Ludzie dramaty z wiśniowym sadem w tle
Trudno sobie wyobrazić jakikolwiek dramat Czechowa, który można byłoby wystawić w czasie krótszym niż trzy godziny. Takie okrojenie tekstu grozić może pozbawieniem go jakże istotnych niuansów i nastroju. A jednak znalazł się ktoś, kto podjął ryzyko i zrealizował "Wiśniowy sad", który trwa zaledwie półtorej godziny
Paweł Miśkiewicz postanowił skupić się na jednej osobie dramatu i pokazać nam historię przez jej pryzmat. Lubow Raniewska, właścicielka majątku i słynnego w okolicy wiśniowego sadu, wraca z zagranicznych wojaży do rodzinnego domu. Przed laty porzuciła to miejsce, by uciec od dręczących wspomnień. Zostawiła tu córkę i brata, który miał zarządzać majątkiem. Teraz jednak sad ma być sprzedany za długi. Dla Raniewskiej i jej rodziny sad to jednak coś więcej niż kawałek ziemi, za którą mogą dostać wcale niezłą cenę. To miejsce, w którym żyli od pokoleń, pełne dobrych i złych wspomnień, bezpieczne i swojskie. To jedyna pewna i niezmienna rzecz w ich życiu. Tym bardziej bolesne i trudne jest, podjęcie decyzji o sprzedaży. Lepiej odsunąć od siebie tę nieprzyjemną myśl i udać beztroskę, przyjąć znajomych, zorganizować bal.
Raniewska nie jest jednak ani naiwna, ani beztroska. Ta sentymentalna podróż jest dla niej udręką. Kocha wiśniowy sad i zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Jednak poczucie bezsilności uniemożliwia podjęcie jakiejkolwiek rozsądnej decyzji. Poza tym jest jeszcze coś, co sprawia, że Raniewska nie może lub nie chce podjąć walki o majątek. Codzienne depesze z Paryża nie pozwalają jej oderwać się od przeszłości. Chociaż na początku zarzeka się, że zrywa z Paryżem i wszystkim, co tam się wydarzyło, po kolejnym liście gotowa jest wracać do mężczyzny, którego kocha miłością bezgraniczną.
Wrocławski spektakl pełen jest wewnętrznych napięć - wzajemne relacje między bohaterami, ich przeżycia, niespełnione nadzieje, oczekiwanie na coś, co nigdy nie nastąpi i poczucie zmarnowanego życia sprawiają, że przedstawienie, pomimo cięć i skrótów, pozostaje jednak bardzo czechowowskie. Jedyna różnica to tempo - tutaj wydarzenia następują po sobie szybko, reżyser poprzestawiał nie tylko sceny, a nawet poszczególne kwestie - zrobił to jednak z dużym wyczuciem i konsekwencją. Ta "kolażowość" tym bardziej podkreśla monotonię i bezbarwność życia mieszkańców majątku, powtarzalność ich słów, reakcji i zachowań.
Podobnie jak u Czechowa tutaj także nie ma postaci jednoznacznie dobrych i złych. Większość z nich jest jednak w jakiś sposób kaleka - psychicznie lub emocjonalnie. Bezskutecznie walczą z własnymi słabościami i nadziejami, zajęci tylko sobą, zapominają o innych - tak jak o starym, schorowanym Firsie.
To wielkie wyzwanie dla aktorów, by pokazać nam subtelności czechowowskich postaci, ich jednostkowe historie i związki z innymi. Do tego trzeba nie tylko talentu, ale także silnej ręki reżysera, który umiejętnie poprowadzi cały zespół. Udało się to wrocławskim artystom. Tutaj każda, nawet najbardziej epizodyczna postać, to dopracowana w szczegółach rola. Różnorodność bohaterów podkreślana jest za pomocą pojedynczych gestów, ledwie zauważanych grymasów lub znaczących spojrzeń. To prawdziwe aktorskie cacko, szczególnie zaś rola Raniewskiej, w którą wcieliła się Halina Skoczyńska. To kobieta ukrywająca pod maską radości wielki dramat. Przeszła w życiu wiele - śmierć męża i synka, nierozsądną, ale wielką miłość do nieodpowiedniego mężczyzny, długi i utratę majątku. Aktorka wspaniale pokazała stan ducha i rozdarcie swojej bohaterki, balansującej od beztroskiej radości do bólu i rozpaczy.
Ten "Wiśniowy sad" to moim zdaniem jedna z najciekawszych realizacji Czechowa ostatnich lat. I dobrze się stało, że mieliśmy okazję ją obejrzeć na Śląsku.