Artykuły

Obok Różewicza

"Stara kobieta wysiaduje" Ta­deusza Różewicza nieodparcie na­suwa pewne skojarzenia zarówno z "Radosnymi dniami" i "Końcówką" Becketta jak też z "Parawanami" Geneta. Jednak ów narastający, groteskowy śmietnik Różewicza jest bardziej wieloznaczny, stano­wi żywioł sam w sobie. Żywioł, któremu nic się nie oprze, który unicestwia. Jest alegorią. Tak, jak Mojry, jak - w pewnym sensie - Stara Kobieta, która "była już wszystkim", a teraz musi "sło­dzić i rodzić, rodzić bez przer­wy"...

Od głośnej wrocławskiej pra­premiery "Starej kobiety..." w re­żyserii Jerzego Jarockiego minę­ło ponad dziewięć lat. Wystawia­no ją jeszcze kilkakrotnie. Naj­częściej czynił to Helmut Kajzar: w RFN (dwukrotnie) oraz w Szwecji i w Teatrze Narodowym w Warszawie. I właśnie ta ostatnia inscenizacja wywołuje naj­więcej kontrowersji, wręcz opo­rów.

Żadnych kotar, horyzontów; przestrzeń sceny zamyka auten­tyczny mur z czerwonej cegły. Kilka stolików, krzesła, barek, pojemnik z siatki (coś w rodzaju kontenera na kółkach) z paczka­mi sprasowanych śmieci. Drob­nymi kroczkami wchodzi Stara Kobieta (gra ją Wojciech Sie­mion). Długa suknia i roboczy kitel; wszystko w czerni. Do tego biała torebka i męskie buty. Kel­nerzy wykonują zwykłe czynności związane z otwarciem lokalu. Na nią nie zwracają uwagi; jest wylękniona i niezdecydowana.

(Już ta scena określa założenia realizatora, jego widzenie widzenie proble­matyki utworu. W rozmowie z Andrzejem Falkiewiczem stwier­dził min., że "Stara kobieta..." jest sztuką o męce tworzenia, o ro­dzeniu wiersza. Sądzę, że stąd też wypływa koncepcja obsadzenia Siemiona, pomnożenia Kelnerów, rezygnacja z autorskich wskazań. Stara Kobieta nie jest więc swe­go rodzaju uosobieniem Wiecznej Kobiecości, niemal jej syntezą, czyli Matką-Ziemią. Tą z "Balla­dy o brzuchu" i "Opowiadania o starych kobietach...")

Siada przy stoliku. Nieśmiało, skrzeczącym głosem woła Kelne­ra. Scena rodem z podrzędnego kabaretu: zjawiają się Kelnerzy; jeden z nich wyciąga zza paska - z jednoznacznym gestem - sie­kierę (?!)... Po dytyrambie o brzu­chu pojawia się Piękna Dziew­czyna; siada nie przy stoliku, lecz na starej walizie. Stara Kobieta odśpiewuje "arie operowe" (?!). Jakby nie dość tego - po scenie z Lekarzem tańczy z Kelnerem, następnie, po monologu o rodze­niu, upada. Zostaje nakryta mok­rym prześcieradłem. W tanecz­nym korowodzie pojawiają się Parki (Mojry) ze Skrzypkiem, granym przez jednego z Kelne­rów. One zostają; inni opuszczają scenę. Siadają przy stoliku, jako że wszystko jest bez zmian. Nie ma więc "śmietniska jak morze, od brzegu do brzegu. Poligonu. Nekropolu. Jednak plaży".

Kajzar zdecydował się na rzecz wielce karkołomną. Zrezygnował z przerwy, a tym samym ze zmia­ny dekoracji; poniósł też konsek­wencje tej decyzji. Przede wszy­stkim ucierpiała wizualna strona widowiska, nader ważna w ca­łościowej wymowie dramatu. Nie darmo autor umiejscawia pierw­szą część w zamkniętym pomiesz­czeniu, odizolowanym od świata zagrożonego kataklizmem, który wkrótce stanie się wielkim śmiet­niskiem. Na razie tylko się o nim mówi; ledwie namiastką będzie "góra śmieci, wodospad śmieci i odpadków", które wpłyną przez otwarte okno. Druga część to swe­go rodzaju spełnienie apokalip­tycznej wizji. "Cywilizacja" obja­wia się w zalewie śmieci w ich destrukcyjnej sile, w "śmietnisku aż po horyzont", na którym ko­czują bohaterowie. Zabrakło tego w inscenizacji Kajzara...

Następuje coś w rodzaju "po­rwania Sabinek" (?), markowane gwałty. Ślepiec lepi bałwana, Kelner obsypuje go papierkami, podaje mu rondel (on, nie Parki), Pana zamiast Cyryla goli jeden z Kelnerów. W tym czasie trwa "wojna" polegająca na zapasach i rzucaniu kilkoma foliowymi workami śmieci. Po anegdotce Pana - nagłe wyciemnienie, ko­lorowe, pulsujące światło - i je­steśmy w... dyskotece. Parki i Kelnerzy - aby było atrakcyj­niej? - tańczą w strojach plażo­wych (czyżby asocjacje z Różewiczowską plażą?), zaś Ślepiec za pomocą laski markuje grę na trąbce (!). Między tańczącymi krąży Stara Kobieta.

Równie dyskusyjny jest finał. Młodzieńca gra jeden z Kelnerów, zaś Stróża Porządku - Cyryl (obu nie ma w programie, nikt też o nich nie mówi). Zmieniają się też rekwizyty: kwiat zastąpiono liza­kiem, pistolet-packą na muchy.

Prapremiera "Starej kobiety..." w reżyserii Jarockiego zakończyła się pełnym sukcesem, stała się wydarzeniem. Koncepcja Kajzara, polegająca na wyeksponowaniu li tylko jednego z elementów dra­matu - musiała zakończyć się niepowodzeniem. Tym bardziej że w jego spektaklu zabrakło głów­nych bohaterów: Starej Kobiety i śmietniska "jak morze". Boha­terów spełniających szczególną rolę.

Stara Kobieta została sprowa­dzona do funkcji swoistego rek­wizytu. Jest straszona i popycha­na przez Kelnerów; nikt nie trak­tuje jej serio. Wypowiadane przez nią "uczone" słowa i maksymy brzmią - z założenia - fałszy­wie.

Kolejnym nieporozumieniem było obsadzenie w tej roli męż­czyzny. Pomysł ten - być może mający sugerować możliwość róż­norakich interpretacji postaci jak i całego utworu? - nie wniósł nic konkretnego, a rzecz całą jesz­cze bardziej pogrążył.

No i śmietnisko, owo apogeum i upadek cywilizacji. Jej cmenta­rzysko. Pomimo, iż życie trwa, nie ma już natury. Pozostała tyl­ko "kultura" polegająca na gór­nolotnych frazesach, wyświechta­nych ideałach, głupawych przy­zwyczajeniach ludzi-automatów "przywalonych" zalewem infor­macji. To u Różewicza.

Oczywiście, teatr jest sztuką umowną, wymagającą od widza wyobraźni i wielu innych rzeczy (ale nie znajomości oryginalnego tekstu). Następna sprawa: Mojry. W tekście Różewicza, gdzie wy­stępują jako Kloto (prządka nici żywota), Lachesis (ta, która nici strzeże) i Atropos (która ją prze­cina), coś oznaczają, zostały też wkomponowane w określone sy­tuacje. Inaczej u Kajzara. Reży­ser zastąpił je rzymskim odpo­wiednikiem; w programie figuru­ją jako Parki. W spektaklu są to trzy dziewczyny, prawdopo­dobnie li tylko "ku ozdobie", bo­wiem z ich działań i obecności scenicznej nic konkretnego nie wynika. Wprawdzie ładnie tań­czą, zawieszają też na szyi Mło­dzieńca sznur kolorowo migają­cych lampek (tych z "dyskote­ki"), ale to jednak trochę za mało.

Inną - wielce dyskusyjną - sprawą jest pomnożenie Kelne­rów, którzy w tej sytuacji grają też inne postaci (Skrzypek, Młodzieniec), podobnie jak Cyryl - Stróża Porządku. Tym samym nasuwa się pytanie o relacje między Starą Kobietą a Mło­dzieńcem. U Różewicza bowiem Stara Kobieta symbolizuje płod­ność i przetrwanie, niezniszczalność człowieczeństwa, Wieczną Kobiecość; stąd też Młodzieniec: piękny i niezbrukany, niemal od­nowiciel. Inaczej w spektaklu Kajzara, gdzie gra go jeden z Kelnerów, a więc ktoś uosabia­jący - w tym przypadku - sta­ry porządek, przemoc. Do uleg­łości zostaje zmuszony przez Cy­ryla. Koło się zamknęło, rzeczy­wistość pozostanie bez zmian. Męki tworzenia, rodzenie wier­sza, status poety - wszystko to zostało ładnie podsumowane, spięte swoistą klamrą. Tyle że nic z tego nie wynika.

Kajzar jest konsekwentny. Te­go nie można mu odmówić. Po­dobnie jak fachowości. Przedsta­wienie jest klarowne, założenia czytelne i do końca zrealizowane. Szkoda, że okazały się niewłaściwe. Obce idei utworu Różewicza.

W tej sytuacji niewiele dobrego można powiedzieć o aktorstwie: nie było ról na miarę kreacji. Wojciech Siemion jako Stara Ko­bieta po prostu "przystawał" do założeń przedstawienia. Jest na­der wyciszony, gra w skupieniu. Nie odnajduje się w granej przez niego postaci owej drapieżności i apodyktyzmu. W jego interpre­tacji Stara Kobieta została jak gdyby "rzucona" w wir wyda­rzeń i spraw, których nie rozu­mie i nawet nie usiłuje pojąć. One są obok niej. Tak jak wszyscy w tym spektaklu są obok sie­bie. Siemion prezentuje w tej roli próbkę swoich możliwości trans­formacyjnych; w ruchu i geście jest starą kobietą, gorzej z gło­sem...

Trzeba dodać, że wykonawcy mieli utrudnione zadanie. Granie "obok partnera" - bez kontaktu z nim - nie należy do rzeczy łatwych, tym bardziej iż zabrakło także kontaktu z publicznością. Dlatego w propozycjach aktor­skich nie dostrzega się zdecydo­wania w precyzowaniu własnego miejsca w całości przedsięwzię­cia. Stąd też uwieńczone powo­dzeniem próby wygrania niektó­rych scen na zasadzie skeczu.

Dotyczy to Andrzeja Kopiczyń­skiego (Lekarz), Mieczysława Hryniewicza, Emiliana Kamińskiego, Andrzeja Malca i Wikto­ra Zborowskiego (Kelnerzy) oraz Kazimierza Wichniarza (Cyryl).

Andrzej Łapicki zagrał Ślepca jakby wyjętego z dramatów Maeterlincka. Wyciszonym głosem opowiada o krainie, którą poko­chał, o zasadzonym modrzewiu. Jest z innego świata, świata wspomnień... (swoistym dysonan­sem była scena "dyskotekowa").

Nie przekonała mnie propozy­cja Zdzisława Wardejna. Postać Pana należy do bardziej złożo­nych w utworze Różewicza. Sym­bolizuje bowiem postępującą degrengoladę inteligencji. Jej "apo­geum" stanowi końcowa scena z Młodzieńcem i Stróżem Porządku. Aktor nie wykorzystał możliwości zawartych w roli. W jego inter­pretacji Pan jest tylko śmieszny, co znacznie zuboża tę postać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji