Cierpienia pudliczności
W warszawskim Teatrze Wielkim wystawiono właśnie "Werthera" Julesa Masseneta (na podstawie powieści Johanna Wolfganga Goethe). Reżyserem tej polsko-francuskiej produkcji jest Gerard Wilk - wspaniały tancerz i choreograf. Myślałem więc, że idę na przedstawienie baletowe. Nic z tego. Nie dość, że rzecz się okazała operą w czterech aktach, baletu (nawet w tle) nie było w ogóle! Nie było nawet chóru. Kilka postaci, między którymi rozgrywał się łzawy, jak wiadomo, dramat. Scenografia bez pomysłu plastycznego, ani bez wystawności, dającej zawiesić na sobie oko, ograniczała ze strony wizualnej i tak ubogie w środki wyrazu, widowisko. Czyż usprawiedliwieniem może być fakt, że dekoracje wykonał Jean-Jacques Le Corre, z zawodu fotograf?
Materiał muzyczny nie ubarwił zbytnio całości. Ot, średnia europejska muzyka romantyczna, choć podobno Massenet za życia cieszył się sporym uznaniem.
Dlaczegóż więc opisuję to mizerne wydarzenie? Chcę zwrócić, mianowicie, uwagę na często stosowaną w świecie kultury praktykę kadrową, nie nagłaśnianą z oczywistych względów, praktykę zwaną w obecnym życiu publicznym "rządami kolesiów".
Nie wszystkim wybitnym artystom układa się życie jak suto opłacona wróżba. Za to są ludzie, na wyższych szczeblach decyzyjnych w branży, skłonni im pomóc. Pomoc taka najlepiej przebiega "z dala od zgiełku i tłumu", czyli na gościnnych występach. Teatr Wielki w Warszawie ugościł francuskich przyjaciół w staropolskim stylu. Szkoda tylko, że nie pokuszono się o wykorzystanie "gastarbeiterów" w ich zasadniczym metier. Przecież Gerard Wilk jest człowiekiem tańca! O reżyserii "Werthera" powiem tylko tyle: przez cały czwarty akt Werther (już samobójczo zastrzelony) leży, a przy nim klęczy Charlotta. Śpiewają, ma się rozumieć, cały czas. Co tu reżyserować, w sensie ruchu scenicznego itp? Wcześniejsze akty są prawie tak samo statyczne. Skąd więc wybór "Werthera" Masseneta? Albo obawiano się, że Wilk nie poradzi sobie z bardziej wymagającym przedsięwzięciem, albo kolejność wspieranych artystów była inna. Na przykład: tenor Gerard Garino i dyrygent Jean-Pierre Marty (obaj z Francji, a jakże) przyjechali ze swoją operą, dobierając resztę załogi po drodze. Warszawa - idealny adres! "Co Francuz wymyśli to Polak polubi" ... Nam szkoda Wilka, że u siebie nie mógł być sobą.
P.S. Podczas premiery "Werthera" miał miejsce precedens o kapitalnym znaczeniu w percepcji dzieła operowego. Pojawiła się lista dialogowa na dużym, czytelnym panelu świetlnym, na wysokości rampy. Pomysł wzięty z kina, zaspokoił ciekawych o co chodzi aktualnie na scenie. Z drugiej strony, gdy jedno, proste zdanie (podmiot, orzeczenie, przydawka i okolicznik sposobu) świeciło ładnych parę minut, mimo że artysta nie przerywał pienia, obnażała się mizeria dynamiczna dzieła. Lektura całości wyjawiła marność literacką libretta w stosunku do pierwowzoru Goethego. Jednak trzeba przyznać, że myśl zasadnicza utworu tzn. CIERPIENIA, została doskonale przelana na publiczność.