Warszawskie wieczory teatralne.
Szekspir napisał anty-scenariusz, sztukę pełną akcji, poezji, subtelności intelektualnej, komplikacyj psychologicznych, zbudowaną nad wyraz spoiście - ..well digested in the scenes". Teatr, przerażony splotem tak gęstym, w imię swojej autonomii reaguje po swojemu - tworzy własną wersję sceniczną maksymalnie uproszczoną. Tak było od początku, także i za życia Szekspira, o czym świadczy pierwodruk Hamleta z r. 1603. wydanie pirackie, zrobione bez upoważnienia autora, skrót wulgarny, ale cenny, jako reportaż dający wyobrażenie o tym jak Hamlet mógł wyglądać na scenie ówczesnej. Czemu Szekspir,legendarny "człowiek teatru", komponował czasem sztuki samym już rozmiarem tak ogromne, że zmieścić się nie mogły nie tylko w teatrze elżbietańskim gdzie przedstawienia trwały, jak wiadomo, dwie albo trzy godziny, lecz również i dla sceny nowoczesnej nazbyt wielkie - pozostaje tajemnicą poety. Domyślać się wolno, że znając doskonale obyczaj reżyserski swoich czasów, z góry godził się na adaptację, i techniczne jej wykonanie pozostawiał Burbage'owi, a sam jak mutatis mutandis Wyspiański, uważał się za człowieka przyszłości. Gdzieś w epoce odległej widział własny swój teatr ogromny.
To pewne, że w siódmym dziesiątku lat wieku XX. marzenia poety - który przecież o jakiejś możliwie pełnej i poetycko wyrazistej scenicznej wizji swojego dzieła na scenie musiał niekiedy roić - nie iści się jak nie iściło się na scenie elżbietańskiej. I w ojczyźnie Szekspira, i gdzie indziej, w Europie i Ameryce, i także w Polsce, hasłem dnia jest ekspansja teatru autonomiczna, rozwijająca inwencję własną, usiłującą tworzyć środkami teatru wartości niezależne i negliżująca walory dzieła ze swobodną quasi elżbietańską. Można się z tym pogodzić, jeżeli przy tym coś z artyzmu, z dramatu, z oryginalnego sensu ocaleje. Najszczęśliwszą mimo opustek realizacją Hamleta, jaką zdarzyło mi się widzieć po wojnie, był znany film Oliviera. pamiętny dzięki tonacji artystycznej wyraźnej i własnej, ale współbrzmiącej dobrze z dziełem szekspirowskim. Normalnie jednak nie dostaje realizacjom nowoczesnym Hamleta właśnie poezji. Widz nie mający dobrze utworu w pamięci - a takich wśród publiczności w Teatrze Dramatycznym jest ogromna większość - ze zdumieniem zapytywać musi sam siebie, jak dzieło literackie tak liche przetrwać mogło lat 350 i nie ulec rychłemu zapomnieniu.
Przedstawienie warszawskie, reżyserowane przez Holoubka, ilustrowało dobrze niektóre uderzające tendencje teatru nowoczesnego w ogóle. Jeśli się je krytykuje, jak to uczyniła większość recenzentów - pamiętać należy,że przedstawienie Hamleta także i w Anglii np. nie rokuje widzowi nowoczesnemu przyjemności natury estetycznej. Adaptacja, klecąca wersję sceniczną arcydzieła, wyjątkowo dokonana bywa po myśli jakiejś jednolitej koncepcji artystycznej, zazwyczaj rozstraja logikę kompozycyjną bardzo dotkliwie, scenografia zaś w dążeniu do rozwiązań własnych, staje się anty-funkcjonalna, anty-dramatyczna, zastygając w jednym kształcie zasadniczym, zbyt stabilnym, hamuje wyobraźnię widza, przeszkadza jej nadążać za perypetiami tragedii takiej jak Hamlet, która z istoty samej jest obrotem koła Fortuny - obrazem wielkiej odmiany losu.
Dzieje Hamleta na scenie europejskiej, nie tylko polskiej, to głównie kronika szczególnych osiągnięć aktorskich, poczynając od Bettertona i Garricka, kończąc na nazwiskach współczesnych. Ale Hamlet jak w ogóle zawsze tragedia szekspirowska, to sprawa większa od losu jednego bohatera i w związku z tym po dawnemu nierozwiązana pozostaje kwestia artystycznie ważniejsza od rozbłysku pojedynczej gwiazdy aktorskiej - problem inscenizacji.
Ten sam zespół aktorski, którego wysiłek oklaskiwaliśmy w Teatrze Dramatycznym, mógłby przy lepszej reżyserii i bardziej celowej scenografii, dać przedstawienie interesujące. Lecz dobry aktor, jakim jest Holoubek, nie okazał się dobrym reżyserem. Przedstawieniu, które oglądaliśmy, brakło poezji przede wszystkim, zabrakło też oczywiście końcowej katharsis. Dziwić się temu nie można, to zresztą los normalny Hamleta na dzisiejszej europejskiej scenie. Cięcia reżyserskie eliminują zwłaszcza poezję. Ale w sztuce szekspirowskiej nie ma właściwie kwiatków tzw. poezji, jest ona dramatycznego rzędu, wszystko ją tworzy, wszystko w budowie dramatycznej jest celowe i razem na poezję się składa. Lepiej jest gdy cięcia zoperują całkowicie jakiś element strukturalny (np. Ólivier usunął całkowicie Guildensterna i Rosencrantza) - a uratują za to niektóre inne elementy struktury możliwie w całości. W przedstawieniu, inscenizowanym przez Holoubka, były i opustki całkowite - odpadła np. scena recytacji starego aktora oraz dopełniający ją monolog Hamleta - na ogół jednak reżyser wziął sobie za regułę wszystkiego zostawić po trochu. Wskutek tego majestat np. opowieści Ducha ulotnił się na scenie bez reszty. Całość nie tylko przestała być dramatem poetyckim, ale nie awansowała nawet na sztukę sensacyjną, stała się rodzajem jasełek bez ładu i składu, za mało bowiem było powiązań wewnętrznych akcji i w szczególności elementów motywacji.
Duch więc np. lamentował: "0, to okropnie! okropnie! okropne!" - lecz opuszczono wiersze wyjaśniające, jakie mianowicie okoliczności uczyniły dla niego zgon aż tak okropnym ("Unhouselled disappointed, unaneled"). Opuszczono następnie przysięgę Hamleta w dalszym ciągu tej sceny, nie wiadomo więc co sobie postanowił, i dlaczego wynikły dalsze wątpliwości w scenie, kiedy Duch odzywa się spod ziemi, a w związku z tym, czemu aż tak kategoryczny stał się postulat sprawdzenia opowieści gościa z zaświatów i winy Klaudiusza. Czemu w scenie z aktu I Duch zgodnie z danymi tekstu, ukazał się jako mara widzialna w zbroi, a w scenie 4 a. III, wbrew tekstowi, był niewidzialny, i nie przywdział kostiumu w jakim Hamlet go widzi. Czemu Hamlet w akcie V przeprasza Laertesa, skoro skreślono z tekstu prośbę królowej, tłumaczącą ten wielce osobliwy przecież akt kurtuazji ze strony syna? Czemu poprzeinaczano tekst gdzieniegdzie, np. dodając nieistniejące i w oryginale, i w przekładzie Paszkowskiego zalecenie królewskie (skierowane do Laertesa): "Ukryj się jakiś czas w nieznanym miejscu"? (IV. 7 in fine). Są i przeinaczenia innego rodzaju, np. wkładanie słów kapitana norweskiego w usta samego Fortynbrasa, co stwarza nadspodziewany i dramatycznie niewłaściwy dialog Fortynbrasa z Hamletem w scenie przemarszu przez Danię (IV, 4). - To tylko niektóre przykłady niefortunnej adaptacji tłumaczenia Paszkowskiego, które po dziś dzień ze wszystkich polskich brzmi najlepiej, choć zawiera i niektóre błędy obecnie nazbyt już rażące, ołówkiem reżyserskim nie usunięte. (Np. "muszę znowu zostać głupcem", zam...fantastą". III. 2).
Nieusuwalność bezużytecznych platform i blatów, jakimi zapełniono przestrzeń sceniczną, stabilność nieba, porosłego rybią łuską drobnych obłoczków i trwającego nad wszystkimi zdarzeniami jednakowo, nierenesansowa małobarwność kostiumu, w połączeniu z jego niezmiennością, ze swej strony przyczyniały się niemało do wyjałowienia efektu ogólnego. Nadmierna płynność i fragmentaryczność akcji, z uporem napływającej na małą drewnianą platformę wśród wielkiej sceny, powodowała u widzów zatratę poczucia dramatycznego czasu. Funkcję anty-dramatyczną pełniło też w niejakiej mierze uniwersalne odzienie, mające starczyć każdemu na wszelkie życiowe okazje. Tak np. Laertesowi jeden i ten sam kostium galowy służył na posiedzenie Rady Państwa, na pogrzeb, na przedstawienie dworskie, do pojedynku, do podróży. Taką swoistą ekonomię efektu dostrzec można na scenach nie tylko polskich. Kompensuje ją natomiast nowoczesny teatr angielski zaludnieniem szekspirowskiej sceny wielkim tłumem postaci tworzących ludzkie tło akcji i nader pomysłową reżyserią różnorodnych odruchów poszczególnych jednostek w tej masie. W ten sposób wyreżyserował np. Peter Brook przed dwoma laty w Stratfordzie tragedię Romea i Julii. W Teatrze Dramatycznym, przeciwnie, zdumiewało zredukowanie personelu statystów właściwie do zera. Do kogo więc zwracał się w mowie tronowej (I. 2) Klaudiusz, dziękując za poparcie notablom, kiedy żadnego z nich nie było na sali? Komu obwieszczał patetycznie, że niebo odegrzmi grzmotom ziemi, kiedy miał w koło siebie pustkę niemal zupełną? Jakim cudem mógł Hamlet zauważyć wśród obecnych na pogrzebie Ofelii "cały dwór", skoro nikt z dworzan się nie stawił? Opowiadanie o straszliwym zgiełku stronników Laertesa szturmujących właśnie salę zabrzmiało wśród ciszy najgłębszej. Itd., itd. Chłodem i pustką wiało od olbrzymiej i głębokiej sceny i nie przeciwdziałało temu. sztuczne eksponowanie akcji na małej platforemce, zagubionej w rozległościach przestrzeni scenicznej.
Były w inscenizacji, jak sądzę, także i założenia obiecujące i dobre początki, z których żaden jednak nie rozwijał się interesująco. Trafna wydaje mi się koncepcja roli głównej, kreowanej przez Holoubka, zdecydowanie zrywająca z tradycją hamletowej neurastenii. Wymagała ona jednak koniecznie większych skomplikować psychologicznych i subtelniejszych odcieni intelektualnych, te zaś walory odpadły zarówno ze scenicznej wersji tekstu, jak i z aktorskiej kreacji. Także i Ofelia w replice swojej na morały brata - libertyna uderzyła z początku w ton licującej z jej rolą światowości. ale następnie zabrakło konsekwencji, a także pewnych nut uczuciowych, które mogłyby choć do pewnego stopnia wytłumaczyć jej obłęd. Jeszcze raz powtórzmy, że umiejętności i talenty całego zespołu aktorskiego zabłysnęłyby z pewnością, gdyby im do tego dala pole jakaś szczęśliwsza inscenizacja, ocalająca szekspirowską konstrukcję i poezję.