Artykuły

Środki spulchniające

MUSZĘ się przyznać, że ilekroć uruchamiam telewizor, czynię to z pewnym zażenowaniem. Nigdy bowiem nie mam pewności, że nie będę podglądał różnych osób, które - wiedząc, iż są podglądane - same nie widzą ani jednej z milionów par oczu, które na nie patrzą. Nic dziwnego, że osoby te bywają zdenerwowane.

Jest zadziwiającą rzeczą jak wielu nieśmiałych ludzi zatrudnia nasza TV. Jak często oglądamy na ekranach telewizorów przykłady skrępowania i braku pewności siebie, walki z tremą, nerwami i niedostatkiem formuł słownych u sympatycznych redaktorów obojga płci prowadzących wywiady, rozmowy, prezentujących widzom zaproszonych do studia gości.

Więcej śmiałości, proszę Państwa! My, cztery miliony widzów, jesteśmy z wami, życzliwi i zaciekawieni. Nie krępujcie się nas, my bowiem wcale nie czyhamy na Waszą niepewność. Bierzcie przykład już nie tylko z Waszych naprawdę doskonałych koleżanek i kolegów, spikerek i spikerów - u nich swoboda i swego rodzaju elegancja wysławiania się jest, oczywiście, naturalną koniecznością, ale bierzcie przykład z wielu waszych rozmówców. Ludzi, którzy mają coś do powiedzenia, wiedzą, co chcą powiedzieć i mówią swobodnie i prosto. Widz oglądający telewizję oczekuje i żąda, aby ten, kto się do niego z ekranu zwraca, był opanowany, swobodny, wiedział co i o czym mówi, aby - w pewnym sensie - nad nim, widzem, górował.

Ubiegły tydzień przyniósł parę nowych przykładów owej nieśmiałości i niepewności niektórych osób prowadzących wywiady i rozmowy z fachowcami z różnych dziedzin. Były to spotkania ciekawe i ważne. Przede wszystkim te, które dotyczyły zjawisk i problemów związanych z początkiem nowego roku szkolnego, a ściślej mówiąc: nowego roku oświatowego w Polsce. Wprawdzie nie na wszystkie pytania stawiane przez telewizję otrzymaliśmy jasne i wyczerpujące odpowiedzi, ale to, co usłyszeliśmy, pomogło wyobraźni chwycić wielkość i wagę zjawiska: miliony dzieci, młodzieży i dorosłych obywateli uczących się w kraju, powszechność oświaty, jej podstawowe znaczenie we współczesnym życiu, jej znaczenie dla jutrzejszego oblicza kraju.

Jest sprawą zrozumiałą, iż program TV na przełomie ostatnich tygodni wakacji i urlopów może być słabszy, niż w okresie pełnej aktywności wypoczętych realizatorów i wykonawców. W pewnym stopniu można oczywiście temu zapobiegać przygotowując - w konserwie telerecordingu - część zapasów atrakcji programowych jeszcze przed okresem urlopowym. Ale nie bądźmy zbyt surowi. Telewizja i tak ma za swoje. Ostatecznie zawsze można znaleźć jakieś środki spulchniające przaśne ciasto programu tygodnia.

Dla mnie rolę takich środków spulchniających w ubiegłym tygodniu spełniały dwie, a nawet trzy pozycje programu. Przede wszystkim "Kobra" - ów "Pociąg widmo" w reżyserii Jana Kulczyńskiego, następnie "Miks", a wreszcie - proszę się nie uśmiechać - sprawozdanie z jeździeckich mistrzostw Europy juniorów w Budapeszcie.

"Pociąg widmo" to było dobre widowisko, o ile w ogóle dobre jest takie straszenie milionów ludzi późnym wieczorem. Kryminał bez trupów i krwi, a pełen grozy, racjonalistyczny w wyjaśnieniu mechanizmu zagadki, a odwołujący się do resztek magicznego poglądu na świat, których wystarcza, aby po plecach biegały mrówki, a włosy leciutko sztywniały na głowie. Jan Kulczyński bardzo umiejętnie wydobył klimat tej historyjki i stworzył nastrój bojaźliwego oczekiwania. Strachem wiało z ekranu. A osiągnął to prostotą reżyserii, to znaczy starannością budowania sytuacji zgodnie ze scenariuszem, bez żadnych formalnych ozdobników, bez stylizacji, porządnym opowiadaniem, obraz po obrazie.

Kabaret "Miks" był przyjemny, może nieco melancholijny w doborze materiału, miało być o miłości, była to miłość nieco sentymentalna, wspomnieniowa, jakby dźwięczał w niej żal za wczasową przeszłością.

A sprawozdanie z Budapesztu było samą przyjemnością. Piękne konie, sympatyczni jeźdźcy, rzetelna, sprawna informacja, ale przede wszystkim urok tego sportu, tak pięknego i przemawiającego do wyobraźni. Nie ma w nim brzydoty wysiłku, która cechuje tak wiele dziedzin sportu wyczynowego, ładne jest to współdziałanie człowieka i konia, ładny jest rytm, płynność i elegancja biegu i skoku. Czego jeszcze nie potrafią młodociani jeźdźcy - to wyrównują mądre i zawsze piękne w ruchu konie. Czuł to sprawozdawca, który nie musiał - jak to bywa z reguły w sportach "ludzkich" - frenetycznym krzykiem podniecać siebie i widzów.

Telewizyjny festiwal teatralny przyniósł dwie pozycje z Krakowa. "Koniec księgi szóstej" Jerzego Broszkiewicza i "Rewizora" Gogola.

Sztuka Broszkiewicza była już omawiana z okazji spektaklu warszawskiego. Wysiłki reżyserii telewizyjnej, wstępny komentarz zapowiadający intelektualne rozkosze nie pomogły. Widowisko było po prostu nudne i wątpię czy wielu widzów odnalazło w powodzi dialogów w gmatwaninie planów, scen, wątków owe smaki, perspektywy i głębię, to coś leżące między Dürrenmattem i Brechtem, o czym słyszeliśmy w komen­tarzu.

"Rewizor" Gogola w reżyserii i scenografii J. Szajny na scenie Teatru Ludowego w Nowej Hucie był ciekawą próbą. Komedia Gogola nabrała cech jakiejś rzeczywiście ludowej burleski. Przedstawienie było bardzo konsekwentne w stylu, a raczej stylizacji, pomysłowe w inscenizacji. Czy jednak pokazało właśnie Gogola - wątpię. Sądzę, że w koncepcji Szajny "Rewizor" utracił wiele z ostrości wymowy. Jakoś nie czuło się grozy i potworności świata, który przedstawia. Umowność inscenizacji zacierała chyba realizm treści. Osobiście - drażnił mnie Chlestakow, a nudził Horodniczy. "I to już wszystko na dziś" jak mawia w TV sympatyczna Pani Wice-Wicherkowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji