Trzy pomarańcze S.Michałkowa na scenie Państwowego Teatru Lalek Baj Pomorski
W dwóch zręcznie i nad wyraz logicznie przeplecionych ze sobą płaszczyznach snu i rzeczywistości rozgrywa się akcja nowej sztuki, którą na otwarcie tegorocznego sezonu wystawił "Baj Pomorski" w reżyserii i inscenizacji dyr. Stanisława Stapfa. ,,Trzy pomarańcze" Sergiusza Michałkowa są śliczną, pełną fantazji i atrakcji baśnią dla dzieci, niepozbawioną wszakże wyraźnych momentów dydaktycznych, podanych w formie lekkiej i przystępnej. Treść jest bardzo prosta: nieposłuszny harcerzyk Andrzejek zjadł śniegu z cukrem, który mu miał zastąpić lody, rozchorował się i leży w łóżku. Dziadek przynosi mu trzy pomarańcze, w których są pożyteczne dla zdrowia witaminy. Przed zaśnięciem Andrzejek prosi dziadka o bajkę. Dziadek opowiada mu bajkę i pod jej wrażeniem Andrzejek zasypia. We śnie przeżywa szereg ciekawych, emocjonujących i nawet dramatycznych przygód, będących logicznym rozwinięciem kilku motywów z rzeczywistości. Rano jednak budzi się - już zdrowy - i stwierdza z radością, że wszystko co przeżył było jedynie "bujdą". Morał sztuki jest przejrzysty i sprowadza się do dwóch zasadniczych punktów: punkt satyryczny - to pokazanie stępienia zasklepionego tylko we własnym życiu Króla Tartalla i jego otoczenia, jak również potępienie fałszu, obłudy i przewrotności dworzan, nie wahających się przed niczym w celu zaspokojenia swych ambicji. Punktem drugim to podkreślenie ważnej zasady naukowego wychowania: Andrzejek, obudziwszy się stwierdza, że pomarańcze są prawdziwe, a nie zaczarowane - jak we śnie - że w życiu nie ma żadnych czarów ani cudów. Stwierdzenie to cieszy go nie tylko dlatego, że będzie mógł zjeść smaczne pomarańcze, lecz również i dlatego, że stał się bogatszy o jedną prawdę życiową. Zakończenie sztuki, w ujęciu reżysera jest inne aniżeli u Michałkowa. Kiedy u Michałkom (w adaptacji Sowickiego) po realistycznym prologu wkraczamy w sferę snu i w niej już do końca pozostajemy, oglądając kolejno wyczarowane z pomarańcz postacie Smutku, Radości i Finału (końca wszystkiego, zaprzeczenie zasady nieustannego rozwoju) - to w wydaniu toruńskim zagadnienie trzeciej pomarańczy nie zostaje we śnie rozwiązane gdyż oprócz smutku i radości nic się już nie ukazuje. Takie postawienie sprawy niewątpliwie w pierwszej chwili nie zaspokaja ciekawości widza - jednak nawrót epilogu do realnych pomarańczy i nawiązanie do prologu podkreśla zdecydowanie zasadę całości i stałego rozwoju tak ważną przy stosowaniu naukowych podstaw w wychowaniu socjalistycznym.
Na podkreślenie jako moment wychowawczy zasługuje również i ta okoliczność, że Andrzejek wie czym dla zdrowia jest gimnastyka, słońce i świeże powietrze. Wykazuje to praktycznie na cherlawym królewiczu Tartalii.
Niezależnie od zasadniczego motywu trzech pomarańcz, wiążącego akcję sztuki bardzo ciekawie zostały potraktowane przez reżysera momenty łączne pomiędzy rzeczywistością a snem: lekarz z prologu, gubiący stale teczkę, jest we śnie Pantalonem, gubiącym księgę rymów królewskich. Dziadek przekształca się w Univera i podobnie jak on jest zajęty liczeniem, powtarza się również motyw śniegu z cukrem.
Całość składająca się z kilkunastu obrazków, jest żywa i barwna i młodociani widzowie z zaciekawieniem śledzą przebieg perypetii bohatera. Reżyser S. Stapf umiał bardzo trafnie wydobyć właściwe nastroje i stworzyć zręczne i logicznie umotywowane sytuacje. Pomaga mu w tym zresztą cały zespół. Lalki prowadzone są gładko, mają płynne, plastyczne ruchy, które szczególnie uwydatniają się w tańcu. Trzeba przyznać, że taniec Klarysy i Brygiella jest bez zarzutu. Nie można natomiast oszczędzić zarzutu niektórym wykonawcom-aktorom. A więc wdzięczna rola Radości zupełnie niknie i blednie: trudno w jej śpiewie doszukać się radości. Pies As miał znacznie lepszych poprzedników w Baju: przypomnijmy chociażby przemiłego Nynkaja z ,,Pieśni Sarmiko'". Trefniś chwilami zbyt jest trefnisiem tam gdzie nie powinien nim być. Głos Brygiella czasem brzmi zbyt teatralnie przez co zamazują się kwestie. Nienaganna jest natomiast wykonawczyni roli Andrzejka, który jest pełen młodzieńczej świeżości, werwy i prawdziwych akcentów. Bardzo dobrze również wypada Klarysa z jej wielkoświeckim tonem, zabawni i przekonywujący są Pantalone, Król i Tartalla. Morgana głosowo jest raczej bezbarwna i wywołuje jedynie straszną sylwetkę.
Celowe opracowanie świateł stwarza właściwe podkreślenie plastyki poszczególnych fragmentów dekoracyjnych. Scenicznie wypada również burza z poprzedzającym ją przelotem chmur. Scena ta jest naprawdę realistyczna i nastrój rosnącej grozy został bardzo trafnie oddany zarówno w grze jak i w muzyce. Dobra i przyjemna muzyka (bardzo nastrojowy początek) wprowadza widza od razu w odpowiednią danemu obrazowi atmosferę.
Najpoważniejszym wszakże zarzutem jest brzydota lalek. Można powiedzmy, w wypadku zgłupiałego Króla i ,,czarnych charakterów'' podkreślić satyrycznie pewne cechy ich fizjognomij, ale pocóż robić z nich potwory, zabijające w dziecku poczucie estetyki? O ile strojom lalek nic zarzucić nie można, - są estetyczne, barwne i ładnie wykonane - to twarze ich pozostawiają niestety, wiele do życzenia. W tym wypadku jednak musimy usprawiedliwić "Baj Pomorski", gdyż lalki te nie zostały wykonane w jego pracowni.
Pomijając wspomniane usterki, widowisko jest przyjemne, barwne, wzbudza zaciekawienie dzieci i wywołuje wśród nich żywą reakcję oraz dyskusję.