Ponad pułap tekstu Pintera czyli finezja aktorskiego tercetu
ŚWIATOWA prapremiera "Dawnych czasów" Pintera odbyła się przed 9 miesiącami w Londynie - i oto już ją możemy obejrzeć w warszawskim Współczesnym. Bardzo rzadki przypadek operatywności! Sztuka wybitnie aktorska. Twórcami prapremierowego spektaklu warszawskiego są: E. Axer (reżyseria), Cz. Wołłejko (Deeley), Z. Mrozowska (Kate) i H. Mikołajska (Anna), oraz E. Starowieyska (scenografia).
Zespół nie wstępujący londyńskiemu, zaś przedstawienie jest chyba czystsze, bardziej finezyjne od londyńskiego, bogatsze w subtelne niuanse, delikatne odcienie, bardziej poetyckie. Nie dialog tu się liczy, nie semantyka wypowiadanych słów - chociaż i one działają niekiedy jak lancet rozcinający brutalnie delikatną tkankę zamilczeń, zatopień w jakieś tam własne, smutne mity.
Liczą się przede wszystkim drobne gesty niekiedy mało uchwytne, innym razem wyrażające ostry krzyk: jak w znakomitej scenie końcowej, kiedy na pytanie Deeleya - z retrospekcji - "kto spał w tym łóżku przedtem?" - Kate odpowiada "Nikt", godząc tym "nikt" boleśnie w Annę; Mikołajska przekazała to drgnieniem opuszczonej ręki. Ta trójka syci się zresztą - z jakąś bolesną rozkoszą - zadawaniem sobie bólu, wzajemnym obnażaniem się. I to wszystko lub prawie wszystko - w sferze mitów.
Bo sytuacja wyjściowa jest banalna: Dwudziestoletnie już chyba małżeństwo, Deeley i Kate. Deeley często wyjeżdża (jest wybitnym reżyserem filmowym czy tylko żałosnym mitomanem?), pozostawiając żonę samą. Na scenie, od początku, jest też Anna. No i zaczyna się ta smutna zabawa: walka Deeleya i Anny o Kate, która narzuciła grę, bo ma wiele do wygrania: męża. Zamknięty krąg. Dla Deeleya nie ma już miejsca. Próbuje się włączyć - krzykiem. Jest ordynarny. I podniecony całą tą - prawdziwą? pół-prawdziwą? zmyśloną? - historią. Próbuje przejść do ataku, zaczyna też wymyślać różne historie. Mity krążą, spotykają, zderzają się, przenikają.
A reżyserem wszystkiego jest ciągle Kate - wbrew pozorom. Bo jest pozornie statyczna, prawie nieruchoma, ale ile w tej leniwej nieruchomości jakiejś kociej czujności! Mrozowska jest tu fascynująca. Oboje ją ciągle bezceremonialnie obnażają, i Anna, i Deeley. Ale reaguje na to z jakąś leniwą obojętnością - może pozorną tylko: Mówicie o mnie tak, jakbym była martwa... Potem raz jeszcze to powtórzy. 1 to chyba jedyny przypadek autorskiego gadulstwa.
Fascynują też na swój sposób dwie pozostałe postaci. Może nie postaci lecz aktorzy. Bo tylko aktorstwo właściwie liczy się w tym przedstawieniu, które jest ponad pułap tekstu. Przy słabszym aktorstwie i mniej wyczulonej dłoni reżysera, dyskretnie prowadzącej te trzy postaci, spektakl byłby po prostu nudny. Nawet przy tych wszystkich subtelnościach psychologicznych.
Pamięta o tym przede wszystkim Wołłejko, ześlizgując się od czasu do czasu na pogranicze komediowe, ale jest to "komizm" jego wynalazku, Wołłejkowy, mieszczący się również w Pinterze, odświeżający, potrzebny. Bardziej chyba potrzebny od Pintera.