Artykuły

Węgierskie teatry mogą uczyć się od Polaków...

Sztuka wspaniale obrazuje koncepcję rodziny, która mimo wielu sprzeczności, jest bardziej żywa i realistyczna, niż nasze wyobrażenie o rodzinie XXI wieku - o "Gardenii" Elżbiety Chowaniec wystawionej na Węgrzech pisze Götz Eszter w portalu KULTURA.HU.

W Nowym Studio Teatru Thalii w wykonaniu Zespołu Teatralnego K.V. - 26 listopada 2011 roku - odbyła się premiera "Gardenii" Elżbiety Chowaniec. Spektakl wyreżyserowała Réka Pelsőczy. Prapremiera "Gardenii" odbyła się w Laboratorium Dramatu (8 grudnia 2007).

Poniżej prezentujemy recenzje węgierskiego spektaklu i wywiad z reżyserką.

Wyścig kobiet

Kovács Dezső - recenzja w SZINHAZ.NET

Węgierskie teatry mogą uczyć się od Polaków...

Współczesny polski dramat coraz częściej gości na węgierskich scenach. Symboliczne wydźwięk miało rozpoczęcie dziesiątego, bogatego programowo, Festiwalu Współczesnego Dramatu inscenizacją "Gardenii", autorstwa młodej polskiej dramatopisarki Elżbiety Chowaniec. Węgierskie teatry mogą uczyć się od Polaków, nie tylko ze względu na tradycje, ale również z uwagi na stylistykę kompozycji i dramaturgii oraz odważny sposób prezentacji. W ubiegłym roku za sprawą Wydawnictwa Kalligram ukazała się antologia pt. Młody polski dramat w wyborze i przekładzie Patrycji Pászt, zawierająca dziesięć współczesnych polskich dramatów (wśród nich "Gardenię"). Wkrótce po tym w księgarniach pojawił się tom dramatów polskiego sztandarowego dramaturga, Tadeusza Słobodzianka ( jego sztuka pt. "Nasza klasa", opisująca bolesne dzieje Europy Środkowo-Wschodniej, od początku sezonu jest prezentowana z dużym powodzeniem przez Teatr Katona József). Elżbieta Chowaniec, dramatopisarka i scenarzystka, która świetnie odnajduje się również w świecie filmu, urodziła się w 1982 r. w Krakowie. Wystawiony ostatnio na deskach Thália Új Stúdió dramat "Gardenia" - podobnie jak wiele współczesnych polskich dramatów - po raz pierwszy ujrzał światło dzienne pod egidą warszawskiego Laboratorium Dramatu, stworzonego przez Tadeusza Słobodzianka. I mimo że dzieło porusza też problemy związane z dziejami Polski (i Europy Środkowej), to jednak historia jest jedynie tłem, a nie głównym przedmiotem dramatu. Bohaterki "Gardenii" są przedstawicielkami czterech pokoleń: matka w czasie drugiej wojny światowej miała mniej więcej dwadzieścia lat, córka przychodzi na świat podczas kataklizmu dziejowego, jej córka rodzi sie w latach sześćdziesiątych, a najmłodsza bohaterka jest rówieśniczką autorki, pokoleniem lat osiemdziesiątych. I choć Chowaniec koncentruje się na wzajemnie przeplatających się losach kobiet, nie można powiedzieć, że prezentuje poglądy skrajnie feministyczne. W relacji matka - córka odzwierciedlają się wzajemne losy, piętrząc ludzkie dramaty: konflikty rodzinne, alkoholizm, dylematy wychowawcze, doświadczenia burzy pokoleniowej. Chowaniec dokonuje typizacji postaci kobiecych, dlatego nie mają one imion, jedynie numery: Kobieta I, II, III, IV. Struktura dramatu opiera się na długich monologach i wtrącanych dialogach: coraz bardziej złożone epizody przeplatają sie wzajemnie - często w sposób filmowy, podczas gdy słychać brzmiący jednocześnie synchroniczny głos pokoleń tak odległych w czasie. Reżyserka spektaklu, Pelsőczy Réka, zręcznie wykorzystała sceniczne możliwości wynikające z jego specyficznej konstrukcji i podzieliła jego materię zgodnie z budową muzyczną na arie, duety, tercety i tak dalej. Przy pomocy dramaturga Roberta Markó, kompozytora Arpada Kákonyi, odpowiedzialnej za oprawę plastyczną Fruzsiny Nagy oraz aktorów stworzyła taką kompozycję, która zmierza w kierunku ironicznej opery, a jednocześnie jest żartobliwie groteskowa. W najwspanialszej scenie przedstawienia chór kobiet wyśpiewuje - w formie parodii opery - swe gorzkie doświadczenia jako wskazówki dla dziecka z najmłodszego pokolenia: jak należy żyć. Czyli to, czego same nie wiedzą, albowiem ich drogi życiowe wytyczane były przez zaniedbane własne sprawy, konflikty rodzinne oraz frustracje o charakterze historycznym i prywatnym.

Arpad Kákonyi, który do spektaklu zaaranżował też ironiczno-romantyczną, mistrzowską fortepianowo uwerturę, skomponował natchnioną muzykę podążającą za wewnętrznym pulsem tekstu: wejścia i wypowiedzi aktorów podkreślają i wzmacniają dźwięki fortepianu. Wcielające się w rolę cztery kobiety - Krisztina Urbanovits, Zsuzsanna Száger, Kata Bartsch, Anna Spiegl - z zaangażowaniem prezentują zmienne kobiece nastroje, ich kaprysy i cierpienie. Krisztina Urbanovits, jako matka opowiadająca historię, nadaje operowy ton, Zsuzsanna Száger w sposób zdecydowany gra kapryśne, rozhisteryzowane, tupiące nogami dziecko, Kata Bartsch odzwierciedla nienawiść chudej, zarozumiałej kobiety, wiecznie walczącej z matką, zaś Anna Spiegl jest chowającą się pod stół, wiecznie zdziwioną córeczką, trzęsącą się ze strachu, patrzącą ze zgrozą na dorosłych. Później i ona zrobi karierę w wielkim świecie, by następnie przejąć odpowiedzialność za przodków: musi złożyć przysięgę, bo w tym kręgu panuje takie prawo pokoleń. Biały tren jej sukni styka się z płatkami kwiatów rozsypanych na ziemi: białe gardenie wytyczają niezbyt idealne kobiece drogi. Aktorki zwracając się do nas, patrząc na widownię opowiadają o traumatycznych przeżyciach bohaterek, w które się wcielają. Ta, która akurat nie ma swojej kwestii, odwraca się plecami do publiczności lub przysiada na brzegu sceny. Przedstawienie o zmiennej intensywności nastroju odżywa najbardziej wtedy, gdy w scenach pojawia się błyskotliwy humor lub zabawna ironia; widowisko staje się bardziej jednolite poprzez zamierzoną długość luźnych opowieści. Jednocześnie losy kobiet są bardzo interesujące, czasem urzekające, zwłaszcza gdy poza konfliktami, tli się w nich pewna ambiwalencja, aura osobowości. Podobnie jak w przypadku pełnego brzmienia opery: kiedy jednocześnie rozbrzmiewa wiele głosów.

Link do źródła:

http://szinhaz.net/index.php?option=com_content&view=article&id=36203:ni-futamok&catid=13:szinhazonline&Itemid=16

***

"Gardenia" - świat według kobiet

Götz Eszter - recenzja w portalu KULTURA.HU

Cztery kobiety na scenie śpiewająco licytują się mądrościami życiowymi (przekazywanymi kolejnym pokoleniom), w które tak naprawdę żadna z nich nie wierzy. W przedstawieniu Zespołu K.V. z ust czterech kobiet słyszymy gorzki humor XX wieku.

To że dramat młodej, polskiej autorki, Elżbiety Chowaniec, doskonale nadaje się na węgierską scenę wiadomo już było podczas czytania teatralnego w ramach Festiwalu Współczesnego Dramatu 2010. Tym razem, w reżyserii Reki Pelsőczy, dramat zawitał na węgierskiej scenie prezentując losy kobiet z czterech różnych pokoleń, z ich wojnami i upokorzeniem, bezwartościowymi sztuczkami i narastającymi kłamstwami. Poznajemy historię rodziny brzmiącą czterema głosami, z czterech punktów widzenia, ale nie mamy szans na rekonstrukcję przebiegu zdarzeń, albowiem kobiety pojawiają się pojedynczo na scenie i wygłaszają słowne arie na temat ich historii. Ich muzyczny akompaniator, Arpad Kákonyi, też jest jak personifikacja absurdu losów XX wieku; towarzyszy monologom kobiet, ubrany we frak z surrealistycznie długimi połami i wykonując dzikie ruchy gra czasem hałaśliwie, a czasem subtelnie. Dekoracja i kostiumy - jedno i drugie projektu Fruzsiny Nagy - są dowcipne, skromne, aczkolwiek nieco szalone; rzeczywistość i wyobraźnia, życie prywatne i świat wkraczający na scenę poruszają się na granicy luksusu. Wyjściu aktorów na scenę towarzyszą gromkie brawa, wskazując na to, że ich życie toczy się nie tylko na skromnej scenie studia Thalia, ale przed odwieczną publicznością.

Historie przeplatają się wzajemnie tak, jak w niestabilnej, pełnej napięć, a jednak niezwykle twardej strukturze. Każde pokolenie czerpie energię z negacji poprzedników, zrywa wytyczone dotąd ramy i ponownie tworzy konflikty na innym poziomie. Prababka zakochana w krakowskim oficerze, wykorzystywana była przez niego celu zdobywania cennych informacji poprzez zabawianie oficerów SS; jej córka dorastała bez ojca, w cieniu matki alkoholiczki; wnuczka, nieznosząca obsesji matki na punkcie pracy i pieniędzy, ucieczką w nieświadomość wynagradza sobie ciężkie dzieciństwo; i wreszcie zawstydzająca je wszystkie prawnuczka, która odnosi sukcesy zawodowe, wykorzystując swe dziedzictwo lepiej lub gorzej. Wątek przeplata się z osnową. Zaprzeczenie negacji, odrzucanie i odwracanie wzorców: to jest rodzina, która przeżyje każdą wojnę, najróżniejsze ustroje polityczne, głód i szaleństwo. Sztuka wspaniale obrazuje koncepcję rodziny, która mimo wielu sprzeczności, jest bardziej żywa i realistyczna, niż nasze wyobrażenie o rodzinie XXI wieku.

Reżyseria Réki Pelsőczy nadaje charakter operowy sztuce brzmiącej jak proza. Jest miejsce na stylizację - dobrze, że wzajemne pretensje nie są rzucane prosto w twarz lecz obok, sypiąc przekleństwa w stronę publiczności.

Dobrze też, że ruchy czasem przypominają taniec, przecież kobieta najlepiej jest w stanie zaprezentować się ciałem. Najlepiej widać to w subtelnych, lekkich ruchach ramion Katy Bartsch. Spośród czterech kobiet ona wnosi najwięcej blasku, każda jej kwestia otwiera nowy rozdział w temacie matka-córka. Krisztina Urbanovits świetnie wykorzystuje umiejętność gestykulacji, ale nie zawsze w odpowiednim momencie, Zsuzsanna Száger stara się stawić czoła roli, jednak czasem pozostaje w tyle. Najmłodsza z aktorek Anna Spiegl jest jak carte blanche, anielska szansa na odnowę, prawie pozbawiona już własnego kolorytu, jej los staje się symbolicznie wzniosły stanowiąc ironiczny kontrapunkt dla gwałtownego realizmu pozostałych trzech kobiet. Każda z nich gra inaczej, ale jest między nimi harmonia, którą zawdzięczają wyjątkowej wrażliwości reżyserskiej, pozwalającej na zmiany stylu i swobodę odbioru. Tak z historii kobiet wyłania się wiele godnych wstydu rozdziałów, tak łączą się cztery końcowe arie w jednym totalnym nieporozumieniu, ale tak pod koniec sztuki dochodzimy do momentu, w którym dostrzegamy siłę wobec świata i jedność w czterech zamkniętych, wyzywających, indywidualnych kolejach losu.

Link do źródła:

http://kultura.hu/main.php?folderID=1174&ctag=articlelist&iid=1&articleID=320036

***

Réka Pelsőczy i Zespół K.V pokazują jak trzeba żyć

Rozmowa z reżyserką spektaklu Réką Pelsőczy

W ramach Festiwalu Współczesnego Dramatu Zespół K.V. zaprezentuje w Teatrze Thália utwór Elżbiety Chowaniec "Gardenia". Publiczność miała możliwość już zapoznać się z polskim dramatem w ramach ubiegłorocznego Festiwalu, w formie czytania teatralnego, również przy współpracy z Réką Pelsőczy i Zespołem K.V.

- Jak odkryłaś "Gardenię" w 2010 roku?

- Przed festiwalem dramaturg przedstawienia, Robi Markó, przysłał mi cztery sztuki i tę właśnie wybrałam spośród nich.

- Dlaczego? Przyciągnął cię temat kobiecy?

- Nie mam takiej manii. Myślę, że bardziej mnie ekscytował fakt, że jest mowa o czterech aktorkach w podobnym wieku, które grają rolę dziecka i dorosłej osoby. Wydało mi się to wymowne i nieco dydaktyczne. Kiedy zaczęły się próby, od razu zgraliśmy się wszyscy. Dotychczas z tej grupy pracowałam jedynie z Katą Bartsch. Z pozostałymi - Zsuzsą Szager, Krisztą Urbanivits i Dianą Kiss, a teraz Anną Spiegel - nie miałam doświadczeń zawodowych, znałyśmy się z widzenia lub ze słyszenia. Zaproponowano mi je, a ja lubię takie sytuacje, takie niespodzianki. Dobrze nam się razem pracuje: są na mnie otwarte i to we mnie uwalnia energię. Zaczęłyśmy czytać sztukę i jakoś teksty nie wychodziły.

- Z powodu budowy utworu? To znaczy: że jest monolog, scena z dwiema, trzema lub czterema postaciami, znów monolog i znów scena?

- Nie. To mi się bardzo podobało. Natomiast we wszystkich scenach z kilkoma postaciami pojawiają sie spory i kłótnie, i czytając te teksty jeden po drugim, czułam, że to nie brzmi prawdziwie. W jednym miejscu poprosiłam aktorki, żeby mówiły na raz, tak aby wypowiadając swe kwestie sprawiały wrażenie brzmienia dźwięków. To dało ciekawy efekt. Już podczas czytania teatralnego przyszło mi do głowy, że ta sztuka jest jak utwór muzyczny: są w niej cztery wielkie arie, duet, tercet i kwartet. To odkrycie muzykalności utworu dało nam wiele radości i zainspirowało nas do zrobienia z "Gardenii" "prawdziwego" przedstawienia.

- Czego oczekiwałaś od kompozytora, Arpada Kakonyi ?

- Muzyka nie narodziła się tak, że Arpi pisał coś w domu i potem mi to przedstawiał, tylko na próbach rozmawiał ze mną i z aktorami, więc jest ona efektem wspólnej pracy. Sprawdzaliśmy co nam podpowiada tekst, jakie są możliwości, ja mówiłam gdzie chciałabym głośne akcenty i gdzie pauzy. On też przedstawiał swoje propozycje, tak więc muzyka powstała z intensywnej współpracy. Chcieliśmy stworzyć operę prozą, choć naszym celem była wersja zbliżona do filmu. Jedna strona monologu na scenie trwa dwie minuty, a monologi mają po trzy-cztery strony. Do tego trzeba być świetnym aktorem, żeby widz takiego tekstu wysłuchał z uwagą i wytrzymał to. Potrzebna jest też do tego muzyka: żeby z humorem zilustrować wypowiedzi. Myślę, że stworzoną przez nas formą wzmacnia się humor tekstu. Dziś już sądzę, że dydaktyka autorki nie jest nauką małej realistki lecz raczej typowym odczuciem tego jak żyjemy, jak się sprzeczamy i w jakich warunkach istniejemy. Nie sądzę, aby była tu konieczność tworzenia szczegółowego pamiętnika, utwór daje reżyserowi możliwość wyboru adekwatnej formy, wzniesienia się ponad realizm, wydobycia humoru.

- W oryginalnym tekście jest sporo przypisów, można znaleźć tam odnośniki typowe dla polskiej kultury. U was natomiast, nie licząc nazw kilku miast, te konkrety związane z miejscem znikają. Wykreśliliście je dlatego, żeby uogólnić bardziej te historie?

- Raczej ze względów praktycznych. Wykreśliliśmy wszystko to, co jest zrozumiałe z wcześniejszych sytuacji, ponieważ monologi, zwłaszcza pierwszy, są dość szczegółowe i choć podczas czytania są ekscytujące, to jak już mówiłam, na scenie nie do wytrzymania. Jednak, w porównaniu do wersji czytanej, raczej przywróciliśmy część tekstów. Mnie najbardziej interesują indywidualne historie i relacje: nasze relacje z matkami, nasze relacje z dziećmi. Czas historyczny też się mniej więcej zgadza, więc w pewien sposób możemy się z tym identyfikować, ale człowiek w sposób bardziej praktyczny mierzy swój prywatny czas - kiedy był zakochany, kiedy urodziło mu się dziecko, kiedy stracił kogoś bliskiego, kiedy przeprowadził się do nowego mieszkania. I te indywidualne historie dopisują się do historii świata.

- Tłumaczka "Gardenii", Patrycja Pászt, w posłowiu do tomu Młody polski dramat pisze o tym, że Polacy znacznie nas wyprzedzają w odkrywaniu niedalekiej przeszłości, w mówieniu o niej, również poprzez teatr. Czy zgadzasz się z tym?

- Zdecydowanie tak. Niedawno zagraliśmy w Teatrze im. Józsefa Katony sztukę Tadeusza Słobodzianka "Nasza klasa". Gdzie my jesteśmy, w porównaniu z tym? Można powiedzieć, że Polacy mieli więcej szczęścia, bo w przeciwieństwie do nich, u nas sytuacja była dwustronna i węgierską jednostronność trudniej jest osadzić, opracować w dramaturgii, ale myślę, że można by się podeprzeć sferą historii indywidualnych i znaleźć tylko dla nich odpowiednią

Link do źródła:

http://fidelio.hu/szinhaz/interju/pelsoczy_reka_esa_kv_tarsulat_megmutatja_hogy_kell_elni_

Elżbieta Chowaniec "Gardenia"

Premira - Thália Új Stúdió, 26.11.2011.

Tłumaczenie: Pászt Patrícia.

Reżyseria: Pelsőczy Réka.

Scenografia: Nagy Fruzsina.

Dramaturgia: Markó Róbert.

Muzyka: Kákonyi Árpád.

Obsada: Urbanovits Krisztina, Száger Zsuzsanna, Bartsch Kata, Spiegl Anna.owne arie na temat ich historii. Ich muzyczny akompaniator, Arpad K

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji