Artykuły

Zemsta AD 2022

Z okazji jubileuszu 120-lecia Teatr Zagłębia w Sosnowcu sięgnął po dramat, który w 1897 roku zainaugurował działalność tej sceny. Była to Zemsta Aleksandra Fredry. Nowa inscenizacja Adama Nalepy z daleką przeszłością i historią teatru nie ma jednak nic wspólnego – jej akcja osadzona została nie tyle w naszej współczesności, co raczej w nadchodzącej przyszłości.

Jest rok 2022. Polska. Charakterystyczne wycie syren dochodzące z głośników pozwala przypuszczać, że w kraju panuje kolejny stan wojenny. Niemalże wszyscy bohaterowie dramatu noszą wojskowe stroje, a w kieszeniach chowają broń. Choć na scenie nie widzimy muru dzielącego zwaśnione rody z komedii Fredry, to jednak społeczne antagonizmy bez wątpienia wyznaczają przebieg akcji. Konflikt Cześnika (Wojciech Leśniak) i Rejenta (Zbigniew Leraczyk) nie jest tu już tylko konfliktem prywatnym – Adam Nalepa i dramaturg Jakub Roszkowski czynią z niego metaforę kryzysu obywatelskiego trawiącego polskie państwo. Sąsiedzka nienawiść, zazdrość i całkowity brak tolerancji dla innego wyznaczają kondycję świata, jaki za pomocą klasycznego tekstu ukazują realizatorzy.

Zanim na scenie rozpocznie się właściwa akcja, aktorzy teatru wychodzą kolejno przed kurtynę i przedstawiają swe postaci. Choć scena zapowiada pewien dystans do Fredrowskiej intrygi i jej bohaterów, w istocie jednak po antyiluzyjnym prologu raczej wszystko przebiega zgodnie z zasadami klasycznego teatru, włącznie z zachowaniem „czwartej ściany”. Z wyjątkiem postaci Papkina, która rozpisana zostaje na trzech aktorów (ich włączanie się do akcji w kolejnych sekwencjach spektaklu symbolizowane jest przez uroczyste przekazanie peruki), pozostali bohaterowie przedstawieni zostają na wzór oryginału i z wyraźnym zaznaczeniem przypisanych im cech charakterologicznych. Cześnik Wojciecha Leśniaka jest więc gwałtownym awanturnikiem, Rejent Zbigniewa Leraczyka – powściągliwym i surowym ojcem, zaś ubrana w różowy, wyróżniający się na tle żołnierskich mundurów, kostium Podstolina Marii Bieńkowskiej jawi się jako kochliwa i chciwa zarazem wdowa. Jedynie Wacław (Sebastian Węgrzyn) i Klara (Edyta Ostojak) wydają się życiowo bardziej doświadczeni i mniej naiwni od swych komediowych pierwowzorów – grają w końcu parę współczesnych nastolatków, nie zaś XVIII-wiecznych kochanków.

Warstwa tekstowa spektaklu pozostaje bliska oryginałowi – poza skrótami Jakub Roszkowski dokonał jedynie bardzo drobnych, niemal niezauważalnych zmian mających na celu wyeliminowanie niezrozumiałych współcześnie wyrażeń. Pozostają natomiast wszystkie powszechnie znane i powtarzane frazesy, jak: „mocium panie”, „niech się dzieje wola nieba” czy „krokodyla daj mi luby”. Nie zmienia się też specjalnie kontekst sytuacyjny ich wypowiedzenia.

Tym, co najbardziej zaskakuje w inscenizacji Adama Nalepy – i niestety również rozczarowuje – jest fakt, że umieszczenie akcji dramatu w roku 2022 nie niesie z sobą większych konsekwencji dramaturgicznych. Nie wpływa w sposób szczególny ani na zachowania, ani na perypetie bohaterów. Właściwie gdyby nie wojskowe kostiumy i telefony komórkowe w rękach bohaterów, niewiele wskazywałoby na to, że mamy do czynienia z Zemstą przyszłości. Niby logicznym jest, że oto spełniają się na scenie najgorsze lęki i przeczucia, którymi żyje obecnie polskie społeczeństwo – konflikty na tle politycznym, religijnym, rasowym i prywatnym paraliżują państwo, prowadząc do wszechogarniającego chaosu i samowoli. Tyle że wizja rozpadającego się systemu, którą proponują Nalepa i Roszkowski, wydaje się jakaś niepełna czy też może raczej niewiarygodna. Ciągle oscylujemy tu bowiem pomiędzy przewidywalnym dowcipem, niewinnymi i niegroźnymi żarcikami Cześnika a próbą przemycenia treści „apokaliptycznych”. No bo skoro Polskę trawi kolejny stan wojenny, to jest to rodzaj państwowej klęski i tragedii. Jej echa nie widać jednak zupełnie ani w zachowaniach, ani w sposobie gry aktorów, która jest aż nazbyt groteskowa i „Fredrowska”.

Wydaje się – co podkreślano zresztą przed premierą – że twórcom spektaklu zależało na odejściu od szkolnych interpretacji i pobłażliwego traktowania Zemsty. Na scenie miały wybrzmieć nowe tony – to, co „ciemne, brudne i niebezpiecznie ostro opisujące nas samych” (słowa Jakuba Roszkowskiego z programu do spektaklu). Nawet jeśli z przedstawienia udaje się wyczytać aluzje do pewnych postaw określających obecnie polskie społeczeństwo – ksenofobii, wypaczonej religijności, wzajemnej nieufności i nienawiści, to jednak ich manifestacja nie jest na tyle przekonująca, by wskazać nowy, odchodzący od schematów kierunek interpretacyjny. Z pewnością nie pomaga też oszczędna, symboliczna scenografia Macieja Chojnackiego – składa się na nią rozsuwany podest (wyznaczający dwie strony konfliktu) oraz podświetlany parawan w biało-czerwonych barwach. Z tą minimalistycznie zaprojektowaną przestrzenią niewiele da się zrobić, co w przedstawieniu skutkuje powtarzalnością i przewidywalnością pewnych rozwiązań.

Sytuację próbują ratować aktorzy – w szczególności Edyta Ostojak i Sebastian Węgrzyn, czyli Klara i Wacław. Jako jedyni opierają się utrwalonej konwencji i wnoszą do spektaklu pożądaną naturalność. Wyraźnie manifestują też swą odrębność i niechęć do polityczno-religijnych sporów (udane sceny ruchowo-muzyczne). Gdyby inne wątki dramatu poprowadzić tym samym, nieco polemizującym z farsowością tekstu, tropem, być może współcześnie odczytana Zemsta Adama Nalepy stanowiłaby bardziej sugestywny i mocniejszy w swej wymowie przekaz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji