Winni, niwinni...
Po siedmiu latach od daty napisania ukazał się wreszcie - póki co w druku - jeden z najwybitniejszych dramatów Tadeusza Różewicza, "Do piachu...". Piszę "najwybitniejszych" bez zbytniego owijania w bawełnę, bo po pierwsze tak myślę, a takich myśli nie należy się wstydzić, i po drugie, bo taka jest obiektywna prawda. Co to jest obiektywna prawda, zwłaszcza w tzw. krytyce, nie wie na szczęście nikt. Polega ona bowiem na tym, że jej nie ma, co dla niektórych jest oczywiste, inni wolą to ukrywać, a dla jeszcze innych teza ta może być kamieniem obrazy, na co już nic nie poradzę.
Bo na przykład cóż powiedzieć o takim przypadku: kilka lat temu onże Tadeusz Różewicz napisał sztukę teatralną pt. "Białe małżeństwo", i ta sztuka niezwykle mi się nie podobała. Mało tego. Pozwoliłem sobie wyrazić na piśmie to zdanie, bodaj czy nie właśnie w "Echu". Przy czym, czego byłem całkowicie świadom, sztuka ta wielu znanym mi osobom podobała się bardzo, a niektóre z nich na dobitkę zajmują się profesjonalnie krytyką bądź literacką, bądź teatralną. Nie piszą tego po to, by wykazać się odwagą polegającą na skromnym, było nie było, akcie ujawnienia odrębności swojego zdania; myślę o zawiłych i praktycznie naprawdę niewyjaśnialnych ścieżkach ludzkich upodobań, które każą przedstawicielom tej samej branży, w tym wypadku krytycznej, mieć całkowicie odrębne sądy. Badacze tzw. struktur systemowych powiedzieliby (mówią zresztą), że jest to także skutek nieistnienia jednolitych kryteriów w kulturze i w życiu, i jak zazwyczaj też mają swoją racje.
Ale wróćmy do Różewicza i jego najnowszej, choć dość dawno napisanej, sztuki. Jeszcze o datach: pod tekstem dramatu widnieje przypis autorski - "Gliwice" - Wrocław 1955-1972". Czyli że pisanie ,,Do piachu..." rozpoczął Różewicz jeszcze wtedy, gdy mieszkał na Śląsku i nadal bardzo intensywnie rozliczał się z fizycznymi i psychicznymi skutkami wojny. Widać to w tej sztuce: nawet jej akcja, pomijając problematykę, dzieje się w całości podczas wojny. Dlaczego tyle lat czekał Różewicz z jej dokończeniem? Być może wchodziły tu w grę różne tajemne procesy twórcze, które nie zawsze poddają, się posłusznie autorskiej woli. Myślę jednak, choć może to być myśl błędna jak każde domniemanie, że problem główny tkwił trochę w samym temacie, trochę w sprawie szans jego publicznego odbioru, trochę wreszcie w wątpliwościach poety co do możliwości czy potrzeby publikowania wtedy (wcześniej) sztuki o takiej problematyce.
Powiedzmy zatem o co chodzi. Otóż o to, że "Do piachu...." jest w pewnym sensie sztuką antykombatancką. To znaczy taką, która temat martyrologii wojennej ujmuje od nieco innej, mniej bohaterskiej strony. Mianowicie rzecz dzieje się wśród partyzantów leśnych (wiadomo: swoja wiara pełna poświęcenia), i ci partyzanci wcale nie walczą (w sztuce) z Niemcami, tylko prowadzą na rzeź jednego ze swoich, prostego chłopaka Walusia. Onże bowiem Waluś w świętej naiwności, niewiedzy i Bóg wie w czym jeszcze równie w sumie niewinnym - zwędził chłopu świnię i worek mąki pszennej, przy okazji strasząc jakąś babę w starszym wieku. I może nic by się nie stało, gdyby nie kolega, który skorzystał, jak to się mówi z okazji i tę starszą panią, jak to się mówi, bezbożnie wykorzystał, po czym uciekł. A Waluś, chłop uczciwy i naiwny, został. Na swoje nieszczęście. Bo za winy własne (niewielkie) i winę kolegi (większą) skończył w leśnym dole z kulą w głowie, wystrzeloną przez jego kompanów.
Gorzka i straszna (choć często śmieszna) jest to sztuka. Bo, nawet nie chodzi już o dyskusję, kto tu naprawdę zawinił: Waluś, kolega, baba, chłop ze świnią, ten kto napisał wyrok śmierci czy ten kto go wykonał. W tej sztuce oskarżona została - po raz tysięczny, i chyba nieostatni - po prostu wojna. Jej przerażające, bestialskie prawa, które z ludzi czynią nieludzi, i dlatego nie sposób przykładać do tego wszystkiego miar ludzkich. Wedle miar ludzkich naiwny Waluś zginął oczywiście niewinnie. Ale na wojnie nie ma niewinnych. Są tylko żywi albo trupy.
I to jest to najnowsze, choć przecież nienowe, przesłanie Różewicza z jego ostatniej, choć nieostatniej sztuki. Kto wie, kto wie, proszę Państwa, czy nie największej ze sztuk teatralnych tego autora.