Rura. Upadek Orlego Gniazda
"Rura" w reż.Jarosława Tochowicza i "Upadek orlego gniazda" w reż. Krzysztofa Jaworskiego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Elżbieta Konieczna w Miesiącu w Krakowie.
Niebo i piekło w jednym. Czyli o tych, co umieją czytać Mrożka i tych, co go ani w ząb nie rozumieją. Recenzja inscenizacji dwóch opowiadań.
Rura
Rekwizyty: przede wszystkim rura z poprzeczną odnogą, a potem dużo rur. Plastikowe butelki, sznurek, piłeczki małe, dwie duże, tudzież mąka albo grysik (dokładnie nie dostrzegłam), którymi artyści zechcą się posypywać A, starczy tego wymieniania.
Występujący: dziewczyna wijąca się w każdym miejscu sceny i przez cały czas trwania performance'u. Jakiś On, z boku nawołujący do mikrofonu - Właaadek, a potem Jóóózek i tak w kółko. Dziewczyna i chłopak stąpający, drepczący, wychodzący, wchodzący, przebiegający, zagarniający czerwonym sznurkiem rozrzucone piłeczki W warstwie słownej - wyrazy, wyrazy, zdania bez związku, co można określić jako bełkot, albo klasyczny słowotok. I tak będzie do końca.
Dodatkowe pomysły inscenizacyjne: Ekran w tle, na nim różne obrazki i powtórki słów gadających artystów. O Boże! Wszędzie te ekrany, deski ratunku, podpórki Niczego.
Publiczność: postoi sobie od początku do końca tego dziwowiska. Niektórzy w trakcie osłabną i usiądą na podłodze, ktoś zdeterminowany kucnie.
Generalna zasada inscenizacji opowiadań Mrożka zapisana przez Łaźnię Nową w formie nieomal dekalogu: tekst każdego opowiadania musi pozostać w całości bez skrótów.
No dobrze, ale niczego nie wyrzucając, można wszystko poplątać.
Wniosek: Nie wiem, co artyści zmajstrowali z tekstem opowiadania Rura, niemniej z jego scenicznego upostaciowania nie zrozumiałam niczego. Ani w ząb. Jedno jest pewne, że gdyby Sławomir Mrożek coś takiego napisał, nie byłby Mrożkiem, tylko nikomu nieznanym grafomanem.
***
Upadek Orlego Gniazda
Mrożek wymaga skupienia i precyzji. Nie znosi, krojenia, szatkowania, przeinaczania, dodawania, głupkowatego dziania się (ciągle mi jeszcze siedzi w głowie ta nieszczęsna Rura). On wystarcza sam sobie i preferuje samotność odbiorcy tych króciutkich, pozbawionych zbędnych słów opowiadań. Powtarzam: fotel, lampa, książka
Na szczęście inscenizacja drugiego opowiadania zmierza w tym kierunku, maksymalnego uskromnienia środków. Na tle ekranu, tym razem funkcjonalnego, wprowadzającego w klimat ciepłej i lekko dowcipnej nierzeczywistości, stoi facet i opowiada dziwną historię. Minimum gestów, zero ruchu, przykuwająca twarz, choć bez wyrazu, głos wyrazisty, choć bez specjalnego natężenia - całość postaci każe domyślać się sensacyjnych zdarzeń.
Opowiadający był gościem pewnego księcia w jego zamku położonym het, wysoko w górach. Gospodarz zaprosił go na polowanie. Zwierzyną jednak nie były jelenie i dziki, a śniegusy, czyli bałwany śnieżne.
Śniegusy co roku szukały schronienia przed wiosennymi roztopami w okolicach siedziby zamku, Orlego Gniazda, a tam czaił się ich pogromca, książę ze świtą uzbrojoną w wyrafinowaną broń, prymusy, i dokonywał zbiorowych mordów roztapiania. Aż pewnego razu śnieżne bałwany, ofiary na oko bez szans, się zbuntowały. Opowiadanie "Upadek Orlego Gniazda" jest bajką Ezopa. Dyskretnie wyrafinowaną i wielopoziomową. Groteską zapowiadającą się niewinnie, może błaho, a kończącą niepokojąco groźnie. Tym groźniej brzmiącą im delikatniejsze, wspólnie uzgodnione ruchy wykonują reżyser Krzysztof Jaworski i aktor Tomasz Augustynowicz. Na koniec zabrzmi "Litania na Dzień Wszystkich Świętych" Szuberta i wyniesiemy ją z teatru jako antynomię, niebezpieczne połączenie szczególnego piękna ze szczególnym okrucieństwem.