Masz być szczęśliwy
"Masz być szczęśliwy" w reż. Jana Bratkowskiego w Teatrze Ochoty w Warszawie. Pisze Katarzyna Grabowska w portalu TVP.
Sztuka Simona Burta "Masz być szczęśliwy" to niełatwa w odbiorze, trochę nostalgiczna podróż przez stracone miłości i nieudolne próby ich odzyskania. Fenomenalne kreacje stworzyły dwa aktorskie duety: Zdzisław Wardejn i Zofia Kucówna oraz Agnieszka Sitek i Waldemar Barwiński. Momentami śmieszna, momentami tragiczna, sztuka przeznaczona jest raczej dla koneserów spragnionych ambitnej polemiki na linii autor-widz, niż szukających lżejszej rozrywki.
Kolejny raz zespół Teatru Ochoty przekonuje o posiadaniu "nosa" do odkrywania dla rodzimej publiczności zagranicznych dramatopisarzy młodego pokolenia. Po swoim debiucie w wieku 25 lat sztuką "Untouchable" Burt został okrzyknięty "nowym Czechowem". Młody Brytyjczyk napisał "Got To Be Happy" ("Masz być szczęśliwy") mając zaledwie 27 lat i potwierdził, że posiada rzadki talent. Doceniony na Wyspach, po kilku latach doczekał się nareszcie pierwszej polskiej inscenizacji.
Spektakl w reżyserii Jana Bratkowskiego ujmuje niespokojnym, żywym rytmem, doskonale oddającym klimat barowej kuchni i zaplecza, które stanowią miejsce wydarzeń. Poznajemy najpierw Charley'a (Zdzisław Wardejn) - miłośnika starych romantycznych oper, który od 40 lat piastuje stanowisko szefa kuchni. Charley jest niby zwyczajnym, trochę rozgoryczonym "mężczyzną po przejściach", który nade wszystko ceni sobie spokój i stabilizację swojego ułożonego świata.
Razem z nim pracuje młodziutka kelnerka i barmanka Caroline (Agnieszka Sitek), która wyrosła już z romantycznych uniesień podlotka i racjonalnie spogląda w przyszłość. Uwikłana w romans z dzierżawcą baru Richardem (Waldemar Barwiński) nie potrafi się już cieszyć z bycia razem - pragnie iść na uniwersytet i zacząć prawdziwe życie, z dala od podrzędnej restauracyjki.
Tymczasem ślepo zakochany w niej Richard z niepokojem obserwuje zamieniająca się partnerkę, świadom swojej niedoskonałości i braku perspektyw. Ponieważ jest lato - okres największego ruchu - Richard zatrudnia do pomocy w kuchni starszą, samotną kobietę - Connie (Zofia Kucówna). Z początku nikt nie wie, że Charley i Connie stanowili kiedyś parę; małżeństwo rozpadło w momencie śmierci ich kilkumiesięcznej córeczki. Od tamtej pory minęło 40 lat.
Simon Burt znakomicie rozpisał ten "barowy miłosny czworokąt", dając dojść do głosu najróżniejszym emocjom. Każdy z bohaterów ma w tej sztuce do przekazania coś ważnego, jednak nie czyni tego ostentacyjnie, dosłownie. Mądrość wyłania się raczej spomiędzy wierszy, gry spojrzeń, gestów, na które pozwalają sobie obie pary. Ciekawym rozwiązaniem jest ukazanie relacji między partnerami na zasadzie lustrzanego odbicia. Charley i Connie obserwując związek Richarda i Caroline przypominają sobie własne życie, zaś młodzi patrząc na starszą parę uczą się, jak łatwo można przegrać własną miłość.
Na osobne uznanie zasługują kreacje aktorskie - obie pary stworzyły przekonujące, wibrujące podskórnym napięciem postaci. Najbardziej ambitne zadania postawił Burt przed aktorami i ci poradzili sobie znakomicie. Zdzisław Wardejn wręcz uwodzi publiczność swoją dwoistą naturą - romantyka ukrytego w racjonalnym cyniku. Jego Charley to człowiek, którego szanujemy za trzymanie się zasad i jednocześnie podświadomie dopingujemy, by miał odwagę je złamać.
Partnerująca mu Connie Kucówny to z pozoru wyciszona, pogodna kobieta, ale skrywająca w głębi duszy niezabliźnione rany. Pojawia się po latach, by dać swojej miłości ostatnią szansę, jednak czyni to za delikatnie, za słabo. Aktorka dała popis oszczędnej, eleganckiej gry - doskonale malując portret kobiety z góry wiedzącej, że przegra.
Waldemar Barwiński umiejętnie odegrał nerwowe miotanie się swojego bohaterami między wyborem: zmusić do zostania czy pozwolić odejść. Niełatwo jest wcielić się w nieszczęśnika targanego nadmiarem sprzecznych emocji, bez popadania w przesadną ekspresję. Barwińskiemu ta sztuka udała się wyśmienicie.
Agnieszka Sitek rewelacyjnie zinterpretowała swoją rolę, pozwalając momentami na wyrazistą, dosadną grę, poprzetykaną melancholijną, skupioną pozą. Jej bohaterka jest nad wyraz dojrzała i mimo młodego wieku doskonale zdaje sobie sprawę, że życie weryfikuje z czasem każde wybory i decyzje. Caroline mimo bólu rozstania nie pozwala, by marzenia ukochanego zastąpiły jej własne i z determinacją, podkutą strachem, wyrusza na spotkanie swemu przeznaczeniu.
Jak zwykle w Teatrze Ochoty, scenografię i muzykę dopracowano z najwyższą starannością. Nie znajdziemy ani jednego przedmiotu czy taktu, który nie pasowałby do pozostałych, psuł odbiór całości. To wielka zasługa Grzegorza Małeckiego i Piotra Salabera, szczególnie w dobie tak popularnych obecnie minimalistycznych inscenizacji. A już zupełnym hitem jest wykorzystanie pięknej, poruszającej muzyki z opery "Dydon i Eneasz" Henry Purcella - oby więcej takich miłych niespodzianek dla widzów!
"Masz być szczęśliwy" raczej nie olśni entuzjastów łatwych historyjek z happy endem - wymagania stawiane widzom w Teatrze Ochoty są jak zawsze ambitne, co mniej wymagającym może przeszkadzać. Jednak warto wybrać się na to przedstawienie - może jest trudne, ale za to boleśnie... prawdziwe.