Artykuły

Bogomołow: Otwieram czarny pokój Rosji

Bilety na jego przedstawienia są wyprzedane do końca sezonu, a u koników kosztują równowartość ponad 2 tys. zł. Co tak przyciąga do teatru Konstantina Bogomołowa? - pyta Izabela Szymańska w Gazecie Wyborczej.

To dziś najgłośniejsze nazwisko w rosyjskim teatrze. Festiwal "Da! Da! Da!" rozpocznie transmisja jego spektaklu "Idealny mąż" z MChT, a pod koniec przeglądu zobaczymy przedstawienie "Lear. Komedia" z Teatru Prijut Komedianta z Petersburga.

A na początku przyszłego roku Bogomołow ma przygotować w warszawskim Teatrze Narodowym swoją wersję "Lodu" Władimira Sorokina.

Izabela Szymańska: Mówi pan, że każdy naród ma ciemny pokój, w którym kryje swoje problemy. Co jest w rosyjskim ciemnym pokoju?

Konstantin Bogomołow: Tematy zmitologizowane. Kiedy zacznie się ich dotykać, dużo osób krzyczy: nie ruszać, to świętość! To m.in. mity wokół rosyjskiej inteligencji, kultury, II wojny światowej, pojęcia winy społecznej i winy pokoleń.

Pan je podejmuje w przedstawieniach, jak pisze krytyka, w formie farsy.

- W spektaklu "Lear. Komedia", który zostanie pokazany w Warszawie, przenosimy materiał Szekspira w czasy II wojny światowej. U Szekspira problem polega na tym, że do ojczyzny wkraczają najeźdźcy Francuzi, a na ich czele stoi pozytywna postać - Kordelia. Dla widzów teatru czasów Szekspira to była swoista prowokacja. W moim przedstawieniu na ziemię radziecką wkraczają Niemcy, ponieważ Kordelia została wywieziona do Berlina przez niemieckiego dyplomatę. I próbują wyzwolić tę ziemię.

Farsowość jest zapisana u Szekspira. Farsa to kolor czerwony doprowadzony do takiego natężenia, że staje się czarny. A krwi w tych dramatach leje się tak dużo, że staje się jak sok.

To drażni w Rosji. Nie zwykło się tam przedstawiać wojny w formie komiksowej.

Pańskie przedstawienia dzielą krytykę, ale widzowie wykupili bilety już do końca sezonu.

- Owszem, ale spora część wychodzi w trakcie spektakli wściekła. Ich gwałtowny sprzeciw wywołują dwie rzeczy: desakralizacja, o której mówiliśmy, oraz pewien rodzaj agresji, satyra. Widzowie w Rosji szukają w każdym przedstawieniu czegoś pięknego, jakiegoś jasnego, pozytywnego bohatera. Słynny przez lata na świecie teatr rosyjski oparty jest na przeżywaniu i wywoływaniu empatii u widzów. Proszę sobie wyobrazić, że idzie pani po ulicy, podchodzi człowiek i zaczyna opowiadać swoją dramatyczną historię. I kiedy na koniec prosi o pieniądze, daje pani. Następnego dnia sytuacja się powtarza, ale kiedy dzieje się to po raz dziesiąty, odwraca się pani na pięcie. Nie dlatego, że pani dusza nie współczuje kolejnej osobie, ale dlatego, że ma pani doświadczenie i może rozpoznać kłamstwo.

Powtarzam aktorom: ten nędzarz to jesteście wy i wasz teatr. A ludzie, którzy idą po ulicy to widzowie. Im bardziej jesteśmy doświadczeni, tym mniej współczucia i rozrzewnienia wywołuje człowiek, który na scenie wylewa łzy i opowiada trudne historie. Chcę spektakli, które są efektem czyjegoś doświadczenia i pracy umysłu, są wyzwaniem intelektualnym, prowokacją.

W Rosji moja postawa spotyka się z dużą dozą agresji, bo tam teatr uważa się za świątynię, w której aktorzy to kapłani, którzy tłumaczą widzom ze sceny odwieczne prawdy.

Rosjanie nie są gotowi na współczesny teatr?

- Nie powiedziałbym tak. Kryzys w latach 90. spowodował, że teatry, nawet te poważne, zajęły się widowiskami komercyjnymi. Przychodzili do nich ludzie, którzy szukali rozrywki albo kontaktu z uznanym arcydziełem literackim. I wtedy teatry straciły otwartą, mądrą publiczność, która jest zainteresowana rzeczami niestandardowymi. Ci widzowie zaczęli chodzić do kin arthouse'owych, do centrów sztuki współczesnej. Przed nami trudne zadanie: zawrócić tego widza do teatru, obiecać mu, że zobaczy współczesną sztukę.

Ale pojawiają się nowoczesne miejsca, wśród nich wymienia się Gogol Center, Teatr im. Majakowskiego.

- Działający od kilku miesięcy Gogol Center to przykład takiego miejsca, które zostało przeformatowane: nowe kierownictwo od podstaw próbuje stworzyć centrum sztuki współczesnej. Z kolei Majakowski jest teatrem starej formacji, zmienia się powoli, ewolucyjnie.

Pana nazywają rosyjskim Warlikowskim. To ważny dla pana reżyser?

- Warlikowski i polski teatr w ogóle wywarły na mnie mocne wrażenie. Trudno to precyzyjnie zdefiniować. Po części to kwestia tematów, ale bardziej estetyki, sposobu prowadzenia narracji, montażu, energii. Każda sztuka, również teatralna, jest jakimś rodzajem działania mimetycznego. Umiejętność naśladowania jest ważna, bo przez nią następuje nauka: człowiek uczy się mówić przez naśladownictwo. Może to zabrzmi dziwne, ale cieszy mnie porównywanie do wybitnych twórców, a Warlikowskiego za takiego uważam. Nie wstydzę się powiedzieć, że ciągle się uczę. Staram się uciekać od cytowania samego siebie. Lepiej cytować kogoś innego.

Mocna strona teatru rosyjskiego polega dziś na tym, że pracuje w nim wielu młodych twórców, którzy uświadamiają sobie zawartość ciemnego pokoju Rosji, a do tego żarliwie się uczą, wchłaniają wszystko to co najlepsze w teatrze światowym. Moskwa jest dobrym miejscem do takiej nauki. Pokazywane jest tu wiele teatrów, przyjeżdża Marthaler, Garcia, Lupa, ja też jeżdżę i oglądam. W teatrze rosyjskim następuje błyskawiczny rozwój. I to nie koniec.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji