Teatr spraw niebieskich
W "Termopilach polskich", które będą mieć premierę w sobotę [25 marca] w Teatrze Nowym, zobaczymy Teresę Budzisz-Krzyżanowską [na zdjęciu], gwiazdę warszawskich teatrów. - Mam nadzieję, że nikogo nie uwiera moja obecność - mówi aktorka.
Przedstawienie można zobaczyć już w piątek [24 marca] o godz. 18, w kasie przy ul. Więckowskiego 15 są jeszcze bilety. A także w niedzielę o tej samej porze. Oficjalną premierę "Termopile polskie" Tadeusza Micińskiego będą mieć w sobotę. Dramat historyczny o księciu Józefie Poniatowskim wyreżyserował Andrzej Maria Marczewski, którego "Mistrz i Małgorzata" jest grany w Nowym z sukcesem od listopada 2003 r.
Na potrzeby "Termopili..." do sceny dobudowano basen, a do balkonów kręcone schody. W trakcie spektaklu wybuchnie pożar. - To trudna sztuka. Dlatego chcemy ją zaprezentować w formie przystępnego widowiska. Wszystkie zmiany i nowości mają osaczyć widza - tłumaczy reżyser.
W spektaklu gra 30 aktorów, m.in.: Marka Cichuckiego (książę Poniatowski), Przemysława Wasilkowskiego, Sławomira Suleja, Marię Białobrzeską, Weronikę Książkiewicz i Aurelię Sobczak. Gościnnie w carycę Katarzynę II wcieli się Teresa Budzisz-Krzyżanowska.
Krzysztof Kowalewicz: Długo trzeba było namawiać Panią na rozmowę.
Teresa Budzisz-Krzyżanowska: Lubię spotykać ludzi i rozmawiać, ale publiczne wypowiedzi wymagają namysłu. Powinny być potrzebne i odpowiedzialne. Staram się, aby to, co robię w teatrze takie było, ale tam posługuję się słowami dramaturgów, którzy lepiej ode mnie potrafią nazywać, co myślę i czuję. Dlatego może boję się ryzyka odpowiedzialności za własne słowa. To kwestia literackiego smaku.
Przyjazd gwiazdy z Warszawy do łódzkiego teatru to wydarzenie. Jesteśmy zaściankiem?
- Nie sądzę, aby mój przyjazd stanowił wydarzenie. Będę szczęśliwa, jeśli wydarzeniem okaże się spektakl, w którym mam wziąć udział. Łódź, tak jak i Warszawa, jest dla mnie "obozem pracy", którą na szczęście lubię. Łodzi - miasta czterech kultur - nie uważam za zaścianek, przecież bywali tu naprawdę Wielcy Ludzie. Serdeczność, z jaką mnie przyjęto, jest dowodem sympatii i dobrych manier gospodarzy, a nie mego rzekomego gwiazdorstwa.
Wszędzie poza Warszawą jest Pani przyjmowana na lekko ugiętych kolanach?
- Znowu Pan przesadza. Cenię powściągliwość. Cieszą mnie uśmiechy, życzliwe spojrzenia, nawet komplementy - to mogę odwzajemnić, ale przyjmowana na kolanach czułabym się fatalnie, bo sama klękać nie lubię. I nie mogę, bo nie wstanę. Wiem, że każde spotkanie to sprzężenie zwrotne i, jak uczył ksiądz Twardowski: "Ktokolwiek nas spotyka, od Niego przychodzi".
Rzadko grywa Pani poza Warszawą. Co Panią skusiło w zaproszeniu Teatru Nowego?
- Po pierwsze: wydaje mi się, że poproszono mnie tu o pomoc w sytuacji awaryjnej. Po drugie: dyrektorem teatru jest Jerzy Zelnik, którego cenię i lubię. Bardzo chcę, aby jego zamierzenia się spełniły. Po trzecie: ciekawiło mnie poznanie szaleńca, którego zainteresował tekst Micińskiego. Po czwarte: nie lubię się nudzić.
Sama sztuka nie była wystarczająca zachętą do przyjazdu?
- "Termopile polskie" nie są moją ukochaną pozycją w polskim repertuarze, ale rola Katarzyny II została dobrze napisana. Ta sztuka wymaga reżyserskiego kunsztu, wielkiej wrażliwości i dyscypliny jednocześnie w kreowaniu zdarzeń fantastycznych i historycznych zarazem. Od widzów wymaga skupienia i wiedzy, dzięki której rozpoznają postacie z historii i zamysły reżysera. To wielkie wyzwanie.
Jak Panią przyjęli aktorzy Nowego?
- Bardzo życzliwie. To moi koledzy. Umiemy współpracować i współistnieć na scenie. Mam nadzieję, że nikogo nie uwiera moja obecność. Mnie też ta nowa sytuacja nie boli. Przeciwnie: jestem radośnie ożywiona i ciekawa, co z tego wyniknie.
W przeszłości wielokrotnie wcielała się Pani w postacie, które przeszły do historii: Jokasta, Elżbieta II, Katarzyna II. Bardziej interesują Panią przedstawienia kostiumowe od współczesnych?
- Wolę przedstawianie spraw ważnych od mniej istotnych. Te sprawy i postacie, które przeszły do historii, na pewno takie były, ale to nie znaczy, że lubię po prostu role kostiumowe. Niektóre z nich są bardziej błahe niż epizody w sztukach współczesnych. Lubię, gdy teatr bywa "zwierciadłem naturze i ukazuje chwili i duchowi czasu ich postać i piętno" jak chce Szekspir, ale gdy jest równocześnie "Atrium spraw niebieskich" jak u Norwida. Mówiąc prościej - lubię przedstawienia dobre, mądre i piękne bardziej niż złe głupie i brzydkie, a tych drugich we współczesnym repertuarze jest, niestety, więcej. Myślę, że czas zweryfikuje ich wartość i może się okazać, że nie mam racji.
Szukałem w Pani biografii łódzkich wątków, ale ich nie znalazłem.
- Bo ich nie ma. Pamiętam filmowy epizod w "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy, którą kręciliśmy w pięknym Pałacu Poznańskich. Pamiętam bardzo dobre ubiegłoroczne przyjęcie w Łodzi "Króla Edypa" Teatru Ateneum. Teraz po raz pierwszy będę tutaj trochę dłużej i może to miasto "wpisze się" w moją biografię. Na razie wiem, że Piotrkowska jest piękna, Grand Hotel luksusowy i gościnny, a na peryferia się nie zapuszczam, bo czas i emocje lokuję w ambitnej pracy Teatru Nowego.