Historie chytre, zawiłe, poruszające
Oglądanie Cyberiady sprawia szczególne wrażenie. Widz nie może się odnieść do żadnej tradycji wykonawczej ani inscenizacyjnej, spotyka się z operą niewinny jak dziecię, wyposażony tylko w pamięć lektury opowiadań Stanisława Lema (czytanych dawno temu, frapujących archaizującym językiem i absurdalnymi, przyodzianymi w kostium futurologiczny fabułami, których kontekst polityczny nie był zrozumiały dla młodego odbiorcy), oraz lepszą lub gorszą znajomością twórczości Krzysztofa Meyera. Zapewne zdziwi brzmienie Cyberiady — utworu pełnego pastiszów, w których łatwo rozpoznać echa Szostakowicza, Debussy’ego, Prokofiewa, Brittena (preludia morskie z Petera Grimesa), a nawet jazzu, wkomponowane we własny, sonorystyczny język muzyczny. Meyer nazywa go przewrotnie „cyberystycznym”. Jak mówił kompozytor prawie dwadzieścia lat temu, Cyberiada była próbą przeniesienia zjawisk awangardowych w muzyce do opery: „Okazało się, że techniki te doskonale nadawały się dla muzyki scenicznej, co więcej, były w stanie zrealizować różne odcienie ekspresyjno-wyrazowe — od dramatycznych po groteskowe, od melancholijnych po wesołe”.
Dziś Cyberiady słucha się inaczej. Język muzyczny nie szokuje, lecz uwodzi i sprawia wiele przyjemności — także dzięki zróżnicowaniu, które podkreśla ironiczny dystans do świata przedstawionego oraz opowiadanych historii. Śpiewacy realizują „naturalistyczną melorecytację”, orkiestra „nie tyle akompaniuje śpiewakom, co ilustruje, komentuje i dopełnia dźwiękiem akcję sceniczną” — czytamy w programie. Rozbudowana perkusja przypomina zarzuconą dziś praktykę teatru instrumentalnego.
Historia, a właściwie historie opowiedziane w Cyberiadzie — pierwsza służy bystrości, druga rozrywce, a trzecia nauce — po pół wieku od wydania zbioru opowiadań Lema z jednej strony zyskują wymiar uniwersalny, uwolnione od towarzyszącego im kontekstu politycznego PRL-u, z drugiej zaś — przerażają aktualnością. Trochę tak, jakby czytać ewangeliczne słowa o trzech kuszeniach Jezusa: obietnicą władzy, znaczenia i bogactwa. Zamiast nich mamy u Meyera pokusę totalitaryzmu, seksu i wszechwładnej nauki — religii.
Królowa Genialina zamawia u konstruktora Trulla trzy maszyny opowiadające, obiecując mu sowitą zapłatę. Ta okaże się — zgodnie z przesłaniem Lema — przewrotna: „Opowieści były świetne, maszyny — doskonałe, a przeto nie widzę innego sposobu, jak tylko obdarować cię największym skarbem, jakiego byś, tego jestem całkiem pewien, na żaden inny nie zamienił. Obdaruję cię zdrowiem i życiem — oto, jak mniemam, właściwa nagroda. Każda inna widziałaby mi się nieprzystojnością, albowiem nie zrównoważy złoto Prawdy ni Mądrości” — mówi władczyni.
Zakończenie opery jest więc otwarte, a zarazem zawiera — paradoksalnie — głębokie humanistyczne przesłanie, wezwanie do ocalenia siebie i własnej tożsamości. W tej perspektywie komizm Cyberiady zostaje przełamany gorzką ironią. Cyberiada jest przedstawieniem wielopoziomowym ideowo, muzycznie, estetycznie i teatralnie, a jej interpretacja zależy od wieku i bagażu doświadczeń widzów, także doświadczeń politycznych.
Przedstawienie w reżyserii i choreografii Rana Arthura Brauna, który znać ani pamiętać lat sześćdziesiątych w Polsce nie może, jest utrzymane w konwencji baśni dla dorosłych, skrzyżowanej ze swoistą grą z cyberrzeczywistością. Jest mądre i dowcipne. Rzecz dzieje się w przestrzeni pełnej cytatów z różnych poziomów kulturowych, świat przedstawiony jest groteskowym skrzyżowaniem baśni i konwencji science-fiction. Żałuję tylko, że opowieść druga i trzecia są grane bez przerwy. Rozdzielenie ich zgodnie z intencją kompozytora uwypukliłoby różnice.
Cyberiada to opera dla barytonów. Wszyscy trzej wykonawcy głównych ról: Wojciech Śmiłek (Konstruktor Truli, Starzec, Duch Trulla), Tomasz Mazur (Chytrian, konstruktor szaf) i Jaromir Trafankowski (Automateusz) są przekonujący zarówno warsztatowo, jak interpretacyjnie, choć mierzą się z odmiennym niż na co dzień sposobem śpiewania. Widz ma wrażenie jedności postaci, co wpływa korzystnie na odbiór opery jako swoistego moralitetu. Taka tradycja myślenia o teatrze wydaje się jak najbardziej uzasadniona w przypadku Cyberiady, pozwala na odczytanie jej na kolejnym poziomie — znaczeń uniwersalnych. Tomasz Mazur zachwyca umiejętnościami aktorskimi. Sylwia Złotkowska, śpiewająca komiczną rolę Starej Cyberownicy, kreuje ją celnie na podobieństwo Starej Ubicy ze sztuki Alfreda Jarry’ego. Dobrą formę potwierdza Roma Jakubowska-Handke jako Królowa Genialina.
Osobną wartością jest książeczka programowa ze świetnym, błyskotliwym i dowcipnym esejem Danuty Gwizdalanki, wtajemniczającej w historię Cyberiady i jej konteksty polityczne. Pod względem plastycznym to jedno z najciekawszych tego typu wydawnictw, z jakimi miałem ostatnio do czynienia.
Uczczenie jubileuszu Krzysztofa Meyera wystawieniem Cyberiady jest z pewnością wydarzeniem ważnym. Dodajmy, że poznański Teatr Wielki zainscenizował też jego operę dla dzieci Klonowi bracia (1989) oraz dokończonych przez niego Graczy Szostakowicza (2005).
Krzysztof Meyer, Cyberiada. Kierownictwo muzyczne: Krzysztof Słowiński, reżyseria i choreografia: Ran Arthur Braun, scenografia: Justin C. Arienti. Premiera w Teatrze Wielkim w Poznaniu 25 maja 2013.