Artykuły

Pracoholik na odwyku

Reżyser przedstawienia zamiast współczuć zredukowanym pracusiom, którym zachwiał się grunt pod nogami, wyśmiewa ich i wytyka palcem, jakby mówił: sami tego chcieliście.

Ośmioro ludzi zamkniętych w sterylnej przestrzeni, ograniczonej z lewej strony srebrzystą, z prawej - czarną ścianą. W głębi - podwyższenie z barierką. Osiem krzeseł. Żadnych detali, chłód i pustka. To miejsce, w którym zwolnieni z pracy przedstawiciele kadry kierowniczej wielkich korporacji - "top dogsi" - uczą się żyć od nowa. Ale to także agencja pośrednictwa pracy. Dziwne miejsce, w którym sfrustrowani pracoholicy mają stanąć na nogi, po to by znów stać się trybami maszyny, czyli firmy. Urs Widmer, szwajcarski powieściopisarz i dramaturg, pokazuje ludzi bez osobowości, odhumanizowane automaty, posługujące się swoim własnym językiem. Reżyser Bartłomiej Wyszomirski jest dla nich bezlitosny. Już w pierwszej scenie, świetnie dopowiedzianej ostrą muzyką Tymańskiego, widzimy ich grzecznie siedzących w szeregu. Białe koszule, krawaty, marynarki, żakiety - wszystko spod igły, nienagannie jednakowe. Kiedy tak siedzą bez ruchu, a muzyka rozsadza scenę, wiemy o nich wszystko. Agresja, czająca się pod twarzą-maską, emocjonalna powściągliwość i dystans. A kiedy rozpoczyna się "konferencja z croissantami" i każdy z bohaterów podnosi rogalik do ust precyzyjnie jak robot, nie mamy złudzeń - to chorzy ludzie. Wyszomirski zamiast współczuć biednym pracusiom, którym zachwiał się grunt pod nogami, wyśmiewa ich i wytyka palcem, jakby mówił: sami tego chcieliście. Tak też grają aktorzy.

Anna Kociarz, Maria Mielników, Maciej Konopiński, Michał Kowalski, Jacek Labijak, Andrzej Nowiński, Zbigniew Olszewski i Dariusz Szymaniak najpierw pokazują nonszalancję swoich postaci, ich "nieprzemakalność" na to, co się stało, ich dobre samopoczucie. Potem stopniowo odkrywają frustracje swoich bohaterów i ich zagubienie w nowej życiowej sytuacji. Jednak pod warstwą demonstrowanych przez aktorski zespół ludzkich odruchów i emocji wyczuwa się ironię. To dobry pomysł na pokazanie ludzi, którym specjaliści opracowują nowe osobowości. Tym ludziom nie da się współczuć. Ich świat, zamknięty na drugiego człowieka i "normalne" życie, jest jak bagno, które wciąga po szyję. Obowiązujący tu system wartości, słownictwo, które dla nas brzmi jak chińszczyzna, to wszystko sprawia, że świat menedżerów jest jak samotna wyspa. Samotni są też jej mieszkańcy.

Bardzo wyraźnie widać to w spektaklu. Między bohaterami nie ma kontaktu, w pustym wnętrzu każdy jest sam. Konsekwentnie grają tę sytuację wszyscy aktorzy. Tu nie ma miejsca na rozmowę w cztery oczy, na dotyk, spojrzenie. Nie ma miejsca na międzyludzkie relacje. Cień takich zachowań pojawia się jedynie podczas zajęć terapeutycznych. Kiedy Jenkins (Anna Kociarz) i Neuenschwander (Michał Kowalski) odgrywają scenkę małżeńską, muszą spojrzeć sobie w oczy. Kiedy "mąż" klepie w tyłek "żonę", dochodzi wreszcie do bliskiego kontaktu... Ale co z tego, skoro w oczach mają nienawiść? Porażająca jest też ostatnia scena spektaklu. Znów widzimy bohaterów w karnym szeregu. Gładkie zdania, miłe słowa nikną w pustce. Bardzo dobrze wypada tu Anna Kociarz, grająca Julikę Jenkins, która odchodzi, bo dostała pracę - gdzieś w świecie. Zamiast radości Kociarz pokazuje smutek i otępienie swojej bohaterki. Z szybkością karabinu maszynowego aktorka wyrzuca kwestie, a my myślimy: nie ma dla ciebie, dziewczyno ratunku... Kolejna korporacja, kolejna posada. Firma jest jak zwierzę, które pożera i pożera, nie mogąc się nasycić. A potem wypluwa. O tym jest sztuka Widmera i o tym jest także przedstawienie. A zamykająca spektakl muzyka, z narastającym bełkotem, znakomicie dopełnia poczucia beznadziei i przegranej bohaterów.

W "Top Dogs" wszystkie role są równorzędne. Każdy z ośmioosobowej obsady ma tu coś do zagrania. Najpierw są to bezduszne autoprezentacje, potem dochodzi do głosu odrobina szczerości, a na końcu - fantazje, które najwięcej mówią o bohaterach. Tej scenie towarzyszą sączące się gdzieś w oddali spokojne nutki Tymańskiego, grane na flecie. Bo ta muzyka ma wiele odcieni. Nie tylko hałaśliwymi dźwiękami oddaje drapieżną rzeczywistość "top dogsów", ale też próbuje opowiedzieć o ich wewnętrznym stanie. Dobrze udaje się to także aktorom, spośród których największą niespodziankę robi Zbigniew Olszewski w roli Heinricha Krausego. Pod zwalistą sylwetką kryje się miękki i rozdygotany człowiek, który jednak jest takim samym draniem, jak pozostali. Olszewski, porzuciwszy znane z wcześniejszych ról, upodobanie do komikowania i rozmaite "sposobiki" na osiągnięcie scenicznego efektu, tworzy w "Top Dogs" przejmującą postać przegranego człowieka. Znakomity jest też Andrzej Nowiński jako Bihler, któremu firma zastępowała żonę. Sugestywni postać Wrage buduje Maria Mielnikow. Za wstrząsającą opowieść o urlopie spędzonym w hotelu należą się jej duże brawa. Müllera, człowieka bliskiego obłędu bez fałszu gra Jacek Labijak. Anna Kociarz pokazuje, że napięta do granic możliwości Jenkins kryje w sobie małą dziewczynkę.

Trudno w sztuce Widmera doszukać się metaforycznych znaczeń, czegoś więcej niż to, co jest. To nie "Antygona w Nowym Jorku" Janusza Głowackiego. I choć wiem, że w Polsce też już są "top dogsi", choć dobrze oglądało się to przedstawienie, myślę sobie: a co mnie to obchodzi?

Mnie nic a nic, ale może innych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji