Artykuły

„Więźniowie z Altony” w Ateneum

Po Ladacznicy z zasadami Sartre’a, którą wystawia Teatr Narodowy — w Ateneum zostali wystawieni Więźniowie z Altony, a już mała scena Ateneum zapowiada Drzwi zamknięte. Sartre panuje w teatrach warszawskich. A może raczej ciąży na nich?

Wielka epoka egzystencjalizmu minęła. Ta żałosna filozofia gestu zrodzona w poczuciu bezradności i rozpaczy święciła swoje triumfy w „Leux Magois”, i gdzie indziej w końcowych latach czterdziestych. Potem nagle ten współczesny stoicyzm okazał się niepotrzebny. Zastąpił go epikureizm użycia i nadużycia. Świat zachodni popadł w bogactwo i w zobojętnienie wobec wszystkiego, co nie jest jeszcze jedną pogonią za uciechą. Miejsce egzystenejalistów: Marcela, Sartre’a, Greene’a (bo i Greene miał swój egzystencjalistyczny okres) zajęła Francoise Sagan, wyrazicielka pokolenia, przedwcześnie znudzonego, dla którego na całym świecie ni ma już nić interesującego. Zaczęła się epoka beatników, teddy-boyów, teppistych, halb-starków, blousons noirs, angry young men.

Filozofia egzystencjalizmu nie była rzeczą nową — wiemy, że znał ją już św. Augustyn. Nowością było jedynie, że wypowiadała się w teatrze. Marcel i Sartre stworzyli teatr tragicznych konfliktów, w którym pierwszy usiłował znaleźć rozwiązanie w wierze w Boga, drugi — w niewierze.

Ale w roku 1959 — w roku pierwszego wystawienia Więźniów — teatr Sartre’a nie ma już dawnej siły. Jego sztuka nie przynosi nic nowego. Znowu mamy ten sam zamknięty pokój, w którym ludzie torturują się nawzajem. Są może jedynie bardziej w tym rzemiośle wyrafinowani i mniej normalni.

Spotykamy się z rodziną Gerlachów. Ojciec, wielki przemysłowiec, oddał w swoim czasie swoje talenty i warsztaty Hitlerowi. Syn próbował protestować; usiłował nawet ocalić kogoś, kto uciekł z obozu koncentracyjnego. Rzecz została odkryta: uciekiniera zabito na oczach chłopca, a jego samego wysiana na front. Potem wrócił — w 1945 — do ruin. Ale te ruiny zaczęły się szybko odbudowywać. Franz Gerlach nie mógł tego znieść. Zamknął się w swoim pokoju i postanowił go nigdy nie opuszczać. Jego łącznikiem z zewnętrznym światem stała się jego siostra, a zarazem kochanka, Leni. Franz, w okresie swego pobytu na froncie, znalazł się w sytuacji, w której jedynym rozwiązaniem wydawało się torturowanie jeńców. Świadomość, że mógł tak postępować, on, który kiedyś, za cenę swego życia pragnął ratować więźnia Kacetu, uczyniła go szaleńcem. Franz, jak zresztą i inni członkowie rodziny Gerlachów, jak chyba sam Sartre, widzi winę, ale nie widzi możliwości jej odkupienia. Więc pozostaje tylko torturowanie siebie bez nadziei, że kiedykolwiek zdoła sobie wytłumaczyć ludzką słabość.

Nie szukajmy w Więźniach z Altony problemu niemieckiego. Sartre problemu tego nie rozumie, a jego bohaterowie są głosami w filozoficznym dyskursie, nieżywymi ludźmi. Pisarz psychologii niemieckiej nie zna, tej psychologii, która oznacza, jak się raz jeszcze o tym przekonaliśmy, niezwykłą umiejętność „nie pamiętania” i „zapominania”.
Więźniowie z Altony powinni byli być jeszcze więcej skróceni, niż to zrobił Warmiński w swoim przedstawieniu. Wtedy potrafilibyśmy lepiej docenić doskonałą grę wykonawców, którzy ożywili przegadane postaci sztuki. Wspaniały był Krasnowiecki jako ojciec-Gerlach, świetne (naprawdę nie umiem powiedzieć, która lepsza): Dubrawska jako Leni (Leni, a nie Lena!) i Śląska jako Joanna. Pawlikowski, jak mi się wydaje, zanadto uwypuklił szaleńcze cechy Franza.

Przedstawienie było męczące, ale ciekawe i przecież warte zobaczenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji