Artykuły

Przemytnik bez skrupułów

Teatr „Ateneum” w Warszawce wystawił Więźniów z Altony Sartre’a w dźwięcznym i wartkim przekładzie Jana Kotta, reżyserii J. Warmińskiego i scenografii W. Siecińskiego. Sztuka budzi zainteresowanie z rozmaitych zresztą powodów: od dyskusji do snobizmu i sensacji.

Sartre używa sceny jako czegoś w rodzaju ambony. Podaje swoje myśli do wierzeń a, bowiem bez wyznawców nie mógłby żyć ten głosiciel samotności ludzkiej w t umie. Jest filozofem, więc jego paradoksy nie są rezultatem, tylko zaskakujących spostrzeżeń. Układają się w konsekwentny łańcuch antynomii, zaś moralny relatywizm autora dodaje mi pozorów głębi. Prawdom w rodzaju: „zwycięzcami są pokonani”, „szefowie są nieodpowiedzialni”, „najbezsilniejsi są potężni” „historia nas osądzi nie podług nr szych kryteriów” jest tak niedaleko do komunałów, że wykłady na ten temat mogłyby łatwo zniechęcić, gdyby świadomy rzemiosła i prasy teatru autor nie był zdecydowany głosić je za wszelką cenę.

Jakoż nie przebiera w środkach celem zainteresowania widzów oraz… osób podejmujących się inscenizacji. Mamy więc do czynienia z rodzajem przemytu, przy czym towarem przemycanym jest nudnawa filozofia, zaś sposobem — brak skrupułów przy ubarwianiu anegdoty.

Aby przemycić swoje myśli, ten wykładowca i kaznodzieja nagle przeistacza się w sprzedawcę najtańszych efektów. W imię sensacji nie waha się wzgardzić dobrym smakiem, który bywał siła, a także hamulcem francuskich autorów.

Potentat przemysłowy odbudowujący siłę militarną swego kraju musi oczywiście właśnie umierać na raka. Syn jego nie może się uwolnić od wspomnienia, jak torturował podczas wojny dwu chłopów i wariuje w sposób niezwykłej hałaśliwy. Żona drugiego syna jest eks-gwiazdą filmową, która dąży do ciszy u boku swego męża, choćby za cenę stosunku z jego bratem wariatem, na którego podziałała jak piorunochron, podczas gdy jego dotychczasowa kochanka tylko podsycała w nim obłęd pod pozorem siostrzanej opieki.

Wątek ideowo-historyczny sztuki Jest dość uproszczony i przejrzysty: zarówno przemysłowiec, jak jego syn eks-oficer zasłużą sobie na wspólny wyrok przez siebie samych wydany i popełnią wspólne samobójstwo. Za to cóż za komplikacje wątka miłosnego!

Lena, córka magnata przemysłowego von Gerlacha żyje ze swym obłąkanym bratem Franzem. On — wiadomo: wariat. Ona jednak mini się wytłumaczyć przed widzami, że pycha rodowa nie pozwala jej na stosunki z kimś spoza rodziny. Za czasów’ prywatnego przemysłu w Warszawie poradziłbym pannie Gerlach małżeństwo z którymś z Fragetów, ale rzecz toczy się po Drugiej Wojnie Światowej w Niemczech i arystokracja przemysłowa bardziej się izoluje. Pa samobójstwie brata Franza i tatusia pozostanie wiec już chyba biedaczce tylko możliwość romansu z drugim, prostoduszniejszym bratem Wernerem,

Tego Sartre nie napisał. To moje stać się dopiero po zakończeniu sztuki, ale jest bardzo prawdopodobne, bo Lena postanowiła sobie utrudnić opuszczenie ich wspólnej siedziby Altony przez Wernera i bratową Joannę. A przecież ma porachunki, bo Joanna przedtem postarała się o odbicie jej swego obłąkanego szwagra. Towarzyszą temu przeróżne motywacje filozoficzne, ideowe i moralne. Najkapitalniejszy jest prostak Werner, który nabrawszy przeświadczenia, że jego żona żyje z jego bratem, postanawia jej pozwolić na godziny z nim, zachowując sobie resztę nocy, aby przez porównanie mogła ustalić, kto z nich lepszy. Dodajmy, że na chwilę nie wątpi o swej wygranej w tym meczu. Domyślny finał o odwiedzaniu teraz z kolei Leny przez Wernera sam się narzuca parodystom.

Z materiału dającego aktorom sporo pokus, choć pełnego wilczych dołów’, reżyser wykroił przedstawienie logiczne, niezłe pod względem inscenizacyjnym i aktorskim.

Magnesem dla widzów jest kreacja Aleksandry Śląskiej w roli Joanny. Gra przekonywająco ową postać z urazem, jaki powstał na tło kreowania sztucznych filmowych piękności, a teraz prowadzi życie jeszcze bardziej od sztuki zakłamane w’ swym pozornym spokoju.

Najefektowniejszą w założeniu postacią ma być Franz. Otrzymał tę rolę Michał Pawlicki. Gra bardzo efektownie. Nie gardzi demagogią sceniczną. I słusznie, bo taki jest autor i jego tekst.

Ojca kreuje Krasnowiecki powściągliwie, ale niezbyt serio. Chciałbym natomiast podkreślić trudniejsze do docenienia kreacje Dubrawskiej i Ejmonta w mniej efektownych rolach Leny i Wernera. Grają również bardzo powściągliwie, lecz z efektem większego prawdopodobieństwa wcielanych przez siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji