Polakom brak wiary w naukę
Peter Greenaway szykuje widowisko plenerowe "Wielki wybuch" na otwarcie Centrum Kopernik w Warszawie.
Rz: Powtarza pan, że kino umiera, a teatr trzyma się znakomicie. Dość zaskakujące twierdzenie, zważywszy, że podstawy sztuki scenicznej nie zmieniają się od wieków, a w kinie technologia unowocześnia się w zawrotnym tempie.
Peter Greenaway: Wszystko zależy od punktu widzenia. Kino okazało się sztuką chwilową, przemijającą i zmienną. Jest uzależnione od ton sprzętu, od bogatych sponsorów i inwestorów, od systemów dystrybucyjnych. Tymczasem wystarczy, że staniesz i zaczniesz śpiewać, a potem przytkniesz do ust palec, prosząc o ciszę, i już tworzysz teatr. Teatr, w którym istnieje naturalna potrzeba porozumiewania się z innymi językiem uniwersalnym. Podobnie zresztą jak w czasie wielkich widowisk plenerowych.
Takich jak to, które przygotowuje pan razem z Saskią Boddeke na otwarcie Centrum Nauki Kopernik 5 listopada na Wybrzeżu Kościuszkowskim w Warszawie?
- Tak. Myślę, że dla wielu ludzi doświadczenie sztuki multimedialnej, wykorzystującej różne sposoby komunikowania się, jest wręcz fascynujące. Film łączy się tutaj z akcją na żywo. Ale też ze środowiskiem, z architekturą. Wielu znanych artystów angażuje się dzisiaj w ten rodzaj działalności.
Czy chętnie zgodził się Pan na przygotowanie multimedialnego spektaklu w Warszawie z takiej właśnie okazji?
- Tak, bo nauka ma wpływ na wszystko, na nasze życie, na rozwój świata. W Amsterdamie mamy wspaniałe muzeum nauki, gdzie zwiedzający nie tylko oglądają eksponaty, ale również bawią się, uczestniczą w eksperymentach. Takie nowoczesne placówki powstają dziś wszędzie, cztery można zwiedzać w Dubaju. Mnie one bardzo ciekawią, bo jestem zainteresowany wielkimi pytaniami, jakie ludzkość sobie zadaje. Niemiecki fizyk Max Planck ujmował to tak: "Czemu raczej jest coś niż nic?". Dlaczego zatem istnieje świat? Jesteście krajem rzymskokatolickim. Od wielu pokoleń Polacy byli pod głębokim wpływem tego, co głosi Kościół. I do dzisiaj wciąż bliskie są wam mistyczne sposoby rozwiązywania empirycznych problemów.
Ja próbuję szukać odpowiedzi w nauce.
Warszawski "Wielki wybuch" to nowoczesny, multimedialny pean na jej cześć. Podobnie jak w Turynie będzie pan wykorzystywał projekcję obrazów na ściany domów?
- Tak, to będzie jeden z najważniejszych środków wyrazu w "Wielkim wybuchu". W ten sposób wyprowadzam film z kina, unikam sytuacji, w którym widz siedzi w zamkniętej sali, wpatrując się w prostokąt obrazu. Daję mu wybór, czemu poświęci swoją uwagę.
Głównych aktorów widowiska przywozi pan z Holandii?
- Tylko kilku. Zespół tworzy tu prawie 300 tancerzy, których rekrutuję w Warszawie. Większość to amatorzy. Oni muszą być odpowiednio prowadzeni, trzeba im pokazać, co mają robić. Dlatego zdecydowałem się przywieźć siedmiu znakomitych zawodowych tancerzy z Holandii.
Czy w tym spektaklu zostawia pan miejsce na improwizację?
- Warszawskie widowisko ma doskonale przemyślaną strukturę. Przypomina mocny ochronny parasol, gotowy na wszelkie zawirowania: deszcz, śnieg. Zobaczymy, co wydarzy się 5 listopada.
Ale jesteśmy przygotowani na niespodzianki.
Czyli jednak opiera się pan na precyzyjnym scenariuszu?
- Wy, ludzie pióra, zawsze pytacie o tekst! Sztuka wizualna to obrazy. Kino też powinno się głównie nimi posiłkować. Te "precyzyjne scenariusze" są właśnie jego przekleństwem.
A propos filmu: podobno przygotowuje się pan do opowieści o życiu malarza Hendrika Goltziusa.
- Mam pięć projektów. Tak to już bywa w kinie, że mało który scenariusz jest rzeczywiście realizowany. Finansowanie filmów jest dzisiaj trudne i kruche, więc mam też inne plany. Wkrótce przygotowuję wielką wystawę w Nowym Jorku, mamy projekt w Tel Awiwie.
W pana kalendarzu podróży Polska pojawia się często...
- ... już nawet nie liczę tych powrotów. Nie tylko tu pracuję, przyjeżdżałem też wielokrotnie do Warszawy czy Gdańska z filmami. Nakręciłem ich 15, wszystkie były w Polsce dystrybuowane.
Robiłem też u was wcześniej przedstawienia plenerowe, przyjeżdżałem na festiwale, w ubiegłym roku byłem na przykład we Wrocławiu na Erze Nowych Horyzontach.
Ale wypowiada się pan na temat Polski dość krytycznie.
- To część naszego kontraktu. Artysta ma spoglądać ostrzej. Uważam Polaków za ludzi zapatrzonych w przeszłość. Macie kłopoty z własną tożsamością i jakieś niewytłumaczalne kompleksy kulturowe. Powinniście iść do przodu, zamiast stale oglądać się za siebie.
Są intelektualiści, którzy twierdzą, że nie można zrobić kroku naprzód, jeśli nie rozliczy się wcześniej i nie pogodzi z historią.
- Dla mnie jesteście sentymentalnymi romantykami. Wiem, że to brzmi dość brutalnie, ale zapraszacie mnie do Polski także dlatego, że głośno to mówię.