Artykuły

W mroźną noc po "Weselu"

Gdyby radomską opowieść zacząć d końca, to rozpocząć by ją musiał opis uroczystości jubileuszowych, które styczniowej nocy miały miejsce w salach Urzędu Wojewódzkiego w Radomiu, Szóstkę jubilatów - artystów Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu nagrodzono orderami, listami gratulacyjnymi, kwiatami. Była gala. Ciemne garnitury, wieczorowe suknie. Trochę oficjalnie, bo z udziałem oficjalnych gości ale serdecznie. Gratulacjom i brawom nie było końca. Nie tak często bowiem się zdarza, że w jednym teatrze, w tym samym czasie swoje czterdziestolecie pracy artystycznej obchodzą: dyrektor i kierownik artystyczny teatru Zygmunt Wojdan, aktorka Renata Kossobudzka, oraz aktor Jan Miłowski, a swoje trzydziestolecie na scenie aktorzy: Władysław Staniszewski, Wiesław Ochmański, Włodzimierz Mancewicz.

Czas dla ludzi teatru nie jest zbyt łaskawy. Zabiera młodość, w niepamięć odsuwa dokonania sceniczne, do których już żadną miarą powrócić nie można. Ulotność Melpomeny sprawia, że oddani tej sztuce muszą stale, sezon po sezonie od nowa zdobywać jej względy i zmagać się z zadaniami, jakie przed nimi stapia. Refleksję o przemijaniu czasu w sztuce teatru zaadresowała do jubilatów koleżanka z zespołu, aktorka Elżbieta Miłowska. Idąc dalej tropem jej myśli można powiedzieć, że trzydzieści, czterdzieści lat na scenie na pewno dostateczny dowód umiłowania zawodu i wytrwałości. To okres, który pozwala ma sumowanie dokonań i przekazywanie ich młodszym.

Dla młodej radomskiej sceny tak doświadczeni, wytrwali i ciągle jeszcze pełni zapału artyści, są gwarancją pomyślnego funkcjonowania i rozwoju. A powiedzieć trzeba, że zespół pracuje w bardzo trudnych warunkach (całe szczęście, że publiczność tego nie widzi). Trzy sceny adaptowane do potrzeb teatralnych w budynku Urzędu Wojewódzkiego, sprawiają bardzo korzystne wrażenie i tylko artyści oraz ludzie z obsługi technicznej wiedzą ile wysiłku kosztuje zmontowanie czy zmiana dekoracji oraz znoszenie niewygód, spowodowanych brakiem garderób i godziwego zaplecza. Być może, przy okazji jubileuszu i premiery "Wesela" nie powinno się mówić o trudnościach i kłopotach, ale nie można nie dostrzegać faktu, że artystyczny rozwój zespołu odbywa się kosztem wielkiego wysiłku i samozaparcia. Na szczęście, widać, że radomscy aktorzy lubią swój teatr, panującą w nim atmosferę i intensywność pracy.

Kiedy przed prawie dziesięcioma laty założyciel teatru, reżyser Zygmunt Wojdan wystartował z premierą "Drogi do Czarnolasu" Aleksandra Maliszewskiego, publicznie i pokątnie zastanawiano się, jak długo Wojdan tę "zabawę w teatr" pociągnie. Zakładano, że może jeden, dwa sezony. Reżyser, aktor, animator kultury albo krótko - fanatyk i zapaleniec teatru Zygmunt Wojdan nie "bawił się w teatr". Przy pomocy władz lokalnych oraz wielu ludzi dobrej woli i czynu, stworzył w Radomiu teatr, który po kilku latach został liczącym się ośrodkiem życia teatralnego w kraju.

Poszukując odpowiedzi na pytanie, co sprawia, że nielicznym takie przedsięwzięcia udają się, może warto przytoczyć słowa animatora radomskiej sceny, zanotowane przy innej okazji, ale jakże znamienne. "Prawdą jest - twierdzi Wojdan - że zaistniał przesyt nałogowym gadulstwem, z którego potem nic nie wynika. Mamy dość narad, na których pada wiele słusznych haseł, a następnie hasła te nie napotykają na konsekwentne, uparte, wykonawstwo". Działacz Stronnictwa Demokratycznego, członek Narodowej Rady Kultury, założyciel i pierwszy przewodniczący Towarzystwa Twórców i Działaczy Kultury im. G. Morcinka, przy CK SD, a w teatrze dyrektor Wojdan - to po prostu starszy, doświadczony kolega, który podczas przedstawienie przychodzi za kulisy, aby dodać otuchy "strwożonym" lub uspokoić "zdenerwowanych". Umie tworzyć dobrą atmosferę i klimat sprzyjający pracy.

"Tu, w tym teatrze czuję się potrzebna" - mówi Renata Kossobudzka, aktorka, która 37 lat spędziła w Teatrze Polskim w Warszawie. Od trzech sezonów związana jest ze sceną radomską. Zagrała tu kilka znaczących ról, m.in. w "Starej aktorce" w roli żony Dostojewskiego, w "Ślubach panieńskich" i w "Oknie". A w "Weselu" gra Radczynię. Pobyt w Radomiu, mimo trudnych warunków pracy, skromnego mieszkanka i tęsknoty za Warszawą, aktorka uważa za cenny i ważny. Może pracować z młodymi, może dzielić się swoim doświadczeniem. "Realizuję to - powiada - o czym się zawsze na zjazdach ZASP-u mówiło: uczę młodzież, pomagam kolegom z mniejszego ośrodka. To duża satysfakcja. Poza tym gram i pracuję w bardzo dobrej, życzliwej atmosferze, co w naszym zawodzie jest niesłychanie ważne".

Młody, warszawski aktor Andrzej Bieniasz przed dwoma laty był jeszcze w zespole Kazimierza Dejmka, teraz w radomskiej inscenizacji "Wesela" gra postać Dziennikarza. Na moje zdziwienie i okrzyk: "Co pan tu robi?" Odpowiedział: "Gram i to jest najważniejsze. Kiedy dyrektor Wojdan zadzwonił i zaproponował mi rolę, zdecydowałem, że przyjeżdżam. I nie żałuję".

Obsadzona w roli Racheli Nikolina Wortman nie jest Polką lecz Bułgarką, związaną poprzez małżeństwo z naszym krajem. Mówi ślicznie po polsku, jest absolwentką łódzkiej PWST. "Czy pani wie - wyznaje - że tu w Radomiu spełniło się jedno z moich największych marzeń aktorskich. Gram Rachelę. Wyspiański, praca z reżyserem nad tą rolą i w ogóle sposób w jaki mnie przyjęto w zespole sprawia, że znakomicie się tu czuję".

Dobrze musi się dziać w radomskim zespole, skoro aktorzy chcą tu pracować, mimo braku komfortu i bez możliwości współpracy z miejscowym studiem radia i telewizji, których tu po prostu nie ma...

*

Wśród ludzi teatru panuje przekonanie, że wystawienie "Wesela" to sprawdzian dla zespołu, dla jego sił i możliwości aktorskich. Radomski Teatr Powszechny wyszedł z tej próby obronną ręką, a zdecydowało o tym kilka elementów. Niesłychanie cenna w inscenizacji Zygmunta Wojdana jest skromność i bezpretensjonalność w potraktowaniu tekstu utworu. Reżyser pozwolił przemawiać Wyspiańskiemu, zaufał, że utwór ma własną moc oddziaływania i nie potrzebuje żadnych podpórek. Jedyny, mocniej podkreślony akcent dramatu, to siła i witalność polska ukryta pod chłopską, krakowską sukmaną. Ona sprawia, iż pesymistyczni inteligenci mają jakby mniej do powiedzenia w naszej, polskiej, zagmatwanej sprawie. Osadzone w wiejskiej chacie, obejmującej nas wszystkich, zdaje się mówić radomskie "Wesele", że z nami nie jest tak źle, że tkwią w narodzie naszym siły zdolne do pokonania wszelkich niemożności.

Funkcjonalna, głęboko z duchem utworu sprzężona scenografia Karola Jabłońskiego, umieszcza pod wiejską strzechą i scenę, i widownię. Również muzyka, autorstwa Ewy Korneckiej, tworzy zgodny współbrzmiący element całości. Kiedy trzeba jest skoczna, wesoła, taneczna, a gdzie indziej przenikliwa w swym dramatyzmie i natarczywości. W ogóle to radomskie "Wesele" pozostawia wrażenie bardzo spójnego, zespołowego dzieła. Dobrze obsadzone postacie z kilkoma wyróżniającymi się rolami świadczą o tym, że zespół aktorski potrafił zapanować na tym arcytrudnym dramatem w sposób artystycznie dojrzały. Właściwie, tak naprawdę, poziom aktorski jest wyrównany do tego stopnia, że trudno jest wyróżnić kogoś bez uczynienia krzywdy innym.

Jednak spróbuję. Podobała mi się Nikolina Wortman jako Rachela, Stanisław Kozyrski jako Czepiec, Jerzy Stępkowski jako Gospodarz. Również Pan Młody (Andrzej Redosz) i Panna Młoda (Daniuta Dolecka) potrafią przekonać i wzruszyć swą witalnością, kochaniem, prostotą. Refleksje nad narodową kondycją, "inteligenckie bajanie", zawarte w dialogach postaci, w wypowiedziach zjaw, tworzą w "Weselu" ów gorzki, pesymistyczny osad. I tutaj aktorzy Grażyna Kłodnicka jako Maryna, Renata Kossobudzka - Radczyni, Piotr Bąk - Poeta, Andrzej Bieniasz - Dziennikarz, Andrzej Iwiński - Stańczyk i Włodzimierz Mancewiez - Wernyhora znaleźli potrzebne środki wyrazu, by nadać swym postaciom właściwy wymiar i ton.

I wreszcie finah Przejmujący, dramatyczny w swej wymowie. Kiedy aktorzy podchodzą do krawędzi sceny, ręką zasłaniają oczy. Gest zawstydzenia nad sobą? Nad nami? Zapytany o to Zygmunt Wojdam wyjaśnia: "To raczej gest zastanowienia. Nie chciałbym, żeby nasze Wesele było odebrane jako Wesele pesymistyczne. W nim zawarty jest pewien kryptonim:

"... nie przeziębi najgorszy mróz,

jeśli kto ma zapach róż;

owiną go w słomę zbóż,

a na wiosnę go odwiążą

i sam odkwitnie..."

Akcenty pesymizmu są złudne w Weselu. Jest to krzyk miłości zwrócony do narodu, który autor uważał za genialny i dlatego wstrząsał nim, żądając wielkości; powrotu do renesansowej wielkości. Chcieliśmy, żeby ta myśl była w spektaklu. Wynika ona z wiary mojej, a także coraz szerszej rzeszy Polaków, że Polska wraca na szeroką spokojną wodę, że nabiera mocy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji