Artykuły

Koniec wieku

Że trudno być prorokiem we własnym kraju, świadczy dobitnie stosunek polskich mediów do twórczości Janusza Wiśniewskiego. Jego teatralny język fascynował polską widownię na początku lat osiemdziesiątych, gdy Wiśniewski wystawiał swoje najgłośniejsze dzieła: "Panopticum Madame Tissaud", "Koniec Europy", "Modlitwę chorego przed nocą", czy "Walkę karnawału z postem".

Gdy jednak został zauważony na forum Europy, a już zwłaszcza gdy posypał się na jego dzieła nagród, nagle stał się w Polsce "persona non grata". Widać Grand Prix Festiwalu Teatru Narodów, za "Koniec Europy", trzykrotnie wręczana Wiśniewskiemu równorzędna nagroda za kolejne przedstawienia, to już wystarczający powód do anatemy. Nic to, że Jerzy Grzegorzewski zaprosił Janusza Wiśniewskiego do realizacji autorskiego spektaklu na narodowej scenie, ani to, że w Dusseldorfie, na inscenizacji "Fausta" w jego reżyserii są wciąż komplety. I nie chodzi tu o merytoryczne zarzuty, ale o ton wypowiedzi o jego twórczości.

O wartości teatru Wiśniewskiego wbrew pozorom nie stanowi oryginalna forma, za pomocą której reżyser tworzy z zespołu aktorskiego swoiste panopticum, ani też napięcie i rytm, jaki daje muzyka Jerzego Satanowskiego, stale współpracującego z autorem, ale wbrew wszystkiemu szukanie z mozołem sacrum w zmasakrowanym grzechem świecie. Wiśniewski dotyka lęków epoki dekadenckiej, ukazuje bezradność człowieka wobec nadchodzącej Apokalipsy; głęboko zanurzony w kulturze chrześcijańskiej twórca, zdaje się swoimi inscenizacjami weryfikować system wartości zdewaluowany w świecie materii. Śmierć i Szatan, te dwa pojęcia przekładane na język sceny, są obecne w jego przedstawieniach.

Ostatni, wystawiony w Teatrze Narodowym spektaki "Wybrałem dziś zaduszne święto" to połączenie stałych elementów teatru Wiśniewskiego z fragmentami tekstu "Samuela Zborowskiego", autorstwa Juliusza Słowackiego. Z otwartej mogiły wyziera cała przeszłość Polski z jej wielkością, ale i małością. A może nade wszystko pychą. Stąd satanistyczna radość Lucyfera, uzurpującego sobie rząd dusz, stąd kolejne ukrzyżowanie Chrystusa, który wciąż od nowa musi swoją śmiercią odkupywać grzechy człowieka.

Bliższa jest mi ekspresja tych spektakli Wiśniewskiego, w których obraz zastępuje słowo. Nie do końca wydaje się konsekwentny wybór fragmentów tekstu, jakimi posłużył się Wiśniewski. Nie do końca trafnie rozłożone są akcenty dramaturgiczne. Ale to właśnie w rolach bohaterów Słowackiego mógł ujawnić się kunszt aktorski Mariusza Bonaszewskiego i Krzysztofa Kolbergera, choć ten ostatni skryty jest za maską Lucyfera. Wolę jednak potknięcia takich twórców jak Wiśniewski, od spektakli reżyserów, którzy swój teatr zamieniają albo w muzeum, albo w jarmarczne zabawy.

Wiem, że Wiśniewski próbuje porozumieć się z widzem w sprawach fundamentalnych, błądząc i szukając odpowiedzi jak każdy z nas. Tym cenniejsze są chwile, w których pożera nas odnalezione światło.

Świat zatruty, świat w

stanie szaleństwa

O sąd nad nim... Czy ze

znużenia starą

wyłoni się nowa epoka?

To pytanie, które komentuje spektakl w Teatrze Narodowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji