To był lincz na mnie
- Wykonano na mnie publiczny wyrok na oczach widzów. On chciał linczu, co potwierdził zwalniając mnie dyscyplinarnie cztery dni później - mówi Grażyna Szapołowska, aktorka zwolniona z Teatru Narodowego w Warszawie.
Pani Grażyno, według dyrektora Englerta w całej historii teatru polskiego nie zdarzyło się, by aktor nie przyszedł na spektakl nie z powodu choroby, czy śmierci, tylko tak po prostu, bo ma inne, lepiej płatne zajęcie...
- To nie jest prawda. Wiem, że zdarzało się, że odwoływano spektakle z różnych powodów, m. in. innych zobowiązań aktorów etatowych.
Niemniej jednak zespół i widzowie czekali na panią w teatrze do ostatniej chwili?
- Dyrektor Englert doskonale znał sytuację, ale do ostatniego momentu zwlekał i sprzedawał bilety oraz wejściówki na spektakl, o którym od dwóch miesięcy wiedział, że nie może się odbyć z powodu mojego udziału w "Bitwie na głosy".
Ale pani też wiedziała, że w tę sobotę ma pani obowiązek zagrać spektakl!
- Nigdy bym nie podjęła decyzji o udziale w programie telewizyjnym, gdybym wiedziała, że koliduje to z moimi obowiązkami na etacie. Dlatego też dokładnie sprawdziłam terminy i okazało się, że sześć sobót mam całkowicie wolnych. 2 kwietnia zaplanowany był występ Teatru Narodowego na festiwalu "Interpretacje" w Katowicach. Nawet przez chwilę nie wahałam się, ponieważ wiedziałam, że jest to prestiż dla całego teatru, wtedy więc nie wzięłam udziału w "Bitwie na głosy", o czym zawczasu uprzedziłam producentów programu. Tylko 9 kwietnia pojawił się problem. Telewizja Polska zaproponowała, że wykupi przedstawienie, dlatego zdecydowałam się podpisać umowę.
A dyrektor Englert został odpowiednio wcześnie poinformowany o pani zamiarach?
- Oczywiście, z jakimś dwumiesięcznym wyprzedzeniem. W Teatrze Narodowym właściwie nie ma miesiąca, w którym dyrekcja nie zmieniałaby terminów i godzin spektakli.
Dlaczego w tym przypadku dyrektor nie mógł dokonać tylko jednej zmiany, na przykład przesuwając spektakl na wcześniejszą godzinę? Pamiętam sytuację, kiedy spektakl zaczynał się nawet o 16, bo koleżanka aktorka miała wieczorem inne zobowiązania.
Dwa lata temu były odwoływane spektakle, gdy w telewizji trwał show "Gwiazdy tańczą na lodzie"... Sprawdziłem!
- Tak. Może nikt nie przewidział, że jedna z koleżanek pracujących w Teatrze Narodowym, aż tak daleko zajdzie w tym programie?
Dlaczego więc w pani przypadku zabrakło podobnej elastyczności ze strony dyrektora Englerta?
- Nie wiem, też się nad tym zastanawiam. Może dlatego, że nie boję się głośno mówić o stosowaniu podwójnych standardów?...
I rozpoczęła się medialna wojna, choć podobno umówiliście się, że nie będziecie nic mówić publicznie na ten temat.
- Rozmowa z dyrektorem Englertem była bardzo miła i nawet bardzo kulturalnie poinformował mnie o swej decyzji o zwolnieniu. Ale zostałam zaskoczona, że zwolnił mnie dyscyplinarnie! Szczerze powiedziałam mu więc, że muszę wystosować oświadczenie do prasy na ten temat, bo z moim dorobkiem nie mogę sobie pozwolić na takie traktowanie. Zaraz potem on udzielił wywiadu.
Nie pozwoli pani na to, by dyscyplinarka została w pani papierach na zawsze?
- Jeszcze nie wiem, ale adwokat namawia mnie, aby iść z tym do sądu pracy. Dlaczego pozostali koledzy aktorzy, a także sam dyrektor mogą grać w innych miejscach, a ja nie?
Czuje się pani szykanowana?
- Nie rozumiem, dlaczego przez długi czas nie było żadnej odpowiedzi na prośby moje i telewizji, a jedyną reakcją na tę sytuację jest wywieszenie pod koniec marca na tablicy ogłoszeń w teatrze górnolotnie brzmiącego "Kodeksu etyki pracownika Teatru Narodowego", na który teraz dyrektor Englert się powołuje. Moja prośba była jednak złożona o wiele wcześniej, niż ogłoszenie tego regulaminu.
Telewizja Polska też zwracała się w tej sprawie do dyrektora Englerta?
- Tak i z hukiem dyrektor wyrzucił asystentkę produkcji "Bitwy na głosy" ze swego gabinetu. A TVP na piśmie zaproponowała pokrycie wszelkich kosztów odwołanego spektaklu łącznie z wypłatą honorariów aktorskich i wykupieniem całej puli biletów!
Niemożliwe!
- Jest na ten temat stosowne pismo.
Nie można było zorganizować pani zastępstwa?
- Moja rola w "Tangu" Mrożka jest dość duża, ale można było to zrobić przez ostanie dwa miesiące. Bywały sytuacje, że dyrektor był w stanie przygotować dublerkę w trzy dni.
Nie zrobił tego i doszło do odwoływania spektaklu, gdy publiczność już była w teatrze...
- Teatr Narodowy ma zasadę, że pełna gotowość zespołu jest wyznaczona na 30 min przed rozpoczęciem przedstawienia. Tej gotowości nie było, bo poprzedniego dnia, z braku wyboru, wystąpiłam o urlop na żądanie. Inni koledzy nie przebrali się w kostiumy, ale dyrektor Englert przygotował się tak, jakby za chwilę miał występować i w teatralnym stroju odegrał scenę odwoływania spektaklu przed publicznością. Jak to nazwać? Wykonano na mnie publiczny wyrok na oczach widzów. On chciał linczu, co potwierdził zwalniając mnie dyscyplinarnie cztery dni później.