Rozmowa z Iwoną Loranc
- Nie silę się na ekspresyjne gesty, co zresztą niektórzy uważają za brak pomysłu na interpretację - rozmowa ze śpiewającą aktorką IWONĄ LORANC o recitalu "Znaki na niebie" (dziś, 15 marca na PPA).
Dziś [15 marca] w Teatrze Kameralnym z recitalem "Znaki na niebie" wystąpi Iwona Loranc [na zdjęciu], artystka obdarzona pięknym głębokim altem. Przed trzema laty wygrała konkurs interpretacji piosenki, śpiewając "Dno" Toma Waitsa i "Kinematografię serc".
Małgorzata Matuszewska: Jakie utwory znalazły się w "Znakach na niebie"?
Iwona Loranc: Przede wszystkim piosenki Tomka Wachnowskiego, ale także "Dno", "Kinematografia serc", "Nekrolog piękna" Jana Wołka, "Byłam sama, jestem sama" Agnieszki Osieckiej i "Ocalić od zapomnienia" Marka Grechuty - z tą piosenką nie mogę się rozstać.
Czy ten różnorodny repertuar ma jakiś wspólny mianownik?
- Tak. Wszystkie te bardzo znane pieśni są po prostu pięknymi utworami o miłości. Korzystam z nich, bo mają dużą dramaturgię, są ekspresyjne. Tomek Wachnowski porusza się w spokojnych rejonach.
Takie też rejony - mam wrażenie - są Pani bliskie. Co zresztą bardzo podoba się publiczności.
- Cieszę się, że ludzie potrzebują spokoju i bezpretensjonalności. Nie silę się na ekspresyjne gesty, co zresztą niektórzy uważają za brak pomysłu na interpretację. Ale będę się tego trzymać.
Co dała Pani pierwsza nagroda na PPA?
- Poczucie, że powinnam śpiewać i nie zajmować się specjalnie niczym innym. Bywa różnie, bo to nie jest łatwy rynek, ale nie mam wątpliwości, że dobrze wybrałam. Jestem zapraszana na koncerty, wciąż śpiewam i znajduję kontakt z publicznością.
I mieszka Pani w Bielsku-Białej, z dala od możliwości, które daje stolica.
- Współpracuję z Tomaszem Witkiewiczem i jego teatrem, ale przede wszystkim gram koncerty. Bielsko to moja przystań i ostoja. Chodziło mi nawet po głowie, żeby się przenieść do Wrocławia, ale byłoby to trudne ze względu na moją córkę Honoratę, która chodzi do szkoły. Jestem outsaiderem, kręcę się po Polsce.