Przedstawienie, jakie nieczęsto się zdarza
Rzadko się zdarza znaleźć tak idealną obsadę, z jaką mieliśmy do czynienia w gościnnym przedstawieniu Kontraktu Sławomira Mrożka.
Na sukces tego spektaklu złożyło się kilka czynników – świetny, drapieżny tekst Mrożka, sprawna reżyseria tak wybitnego artysty, jakim jest Kazimierz Dejmek i znakomita, wprost koncertowa gra Zdzisława Mrożewskiego i Jana Englerta.
Kontrakt jest sztuką wielowarstwową, której sensacyjną fabułę autor wykorzystuje do pokazania nie tylko starcia się dwóch mentalności – zachodniej i „wschodniej”, ale także do powiedzenia paru gorzkich prawd o Polakach i polskim losie. Jest tu i wnikliwa obserwacja odchodzącego świata europejskiej kultury, wraz z przyrodzonymi mu wadami, jest i portret butnej, młodzieńczej pewności nowego, które na to miejsce przychodzi.
Błyskotliwy dialog, wymagający świetnego podania by nie zatraciły się pointy i niuanse, znalazł w osobach Zdzisława Mrożewskiego i Jana Englerta mistrzowskich wykonawców.
Należałoby sprowadzać na ten spektakl wycieczki ze szkół aktorskich, żeby uczyły się prowadzenia dialogu, tego zgodnego w tonacji, wręcz muzycznego odbierania od partnera tekstu, utrafionego w tempie i czystości intencji.
Zdzisław Mrożewski może śmiało zaliczyć tę rolę do swych największych osiągnięć. Był znakomity, czy to w swej zachodnioeuropejskiej pogardzie dla „bałkańskiego przybłędy”, czy w bezsilnym upokorzeniu, czy ukazując przemożną chęć życia. Żadna pauza nie była przeciągnięta, żaden gest, żadne spojrzenie zbędne. Wielka rola wspaniałego aktora.
Mrożewski znalazł godnego partnera w Janie Englercie, który postać przybysza „z Pol… itikitiki” zbudował bardzo oszczędnie i wyraziście. Drgnienie mięśni twarzy, krótkie spojrzenie kątem oka, zaciśnięcie palców dłoni – drobne środki, składające się na całość obrazu, przekazujące widowni stłumioną pasję, upokorzenie, wewnętrzny bunt i uzupełniające sylwetkę odtwarzanej roli. A przy tym świetna dykcja.
Urszuli Święcickiej należą się specjalne podziękowania za sprowadzenie tego przedstawienia i umożliwienie nam obejrzenia tych wspaniałych aktorów.
Robert Czajkowski, który projektował scenografię na POSK-ową scenę, wywiązał się z zadania jak zwykle na piątkę z plusem, tworząc wnętrze nieprzeładowane, a przecież pełne nostalgicznej atmosfery odchodzącej epoki.
Jeśli do tej beczki miodu można dołożyć ziarnko gorczycy, to – chyląc głowę przed majestatem Dejmka – ośmielę się skrytykować ów dodatek w postaci Pana Tadeusza. Ta polska kropka nad i wydaje mi się niepotrzebnie sentymentalna, a ponadto przypada w ostatnim akcie, który się Mrożkowi trochę wymknął spod kontroli i „umelodramatycznił”.
Ale jest to przysłowiowe szukanie dziury w całym. Wieczór był prawdziwym przeżyciem artystycznym i intelektualnym i pozostanie na długo w naszej pamięci.