Arkadia, czyli my
Katarzyna Strączek i Mariusz Kiljan brawurowo prowadzą widzów przez zabawną historię o skoku w bok lorda Byrona
W Arkadii Tom Stoppard zagrał w dwa teatry, świetnie bawiąc się każdym z nich. Pierwszy to pastisz oświeceniowej komedii charakterów. Tę fantastycznie, po molierowsku rozgrywają Strączek i Kiljan. Ona — ekscytująca jako Thomasina Coverly, żywe srebro i niepospolity umysł, dziecko epoki, która zrodziła maszynę parową i libertynizm. On — znakomity jako Septimus Hodge, jej guwerner i nauczyciel, w istocie błyskotliwy filozof, czerpiący z dzieł Newtona i Leibniza równie swobodnie, jak my z internetowych leksykonów.
Teatr drugi, bliski tradycji angielskiej farsy o motoryce błyskotek Cooneya, czyli kryminalna intryga Bernarda (Jerzy Schejbal), historyka literatury angielskiej z udziałem potomków właścicieli Sidley Park. Bernard ogłasza światu, iż Byron — zlekceważywszy w 1809 roku amory pani domu — wpuścił do łóżka namiętną żonę Ezry Chatera (Marian Czerski). Grafomana, który zmarł w Indiach pokąsany przez małpę, na co — sugerują obecni na scenie — szczerze sobie zasłużył. To z kolei klasyczna komedia omyłek.
Byrona nie oglądamy na scenie nawet przez sekundę. Widzimy tych, którzy na jego postaci chcą zbić majątek, lub roją swe sny — o poznaniu świata, o swobodzie seksualnej, o literackiej ekstazie.
Bo w istocie rzeczy Arkadia jest dramatem komediowym, w którym Stoppard z wdziękiem pyta o to, kim jest człowiek łaknący prawdy jak Theresina czy jej współczesne alter ego Hanna (Monika Szalaty), a kim cynik.
Krzysztof Babicki w ogóle nie bawi się imitacjami realności. Od początku jesteśmy w teatrze. Słuchamy świetnie napisanych dialogów. Oglądamy dość surową, ogołoconą z ozdobników (bo przeszkadzałyby w drodze ku jedynej w rezydencji toalecie) pałacową komnatę — miejsce obu akcji. Cały świat Stopparda/Babickiego to stół, krzesła, fortepian za ścianą. Kilkoro drzwi.
Babicki — jak w teatrze Czechowa — nie zapomina o postaciach, dźwiękach ani o rekwizytach. Wzruszają paralele między ekranem laptopa Valentine’a (Michał Opaliński) a lustrem, w którym tkwi duch Thomasiny. Pokruszone pasaże na fortepianie wyrażają autyzm Gusa (ciekawy debiut Michała Derlatki), a ich dzika kakofonia — seksualne swawole na klawiaturze lady Croom (Halina Rasiakówna) z niewidzialnym hrabią Zielińskim. Takich błyskotek jest więcej — jak w znakomitej scenie wykładu Bernarda, którego muszą słuchać bohaterowie. Co za teatr min! Swoje pięć minut ma nawet żółw Błyskawica w akwarium.
To kompletnie nieważne, że bohaterowie romansują i zdradzają. Istotne, że mają namiętności naukowe lub i artystyczne. Tak na początku XIX w., jak współcześnie. Płoną — niektórzy dosłownie, bo w pożarze ginie Thomasina — z ciekawości, z łaknienia prawdy. Ich marzenie realizuje się na wielu poziomach. Bywają głupiutcy jak lady Croom, bywają olśniewający jak duet Septimus — Thomasina, który łączy prawdziwa intelektualna namiętność. A że wśród sporów o metodę budzą się zmysły, w Arkadii jest dowcipnie, błyskotliwie i seksownie.
Sceny aktu drugiego, w których przeszłość i teraźniejszość przenikają się, warte są każdych pieniędzy. Finałowy walc porwał widzów do oklasków. Obok protagonistów grali także Jan Blecki, Tomasz Lulek, Tadeusz Szymków, Aldona Struzik, i Maciej Wizner. Stworzyli świetny, stylowy zespół. Zobaczcie koniecznie!
Tom Stoppard Arkadia, reż. Krzysztof Babicki, scen. Marek Braun, muz. Marek Kuczyński. Premiera 28 maja w Teatrze Polskim