Artykuły

Komedia się skończyła

Trzy, cztery lata temu nasi bohaterowie mieli problem z kredytem frankowym i rowerami Veturilo. Dziś zajmują się trójpodziałem władzy.

Z Michałem Walczakiem* i Maksem Łubieńskim**, twórcami i autorami kabaretu Pożar w Burdelu, romawia Agnieszka Kublik

Agnieszka Kublik: Trauma Trave, czyli naj­nowszy Pożar w Burdelu, to dwugodzinna po­dróż przez narodowe mity i historyczne na­miętności. Fundamenty pisowskiej wiary.

Michał Walczak: Prezes podobnie jak my wi­dzi Polskę jako pożar w burdelu, który gasi, rozpalając go jeszcze bardziej. Zaspokaja potrze­bę huśtawki emocji, adrenaliny, humoru i równocześnie — poczciwej dyktatury w stylu Bur­del taty.

Gdy wasza bohaterka „Trauma” szuka sobie normalnego imienia, od razu wpada jej do gło­wy „Inka”.

Maks Łubieński: Bo gdziekolwiek spojrzeć na mapę, tam wszędzie jest polska krew i cier­pienie, wokół których buduje się wspólnotę i tworzy popkulturę. Także w Warszawie, któ­rej najważniejszym muzeum jest Muzeum Po­wstania.

M.W.: Od historii nie uciekniemy, ale możemy ją na nowo interpretować. Nasze „burdelowe” mieszczuchy: inżynier metra Zdzisław i jego żona Paula, do powstania wracają, ale po swo­jemu, z ośmiorniczką powstanką na czele od­działu.

Wy też potrzebujecie powstania?

M.Ł.: Urodziłem się 1 sierpnia. Pamiętam, że w gierkowskich latach 70. też wyły syreny i lu­dzie zatrzymywali się na ulicach, więc cala ta narracja pisowska o odzyskaniu powstania jest fałszywa. Ostatnio miałem wrażenie, że kult powstania traci kosztem kultu „żołnierzy wyklętych”, ale ten nagły strzał retoryki antynie- mieckiej, sny o reparacjach dały mu nowe paliwo.

M.W.: PiS doskonale wykorzystał głód polskich mitów, słabość seriali telewizyjnych i dotych­czasowy brak zainteresowania polityką arty­stów — serwuje nam niezły polityczny dresz­czowiec z elementami podróży w czasie na mia­rę serialu Lost. Zagubieni. Nie mogę się doczekać kolejnego sezonu.

Jaki jest wasz mit powstania?

M.Ł.: Ciocia, z którą mieszkałem jako dziecko, była w powstaniu okaleczona przez bombę, więc ja tego powstania miałem zawsze dużo. Ale spokojnie, bez patosu i hałasu.

M.W.: Dla mnie mit powstania to tragiczna mie­szanka pędu do wolności z traumą porażki. Wyzwolenia i autodestrukcj i. Sprzeczności, które wpływają także na dzisiejszą Warszawę i jej podejście do wolności.

M.Ł.: Każda polska młodość była karmiona ta­kim mitem. Przecież pokolenie, które poszło do powstania warszawskiego, wychowało się w kulcie powstania styczniowego. Ostatni powstańcy styczniowi żyjący w dwudziestoleciu międzywojennym opowiadali młodzieży o tam­tej klęsce.

Wolność to dziś trauma ogólnonarodowa.

M.W.: Niesłusznie. Ministerstwo Kultury bu­duje muzeum wolności, w którym wszystkie ekscesy, zboczenia, demonstracje i zakazane spektakle będzie można zobaczyć — jako eksponaty. Na razie to fikcyjna fabuła Muzeum Wolności — z gali Przeglądu Piosenki Aktorskiej — które pokażemy we wrześniu w War­szawie, ale w przyszłości — kto wie? Politycy kil­ka razy podkradli nam pomysły.

M.Ł.: PiS nas inspiruje, produkuje nowe insty­tucje i ustawy prawie tak jak my spektakle. Przypomina wygłodniałą trupę teatralną.

M.W.: W teatrze dziedziczenie traum dobrze się opowiada romantyczną groteską. Nagłym przerwaniem realistycznej ciągłości, pojawieniem się ducha, sobowtóra, wampira. Uwielbiamy skrajności, napady lęku lub euforii, odmienne stany świadomości, gwałtowne zwycięstwa i straszliwe katastrofy. Nudzą nas pozytywi­styczne mity o tworzeniu zespołów, kompro­misach, okrągłych stołach, ekonomii i „orli­kach”. Nie dziwmy się, że młodzi chodzą w ko­szulkach z „wyklętymi”, skoro nie ma serialu o tworzeniu KOR-u, filmu fabularnego o Ada­mie Michniku czy musicalu o Lechu Wałęsie.

Polak najpiękniejszy oklejony bandażami, krwawiący.

M.W.: Jak bohaterowie Czasu honoru — kul­towego dzieła TVP z czasów Platformy. W Ame­ryce pewnie byśmy mieli już 30 seriali o pol­skiej transformacji, wojnie na górze, Balcero­wiczu, Urbanie, braciach Kaczyńskich... Współ­czesne biografie nas nie interesują, wszyscy politycy są be, wolimy baśnie historyczne.

Które obśmiewacie w Burdelu.

M.W.: Bo przypominają słaby komiks, a nie ży­wą historię, pełną rozdartych, pełnokrwistych bohaterów z ambicjami, urazami, wizjami i sła­bościami, które decydują o przyszłości Polski. Popkultura przestała się przyglądać krytycz­nie współczesności, tworzyć nowe mity i otwie­rać na wizje przyszłości — trudno się dziwić, że czas się cofa. Próba nadrobienia tego będzie wyzwaniem, zwłaszcza po zmianach dyrekto­rów teatrów, planach kontroli kinematografii i organizacji pozarządowych, które zapowia­da władza.

M.Ł.: 4 czerwca czuję energię stypy, nikt nie świętuje końca komunizmu. Jeżeli nie ma pra­cy nad tym, żeby ta data miała swój mit, to PiS zrobi sobie z tym, co zechce. Z innymi zresztą też. Jak zmarł Wiktor Osiatyński, to znajoma po pogrzebie powiedziała: wielkie święto in­teligencji polskiej. Świętami są pogrzeby i po­żegnania?

M.W.: Poczucie straty mobilizuje, ale oprócz ża­łoby przydałaby się też energia podboju i zwy­ciężania.

M.Ł.: Z tym podbojem to nie przesadzajmy. Ja bym wołał szlachetną otwartość, którą wyra­żało jedno z najpiękniejszych haseł patrio­tycznych „Za waszą wolność i naszą”. Zupeł­nie zniknęło. Józef Bem, którego postać już wykorzystywaliśmy w spektaklach, czy Ko­ściuszko nie pasują do panującej ksenofobicz­nej wyobraźni.

Jesteście straumatyzowani.

M.L.: Lekarze pracujący z wirusami ryzykują zarażenie się. Może pracując na traumach, nie przezwyciężamy ich, tylko jeszcze bardziej się traumatyzujmy?

Z własnych traum się śmiejecie w Burdelu.

M.W.: Traumy są tajnym paliwem promu Trans-polonia, którym nasi bohaterowie płyną w podróż dookoła świata. W traumie jest energia, co widać po wynikach PiS-u.

Kaczyński na narodowych traumach buduje „Fabrykę Patriotów".

M.W.: Dlatego protesty w sprawie Sądu Naj­wyższego były takie ważne. Odzyskały dla opo­zycji — jak pisał Jakub Majmurek — romantycz­ny patos i zintegrowały ludzi nie tylko na Facebooku, ale także na ulicy. Udało się wyrazić po­czucie krzywdy i niepokoju w pozytywny i wspólnotowy sposób, także przez muzykę i za­bawę. Wampiryczną stronę naszego romanty­zmu powinniśmy zintegrować z romantyczną ironią i szaloną wyobraźnią — może wtedy odzyskamy spokój i zrozumiemy się nawzajem. Potrzebujemy zobaczyć prawdziwe emocje i porządnieje przeżyć, najstraszniejsze są maski, które na szczęście czasem spadają.

Komu spadają?

M.W.: Prezesowi na mównicy, prezydentowi, który wetami próbuje się usamodzielnić...

Do tej pory prezydent konstytucji zęby wyry­wał.

M.Ł.: Zygmunt III po jakimś czasie urwał się Ja­nowi Zamoyskiemu, najpotężniejszemu politykowi polskiemu, który osadził go na tronie i chciał nim sterować. Patrząc na to teatralnie, król czy prezydent to są pewne role. Więc je­żeli aktor polityczny wejdzie w tę rolę na po­ważnie, stopi się z nią, to będzie ważny on, a nie ten, kto go tej roli obsadził.

M.W.: Czynnik ludzki często psuje misterne strategie — i całe szczęście. Dlatego warto oca­lać w tym zamieszaniu emocje, uczucia, wraż­liwość na niuanse i nie przestawać snuć fanta­zji. Grać spektakle, tworzyć nowe sztuki, filmy, piosenki…

M.Ł.: Tu jestem trochę sceptyczny. Kiedy Trump kandydował na prezydenta, rzuciły się na nie­go największe mózgi komediowe Ameryki. I nic. Rozgrzany populista komedii się nie boi.

M.W.: Demotywujesz. Doraźna skuteczność jest mniej ważna niż konsekwencja w tworze­niu alternatywnych ścieżek neuronowych. Trzeba szukać swojej wyspy wolności, kreacji, miłości, życia, która jest odporna na ideologie, także dzięki poczuciu humoru.

M.Ł.: Ale każdy chce pokazać, że ma poczucie hu­moru. Politycy partii rządzącej to też dowcipni­sie, rozsmakowali się w gnębieniu śmiechem, „te­raz to my się śmiejmy”. Śmiech nie jest bronią słabszych, tylko ostatecznym dowodem racji sil­niejszego: ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

Dziś komedianctwo odgrywa dramatyczną rolę.

M.W.: Rząd powinien powołać Laboratorium Komedii Narodowej, w której pracowalibyśmy nad tym, jak zintegrować podzielone społe­czeństwo przez humor, ale równocześnie — jak przeciwdziałać zagranicznym, szkalującym Polaków żartom.

M.Ł.: Komedia się skończyła. Trzy, cztery lata temu nasi bohaterowie mieli problem z kre­dytem, etatem i rowerami Veturilo. Dziś zaj­mują się trójpodziałem władzy…

M.W.: Burdel przestał być tylko przybytkiem rozkoszy — stał się rozpolitykowaną jaskinią konspiratorów, wizjonerów i ekoterroiystów.

Będziemy jeszcze pomniki stawiać Kaczyń­skiemu, bo obudził w nas społeczeństwo oby­watelskie?

M.W.:Na pewno prezes próbuje dokonać redy­strybucji humoru, przez co mnóstwo piękno­duchów poważnieje i wreszcie się angażuje. Trzeba walczyć o swoją wyspę wolności.

W teatrze obok mnie siedziała para po trzy­dziestce, ona z torbą Louis Vuitton.

M.W.: No pozwólmy ludziom na przyjemności…

Nie śmiali się, nie bili braw, wyszli przed bisami.

M.Ł.:Ale wytrzymali do końca. Jak mieliśmy na Torwarze Fabrykę Patriotów z podtytu­łem „Rockopera narodowa”, już po 15 minu­tach jakaś dziewczyna zrobiła awanturę face­towi, że miało być patriotyczne, a on ją zabrał najakieś lewackie gówno.

Dla kogo piszecie Burdel?

M.W.: Dla wszystkich rozdartych pomiędzy tra­dycjami i modelami życia, poszukujących prawdy o sobie w coraz bardziej chaotycznej rzeczy­wistości. Przebodźcowanie polityką sprawia, że jesteśmy impulsywni, rozdrażnieni i odłączamy się od indywidualnych emocji. Próbujemy połą­czyć opowieść o jednostce z wielką historią, po­zwalamy naszym dziewczynom z Charlotte, in­żynierom metra, policjantom z Wilczej śnić sny o potędze, seksie i władzy, aby poznali prawdę o sobie i wrócili do rzeczywistości. Nieobliczal­na wyobraźnia jednostki odgrywa dużą rolę tak­że w polityce, która jest nie tylko zarządzaniem słupkami, ale także sferą snów i wizji przyszłości. Trump czy Macron przypominają nam, jak waż­ną rolę może odegrać jednostka i jak bardzo je­steśmy głodni nowych twarzy, nowych liderów.

Trump publicznie łże jak żaden prezydent przed nim.

M.Ł.:To jest niebezpieczeństwo, jak prezyden­tem zostaje ktoś, kto nie jest politykiem. Wolę, kiedy polityka jest zawodem, a nie kaprysem patrycjusza albo artysty po przejściach. Choć nudna, jest wtedy bardziej racjonalna.

M.W.: Ale dzięki temu zaczynamy myśleć, dzia­łać i przypominamy sobie o naturze demo­kracji, która nie jest dana raz na zawsze — ten system jest skazany na kreatywność, samodo­skonalenie i dużą rolę odgrywają w nim zbio­rowe emocje. I potrzebuje nowych twarzy, no­wych liderów.

Rządzi Kaczyński, rocznik 1949, polityk prawie przez całe swoje dorosłe życie.

M.W.: Podobnie jak wielu innych polityków, którzy od lat nie schodzą z ekranu, rozlicza­jąc się za stare urazy, sięgające PRL-u i „najntisów”. A może wszyscy nie przepracowali­śmy transformacji, która np. według Jacka Santorskiego także wywołała wiele traum? Może potrzebna jest zbiorowa terapia, może potrzebujemy jeszcze raz to poodgrywać, wy­czyścić, pokrzyczeć? Pytanie, ile jeszcze bę­dziemy się zajmować przeszłością i na czym budujemy przyszłość.

W sumie to, co się dzieje, może nam wyjść na dobre.

M.W.: Jeśli odkryjemy nową opowieść i zinte­grujemy sprzeczności, które dzisiaj nas nie­pokoją, może na dzisiejsze konflikty spojrzy­my z dystansem i wyrozumiałością. Najważ­niejsze to nie dać się zatruć, inaczej ulegniemy wojnie, którą proponuje PiS. Źli Niemcy i Unia, nasze powstania. Miesięcznice smoleńskie… sprytne, dyscyplinujące ludzi, udające religię…

Rytuał i wspólnota.

M.W.: Które zaspokajają potrzebuję uporząd­kowania świata i przełamania samotności, ko­jąc na chwilę rozpalone emocje i pragnienia.

Kto wymyślił tytuł Pożar w burdelu?

M.W.: Ja. W 2012 r. przechodziłem burzliwy okres, szukałem pomysłu na siebie i bardzo chciałem pracować z moimi ulubionymi akto­rami. Pożar w burdelu idealnie oddawał stan ducha mój i grupy ludzi, którzy chcieli namieszać w systemie.

M.Ł.:Pięć lat temu to był żarcik, który nagle na­brał ciężaru. Metafora stała się brzemienna w nowe znaczenia.

M.W.: Bo okazało się, że nie żyjemy w tak spo­kojnych czasach, jak nam się wydawało, i „po­żar w burdelu” świetnie opisuje także dużą po­litykę, pamięć historyczną i mechanizmy sprawowania władzy. Zarządzanie przez chaos sta­ło się tematem poważnych analiz, a my jako Burdel dysponowaliśmy wypracowanym na­rzędziem opowiadania. Chcemy wygrać rywalizację z trupą trzymającą władzę i dać lu­dziom ciekawszy repertuar, odważniejsze pomysły i lepiej opowiedziane mity. Od nowego sezonu podobnie jak rządzący szykujemy pakiet nowatorskich komedii politycznych, któ­re zmienią system teatralny.

M.Ł.:Podobnie jak prezes idziemy po media — planujemy nakręcenie serialu o współczesnej konspiracji.

*Michał Walczak (1979) — dramatopisarz i reżyser

**Maciej „Maks" Łubieński (1971) — varsavianista, historyk, dziennikarz, współtwórca programów telewizyjnych

Trauma Travel

Komedia twórców Pożaru w Burdelu, sce­nariusz Maciej Lubieński, Michał Walczak, muzyka: Wiktor Stokowski & Michał Górczyński, reżyseria: Michał Walczak, sceno­grafia Marta Kodeniec, kostiumy Diana Szawłowska. Występują m.in.: Monika Babula, Le­na Piękniewska, Karolina Bacia, Tomasz Drabek, Mariusz Laskowski oraz special guest star — Katarzyna Kwiatkowska.

Premiera 28 lipca w Teatrze WARSawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji