Odrabiam zaległośi: Nie-Boska u Prusa (fragm.)
Jak gdyby nieco wbrew narzekaniom, iż życie kulturalne zamiera w dobie kryzysu, w Warszawie dzieje się ostatnio w tej dziedzinie tak wiele, że Kurier przestaje nadążać za artystycznymi wydarzeniami; powinien, być może, ukazywać się częściej niż raz na miesiąc, dopiero wtedy warszawska panorama byłaby pełniejsza, no i aktualniejsza. Myślę, oczywiście, o ewentualnym przejściu po prostu na dwutygodniowy cykl wydawniczy, a nie o jakichś "nadzwyczajnych wydaniach", bo chociaż zdarzeń zasługujących na odnotowanie jest rzeczywiście sporo, to jednak wydarzeń, które usprawiedliwiałyby nadzwyczajne dodatki, praktycznie biorąc - nie ma. Jeśli można by coś w ostatnim czasie wydarzeniem nazwać, to chyba tylko premierę "Nie-Boskiej komedii" u Macieja Prusa; odbyła się bodaj jeszcze w styczniu, piszę więc o niej ze znacznym opóźnieniem, tak się jednak złożyło, że nie mogłem być na pierwszych przedstawieniach, a teraz grywana jest rzadko i trzeba wykazać się niezłym refleksem, aby między spektaklami "Metra" przyjętymi przez Teatr Dramatyczny w gościnę trafić na Krasińskiego.
Przyjmując w tym sezonie dyrekcję artystyczną Dramatycznego, Maciej Prus wziął sobie na głowę przepotężny kłopot. Po pierwsze - przejął zespół zniszczony jeszcze decyzjami stanu wojennego, po drugie - wszedł w konflikt z amatorami kupna i sprywatyzowania całego obiektu. To, że w takiej sytuacji i takiej atmosferze otaczającej jego teatr potrafi działać - i to tak efektywnie! - zasługuje na duże uznanie, zwłaszcza że drogą idzie nie najłatwiejszą. "Nie-Boska"? Wielka dramaturgia romantyczna - kogo to dziś obchodzi?... Powinno obchodzić. Na przedstawieniu, na jakim byłem - jeszcze przecież niezbyt odległym od premiery - widownia wypełniona była do ostatniego miejsca, lecz wyłącznie przez szkoły; wiadomo - Krasiński, to przecież lektura obowiązkowa. Z jednej strony - to dobrze, że młodzież uczy się na najlepszych wzorach, z drugiej - czy naprawdę tak niewielu jest w Warszawie dorosłych, którzy również chcieliby obejrzeć i przeżyć na nowo jedno z największych arcydzieł naszej literatury? Trochę wstyd.
Przed ćwierć wiekiem Maciej Prus był asystentem Konrada Swinarskiego, gdy ten w krakowskim Starym Teatrze realizował swą niezapomnianą, barokową wizję "Nie-Boskiej komedii", teraz - samemu przystępując do jej inscenizacji - obrał klucz całkowicie odmienny, bardziej zgodny z duchem naszego czasu i współczesną, nam estetyką. Jego spektakl rozgrywany jest w scenografii pozbawionej jakichkolwiek sprzętów i rekwizytów, maksymalnie ascetycznej: w czarnym okotarowaniu, z kostiumami - z nielicznymi wyjątkami - w tonacji biało-czarnej. A przecież jest to jednocześnie sceneria fascynującej urody i maksymalnej funkcjonalności; zastosowanie sceny obrotowej, wspaniałe operowanie światłami - wszystko to jest nie tylko piękne wizualnie, lecz także doskonale wspomaga przekazywanie tekstu, niczym nie rozpraszając uwagi widza, w rezultacie przedstawienie jest więc nad wyraz klarowne, konsekwentne i chociaż długie i trudne w odbiorze, to przecież nie nuży, jak większość, niestety, inscenizacji "Nie-Boskiej".
Odrzucając powszechną w okresie powojennym koncepcję "Nie-Boskiej" jako dramatu o rewolucji społecznej i zmierzchu arystokracji, Prus na plan pierwszy wydobył sens egzystencjalny utworu, a rozpoczynając spektakl - bodaj jako pierwszy z inscenizatorów - "Niedokończonym poematem", słusznie uważanym za introdukcję do "Nie-Boskiej", nawiązał - zgodnie z intencjami Krasińskiego - do dzieła Dantego, tłumacząc tym samym tytuł, jaki Krasiński nadał swemu utworowi. Bezsens ludzkiej egzystencji zagubionej w meandrach współczesnego piekła... taki klimat niewesoły, rzecz jasna, posiada inscenizacja Prusa. A rewolucja? Oczywiście, jest również, lecz tylko jako jeden z elementów grozy rozdartego, pogrążonego w konfliktach dzisiejszego świata. Prus wyniszczony zespół Dramatycznego wzmocnił nieco, przywożąc ze sobą z Łodzi Ewę Isajewicz-Telegę i Dariusza Siatkowskiego; oboje - w rolach Dziewicy i Pankracego - są mocnymi punktami obsady, przede wszystkim jednak prowadzi spektakl Henryk Machalica jako Aligier, a Mariusz Bonaszewski (Hrabia Henryk) i Jarosław Gajewski (w rozbudowanej roli Szatana) również dobrze zapisują się w pamięci widzów. To świetny i ważny spektakl, którym Prus interesująco rozpoczął swą warszawską kadencję dyrektorską.