Huzary górą!
Nie jest to Fredro nowatorski! Wiszące na ścianie jelenie rogi obwiązane są czerwonymi wstążkami, stolik z szachami pokryty jest złocistym obrusem. Właściwie nic nie zniknęło z dawnego starokawalerskiego ekwipunku huzarów po kobiecym najeździe na dom Majora. Rekwizyty w scenografii Ryszarda Kai zmieniły tylko swoje funkcje. Świat bynajmniej nie wywrócił się do góry nogami, nie wypadł ze swojego absurdalnego biegu w inny nie mniej paranoiczny.
A mimo to wystawionym właśnie w Teatrze im. S.Jaracza w reż.Zbigniewa Brzozy "Damom i huzarom" - nie brakuje rumieńców. Reżyser, przyznać trzeba, dość starannie wczytał się w znakomicie napisany tekst i didaskalia Fredry. Nie zawsze jednak ze skutkiem teatralnym godnym pomysłu. Po co np. ten...łeb dzika na komodzie po pierwszej odsłonie? Albo, jako żywo przywołująca na myśl epizod z farsy Raya Cooneya "Okno na Parlament" - scenka z wzajemnie przez kilka minut obwąchującymi się Majorem i Rotmistrzem? Nie zdziwiłabym się, gdyby za chwilę w miejsce przerażonego Kwaśniaka"wparował"...Kaskiewicz. Zdruzgotaniu kapelana (świetna rola Stanisława Kwaśniaka) nie trzeba było dodatkowych bodźców wzmacniających w postaci takich właśnie czysto farsowych ujęć.
Natomiast całkiem zgrabnie i bez popadania w przesadę rozegrał Brzoza kilka innych scenek, jak choćby pikantny erotycznie dialog miedzy Rotmistrzem (Stanisław Jaskułka) i Anielą (Barbara Wałkówna), "ucieczkę" huzarów za plecami Ogonowej czy triumfalny w ostatniej scenie błysk talara w dłoni Rotmistrza.
Niezależnie jednak od pomysłów reżysera czy scenografa bardzo wiele zależy u Fredry od aktorów. Ich rozumienia tekstu, interpretacji, warsztatu. Tu bez podyktowanej jubileuszową uprzejmością afektacji - uznać trzeba prawdziwe mistrzostwo Bogusława Sochnackiego w znakomitej kreacji Majora. Wydaje się, ta rola niemal stworzoną dla obchodzącego jubileusz 40-lecia pracy artystycznej aktora. Sochnacki, potrafi zarysować delikatną granicę między kreowaną postacią a swym do niej osobistym stosunkiem oraz co ważniejsze uczynić z tej granicy walor poprzez świadome zaproszenie widza do wspólnej w teatr zabawy. Mimo balansowania o krok od pastiszu, daleki jest przy tym od zwykłej szmiry a ta sztuka udaje się nielicznym. Z pozostałych ról podobał mi się także Andrzej Głoskowski jako Grzegorz. Rozbrajająco naiwny, wyrazisty, wiarygodny zwłaszcza w scenie zalotów do służących i dialogu z Rotmistrzem. Niestety wbrew potocznemu wyobrażeniu chyba jednak nie wszystkie swoje postaci traktował Fredro z jednako wą miłością. Nie wiem do końca dlaczego tak się dzieje, ale role amantów i cnotliwych dziewic jakoś zawsze wypadają blado i drętwo na tle innych jakże soczystych i charakterystycznych typów. Nie inaczej i tym razem. Zarówno Bogusław Suszka (Edmund), jak i Dorota Kiełkowicz (Zofia) grali postaci jakby wyjęte żywcem z zupełnie innej sztuki...