Śmiech w teatrze
Z nastaniem wiosny ożywia się kaliska scena teatralna. Chcąc sprostać wymaganiom widowni grodu nad Prosną przygotowano kolejną premierę.
Tym razem jest nią znakomita, aczkolwiek niekonwencjonalna komedia o niewiele mówiącym, a już na pewno nie zachęcającym tytule "Muzykoterapia".
Zdawać by się mogło, że rzecz będzie o muzyce i do Teatru trafią głównie melomani. Nic bardziej błędnego. Piosenek wprawdzie nie brakuje, muzyków też, ale powiedzieć trzeba sobie od razu jasno, że sztuka tyczy się wojska. Wojska widzianego w krzywym zwierciadle.
Przyznam się, że przed premierą byłem święcie przekonany o nudach jakie mnie będą czekać na scenie kameralnej kaliskiego teatru. I tu (nie po raz pierwszy zresztą) pomyliłem się co do treści sztuki. Jeśli przez godzinę i piętnaście minut nie można powstrzymać wybuchów śmiechu, a przepona pracuje przez cały czas na najwyższych obrotach to znaczy, że ma się do czynienia ze znakomitą komedią w dobrym wykonaniu.
Autorem scenariusza, a zarazem reżyserem kaliskiego spektaklu jest Andrzej Strzelecki przy współpracy Wojciecha Paszkowskiego. Scenografię przygotowała Ewa Czerniecka - Strzelecka przy czym trzeba zaznaczyć, że się nie napracowała.
Napracowali się natomiast kaliscy aktorzy biorący udział w przedstawieniu. Widać, że większość z nich dała z siebie bardzo wiele. Na brawa w szczególności zasługuje Ewa Kibler, która jak wieść niesie występowała mając gorączkę. Nie ona jednak była bohaterką premiery, bowiem wszystkich przyćmił swoim blaskiem arcyzabawny Jarosław Witaszczyk, który tylko chwilami ustępował Michałowi Wierzbickiemu w trudnej sztuce rozbawienia publiczności. Warto przy tym zaznaczyć, że na premierze znakomitą większość widowni stanowili "sztywni" na co dzień oficjale, co do których zachodziła obawa że publicznie śmiać się nie potrafią. A jednak się śmiali.
Wracając jednak do panów Witaszczyka i Wierzbickiego trzeba przyznać, że dyrektorowi teatru angaż się udał i mamy oto do czynienia z młodym potrójnym trzonem męskiej części zespołu aktorskiego (ten trzeci to Ulewicz). Nie najgorzej zaprezentowali się dwaj pozostali panowie biorący udział w "Muzykoterapii" czyli Adam Szymański i Dariusz Lemieszek.
Co do kobiet to trudno je oceniać, bo cóż one mają wspólnego z wojskiem. Były one jednak niezastąpione w śpiewanych fragmentach spektaklu. Szczególnie przydatna okazała się Monika Szalaty, miałem jednak wrażenie, że lepiej śpiewa niż gra. Na swoim niezwykle równym poziomie pokazała się Agnieszka Dzięcielska, a Ewa Kibler, jak już wcześniej wspomniałem, miała grypę.
Suma sumarum narzekać mi nie wolno, bo kłamałbym prosto w oczy, a do tego raczej nie przywykłem. Powiem więc całkiem szczerze, że teatr warto odwiedzić, najlepiej z całą rodziną.