłem chór, kwartet smyczkowy, bębniarzy i akordeonistów z Motion Trio. Powierzyłem im lejtmotywy, a sam będę budował oprawę dla aktorów. Odwrócona chronologia nie zmienia istoty rzeczy: pozostają podziemne tunele, walka, młodość, strach i nadzieja. Mam na uwadze przede wszystkim poświęcenie ludzi, ich determinację. Chcieli wolności. Szli do walki, bo się umówili i tyle.
Pan, Ślązak z Siemianowic, przygotowuje muzykę do spektaklu o powstaniu w stolicy. Czy los walczących tu ludzi jest panu bliski?
- Sięgam do własnych korzeni. Moja rodzina walczyła od pokoleń. Dziadowie to powstańcy śląscy. Wuj Józef, brat ojca, działał w Armii Krajowej, został powieszony przez hitlerowców podczas publicznej egzekucji w 1941 roku. Miał nieco ponad 30 lat. W latach 90. współtworzyłem dedykowany mu spektakl "Bytkowskie drzewo".
A duch moich przodków objawia się w różnych decyzjach. Choćby w tym, że zamieszkałem na ojcowiźnie, zamiast robić karierę w Ameryce. W powstaniu warszawskim najważniejsza jest ludzka odwaga. Wiedzieć, że się zginie, a jednak iść dalej, to najwyższy wymiar człowieczeństwa. Ważne, żebyśmy przenosili pamięć o tym do współczesności.
Czy dzisiejszy 20-latek żyjący w dobrobycie i spokoju, bo wojny toczą się w odległych krajach, ma szansę zrozumieć emocje swoich rówieśników w 1944?
- Spróbujemy go wciągnąć. Mamy 90 minut, żeby zabrać go w tamten świat. Dziś wolność objawia się jako możliwość manewrowania między wieloma sprawami. Ludzie kombinują: szukają kariery, pieniędzy, spełnienia. Każdy, sam definiuje, czego chce i każdy ma rację. Największym wyzwaniem jest odnaleźć się w tej wielości. To dotyczy nie tylko młodych.
Pan zawsze szedł własną ścieżką, jest wzorem artystycznej niezależności.
- Przez lata parłem naprzód, w świat, chciałem robić mnóstwo rzeczy: nagrywać, koncertować, podróżować. Na początku lat 80., po premierze filmu Jerzego Skolimowskiego "Ręce do góry", do którego napisałem muzykę, pojawiła się szansa wyjazdu do USA. Ale zrozumiałem, że mam inne obowiązki - jestem najstarszy w rodzie, czuję się związany ze Śląskiem. Żyję wśród familoków, oddycham tym samym powietrzem, tu mam dom. Zostałem.
Wyszła z pana polska dusza przywiązana do losów narodu?
- Raczej duch rodziny - skoro tamten Józef tu zginął, to ja - drugi Józef, też powinienem żyć tutaj. Ziemia mnie przyciągnęła. Moje nastoletnie córki podróżują, ale nie zachłystują się światem, bo znają swoje korzenie. Świat jest piękny, gdy go poznajesz i dotykasz, ale musisz wiedzieć, skąd pochodzisz.
Co ta świadomość daje?
- Nabierasz siły i pewności. Ja na ojcowiźnie czuję to, co opisał Norwid w "Pielgrzymie": "ziemi tyle mam, ile jej stopa ma pokrywa".
Polska historia jest obecna w codziennych rozmowach, ale czy naprawdę czujemy się z nią połączeni?
- Problem w tym, że polska historia była przez lata ukrywana i jest w różny sposób wyjawiana. Nasze zaufanie do niej jest ograniczone. Wczoraj nikt nie mówił o Katyniu, dziś dowiadujemy się nowych rzeczy o stanie wojennym, a kto wie, co poznamy jutro? Łatwo się zniechęcić, trzeba być człowiekiem bardzo zainteresowanym prawdą, żeby w Egipcie nie tylko kąpać się w morzu, ale też zwiedzać piramidy i czegoś się dowiedzieć.
Świat jest na wyciągnięcie ręki, ale z niego nie korzystamy?
- Polacy od 20 lat starają się nadrobić czas. Wszyscy kupili samochody, a nie ma dróg, po których można jeździć. Brakuje nam zdolności planowania, dyscypliny, organizacji życia. Idziemy do przodu tak, jak umiemy. Jest w nas wiele fantazji, ale i tej niebezpiecznej, spod znaku "róbta, co chceta". A życie jest wymagające i kto się nie zorganizuje, będzie stał w kącie. Nawet, jeśli jest genialny.
W latach 80. radził pan sobie z politycznymi ograniczeniami, koncertując w kościołach. Na wolnym rynku jeszcze trudniej się odnaleźć?
- Teraz nikogo nie obchodzi, kim byłem ani jaki mam dorobek. Liczą się ci, którzy są silni teraz. Muszę wciąż być atrakcyjnie prezentującym się okazem. Uznałem, że lepiej obniżyć wymagania - nie potrzebuję złotych klamek ani basenu, wystarczy, że żyję godnie. Jestem zawodowcem skazanym na muzykę, nie mogę hodować pieczarek. Moja żona i córki dobrze o tym wiedzą.
Skoro liczy się tylko teraźniejszość, to żyjemy w świecie pozbawionym pamięci?
- Przeszłość, prędzej czy później, nas odnajdzie. Nie można bez końca biec naprzód - albo zabraknie sił, albo któregoś dnia pojawi się refleksja, która obudzi pamięć.