Artykuły

Wyszedł z teatru

Tadeusz Różewicz: Akt przerywany. Komedia niesceniczna. Reżyseria: Helmut Kajzar, scenografia: Kosa Gustkiewicz. Premiera w teatrze STS.

Sztuki Tadeusza Różewicza są chętnie grane przez teatry ambitne, są wysoko cenione w kołach teatralnych koneserów. Akt przerywany czekał jed­nak blisko trzy lata na reali­zację sceniczną. Czemu tak długo?

Akt przerywany jest eks­perymentem. Proszę bardzo. Jest popisem zręczności. Zgo­da. Jest polemiką. Tym lepiej. Ba, ale polemiką z kim, z czym? Ze wszystkimi rodzaja­mi teatru, od staroświeckich tradycji do awangardy i pseudoawangardy. Jeżeli w jakim przypadku określenie „antyte­atr” ma sens — to chyba w stosunku do Aktu przerywa­nego. Ale samym antyteatrem daleko nie zajedziesz. Na ho­ryzoncie migocze Różewiczowi jakiś całkiem odrębny, własny „teatr Tadeusza Różewicza” — ani Witkacy, ani Beckett, ani Ionesco, ani Białoszewski, choć z każdego po trochu. W pogoni za tym celem Różewicz wycho­dzi z domu, z siebie, ze sceny i z teatru. „Na scenach na­szych morduje się klasyków przy pomocy różnych pseudo-awangardowych chwytów. Nie zastąpi to jednak teatru współ­czesnego” powiada Różewicz w poprzedzającym Akt przery­wany Wyznaniu autora. Nie zastąpi również teatru współ­czesnego negatyw bez pozyty­wu, obrócony w żart o zakro­ju kabaretowym, chociażby pierwszej próby. Różewicz o tym wie na pewno, i męczy się. Akt przerywany jest sztuką zmęczoną. Zarysem sztuki. Embrionem sztuki. A zarazem jej zewłokiem.

Ale jakże zręcznie spreparo­wanym! Pustka, błahość są oprawione w inteligentny, do­wcipny, pełen cienkich aluzji i odsyłaczy, zjadliwy monolog narratora, wyborny w swym sarkazmie i jadowitej ironii, w gorliwym nicowaniu różnych kostiumów teatralnych — a za­razem wzruszający w swym bezradnym poszukiwaniu tea­tralnego kamienia filozoficzne­go. Ów strip-tease narratora jest najmocniejszą stroną Ak­tu przerywanego. Jedynym bohaterem tej sztuki jest Ta­deusz Różewicz.

Zalotne kpiny z różnych ro­dzajów teatru — to wystarczy­ło w tekście, drukowanym w „Dialogu”. Na scenie STS do­dał Różewicz do sztuki akt drugi — nie przerywany — miała to być, jeśli dobrze rozumiem, ostateczna drwina z widza i stylistyki „normalne­go” teatru. Obróciła się prze­ciw autorowi. Zniweczyła to, co w Akcie przerywanym było mocne i budziło u widza różnorodne reakcje wrażenio­we. Obnażyło nie tylko świa­domą nikłość akcji scenicznej Aktu przerywanego. Ukaza­ło słabość polemisty, który dla powtórzenia nie znalazł żadnej pointy poza najpospoliciej zastosowanymi skrótami. Doradzam usunięcie co prędzej całej tej części przedstawienia, która się toczy po przerwie.

Dla stylu i klimatu STS Akt przerywany wydaje się sztuką wymarzoną. I powinien długo utrzymać się w repertuarze. Uprosz­czona reżyseria Helmuta Kajzara jest bardzo sensowna, a w osobie Jana Stanisławskiego znalazł Opowiadacz ze sztuki wy­bornego wykonawcę, który jasno, dobitnie klaruje ludziom co i jak, i zwierza się ze swego „aktu kapi­tulacji”. Naturalistyczny, pełen potrzebnych gierek humor repre­zentuje udatnie Kazimiera Utrata. W intymny, towarzysko-parodystyczny ton trafiła urodziwa Irena Zachorczyńska, Krystyna Świętochowska ładnie śpiewała jako Michał Archanioł. Wi­dzowie kwitują Akt przerywany dużą wesołością i wewnętrznym za­dowoleniem, akt nie przerywany zniecierpliwionym oczekiwaniem końca spektaklu: oklaski po ostatecznym finale są więc niezasłużenie słabe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji