Melancholia "Snu"
Któż zna dzisiaj nazwisko Felicji Kruszewskiej? Chyba przede wszystkim historycy literatury. Przed wojną głośno zrobiło się wokół poetki po wileńskiej i poznańskiej inscenizacji jej sztuki "Sen". W czasach powojennych w ogóle o twórczości Kruszewskiej nie mówiono, ani też nie pisano. Czy nie mówiono dlatego, że być może po prostu nie było o czym mówić? Kruszewska nie należała i już nigdy należeć nie będzie do gwiazd pierwszej wielkości w naszej literaturze. A jednak... Przypomniany przez Teatr Wybrzeże jej
"Sen" świadczy, iż aspiracje miała ogromne. Nie należała do pisarzy, którym "radość z odzyskanego śmietnika" przysłaniała fakt, iż nowo powstałe państwo polskie rozdzierają ostre konflikty i napięcia społeczne. Przeciwnie - chciała kontynuować tradycję uwikłanej w problematykę narodową, poezji romantycznej, tradycję, której - jak mogło się zdawać w XX-leciu - chociaż wspaniale zaowocowała jeszcze w dramaturgii Wyspiańskiego, nie da się już dalej kontynuować. Kruszewska w "Śnie" starała się udowadniać, że kontynuacja nie tylko jest możliwa, ale i konieczna.
"Sen" - jak powiedziałem - po latach zapomnienia, że w ogóle taka sztuka została kiedyś napisana, wystawił Teatr "Wybrzeże". Czy jest to repertuarowe odkrycie? Za wcześnie jeszcze, aby tę kwestię definitywnie rozstrzygnąć. W kontekście działalności Teatru "Wybrzeże" premiera "Snu" ma jednak pewne szczególne znaczenie. Wywołuje refleksje na temat polityki repertuarowej teatru gdańskiego wobec najnowszej polskiej dramaturgii i klasyki. Wiele naszych scen grywając z jednej strony tylko to, co w bieżącej produkcji dramaturgicznej zostaje uznane za supermodne, zaś z drugiej tylko sztuki - jak zwykło się mówić - stuprocentowo sprawdzone, kreuje sytuację ostrej opozycji między dramaturgią współczesną a klasyką. Teatr "Wybrzeże" poszukuje między nimi związków. Stawia na ciągłość a nie na opozycję. Nie waha się wprowadzać do swego repertuaru sztuk mniej znanych, nieznanych, lub pospiesznie ocenionych jako teatralnie nieatrakcyjne. Poszukuje ogniw łączących współczesność z klasyką. Zaliczyłbym do tych ogniw m. in. przedstawienia "Termopil polskich" Tadeusza Micińskiego, "Thermidora" Stanisławy Przybyszewskiej, a obecnie należy też do nich niewątpliwie "Sen" Felicji Kruszewskiej, w którym przerzucanie mostów między tradycją a dniem dzisiejszym znaczy się tym wyraźniej, że w przedstawieniu Teatru "Wybrzeże" podkreśla je szereg chwytów inscenizacyjnych. Stanisław Hebanowski - reżyser spektaklu - wraz z Marianem Kołodziejem - autorem scenografii - montując widowiskowy kształt spektaklu kilkakrotnie wprowadzili doń jak gdyby "cytaty" fragmentów innych inscenizacji realizowanych w Gdańsku. Ułamkiem blejtramu z obrazu "Sądu ostatecznego" Michała Anioła przypomnieli, że teatr ma w repertuarze "Nieboską komedię" Krasińskiego, Durrerowską wizję apokalipsy - że wystawił drugą część "Fausta" Jerzego Sity a jeszcze innymi akcentami w kompozycji widowiska - iż nie tak znów dawno właśnie w Gdańsku odbyła się polska prapremiera "Termopil" Tadeusza Micińskiego.
Z relacji, wspomnień i recenzji o prapremierze "Snu" w reżyserii Edmunda Wiercińskiego ze scenografią Ivo Galla można wnioskować iż pierwsi realizatorzy sztuki brali przede wszystkim pod uwagę pokrewieństwo utworu Kruszewskiej z dramaturgią Maetterlincka, Strindberga, Witkacego - i stąd wywiedli ekspresjonistyczno-kubistyczny kształt swej inscenizacji. W teatrze "Wybrzeże" przedstawienie "Snu" rozwija się w nieco innym kierunku. Hebanowskiemu chodzi głównie o unaocznienie pokrewieństw utworu z poetyką polskiego teatru romantycznego wprowadzenie do widowiska symboliki tego teatru i zderzenie jej z rzeczywistością współczesnej cywilizacji. Jest to poetyka surrealizmu. Ale obok klimatu - sennej wizji, organizowanej między innymi muzyką Andrzeja Głowińskiego, w przedstawieniu zaznacza się wyraźnie również pewien rygoryzm kompozycyjny ściśle związany z interpretatorskimi intencjami twórców spektaklu. Zmierzają oni do skonfrontowania ze sobą dwu wizji życia społeczeństwa: organizowanej przez mechanizmy współczesnej technokratycznej cywilizacji i spajanej przez mitologię narodowych czynów. Każda z nich w przedstawieniu ziszcza się inaczej; dla każdej wyznaczono odrębny plan. Dziewczynkę, której się śni nadejście Czarnych Wojsk oglądamy najczęściej w scenerii sformalizowanej i zgeometryzowanej (domy z klocków, kraty, monstrualna maszyna licząca, itd.). Taki jest świat zmechanizowanej cywilizacji, emocjonalnej martwoty, nadchodzącej grozy totalizmu - świat, w którym niegdyś żywe romantyczne symbole zamieniają się w martwe, zimne pomniki. Przedstawicielką dawnej romantyki narodowych czynów w owej zastygłej jak wulkaniczna lawa scenerii współczesności, jest jakby wyjęta z obrazów Wyspiańskiego postać, śniącej o księciu Poniatowskim (duże osiągnięcie aktorskie Wandy Neumann) - postać Dziewczynki. Wizja narodowej mitologii olśniewająca przepychem i bogactwem realizuje się głównie w scenografii Mariana Kołodzieja. Zapełnił on tylny plan sceny wspominanymi już uprzednio "cytatami" z gdańskich przedstawień "Nieboskiej", "Termopil", "Fausta", a prócz tego, okalający widowisko ekran przeobraził w rodzaj ogromnej panoramy rozwibrowanej "powidokami malarstwa polskiego symbolizmu. Do Kołodzieja należy również pointa spektaklu: przywołanie potężnej symboliki "Melancholii" Jacka Malczewskiego.