Artykuły

Zaczęło się od „Dziadów”?

Nasze refleksje tą pełniejsze o doświadczenie, gorycz i ból ostatnich dni. Zamieszało się na dłuższy okres czasu niż wydarzenia ujęte tylko materialnie i pokwitowane tytułami w gazetach.

Wyobraźmy sobie sytuację psychiczną nawet tej części młodzieży która kroczyła razem, i nagle została rozdwojona i roztrojona. Czy wśród siebie ma szukać Judaszów? Nie, ale… Nawet ujawnione egzempla będą tylko przekazem atmosfery domów rodzicielskich i mafii. A więc inni główni „szatani” byli tam czynni…

Wczujmy się w sytuację ludzi, z różnymi tytułami, którym powierzono opieką nad wyższymi uczelniami opiekę wewnątrz i zewnątrz nie tylko naukową i dydaktyczną, i których rozeznanie co do istoty zagadnienia okazało się fałszywe lub wręcz oportunistyczne. Z takiego „rozeznania” wynikł potem brak przygotowania potrzebnego w każdej sytuacji do politycznego przeciwdziałania wypadkom. Czyż wobec tego dziwne byłoby przeprowadzenie paraleli między wymienionymi dwoma zestawami ludzi młodych i starszych? Nikt jednak nie będzie skłonny na chybcika proklamować własną niedojrzałość. Zręczniej jest mówić o błędach i nieporozumieniach, choćby z tego względu, że niedojrzałość, naiwność i rutyniarstwo są bogate w rozgałęzienia.

Jeremiadą, obojętnie czy ona występuje w formie płaczu czy krzyków czy w formie wzajemnego zadawania i odbierania ciosów — do niczego nie dojdziemy. Ma się rozumieć nigdy owocne uświadamianie nie odbywało się na ulicy. Tym bardziej, że chodzi o uświadamianie skomplikowane i długofalowe, czasem od podstaw, wychowania obywatelskiego jak w szkole, i nie wahając się przed stawianiem kropki nad i.

Od czego się TO zaczęło? Przecież nie od zamętu wokół dejmkowskich Dziadów. To nie znaczy, że dokończyć picia gorzkiego piwa nie powinni ci, którzy je nawarzyli. By uczyli się nie tylko na błędach. Ale powtarzamy, szukanie DRAKI (poprzez którą do kontrzwycięstwa) rozpoczęło się znacznie wcześniej. Politycznie a nie artystycznie. Trzeba mówić całą prawdę, gorzką i czerwoną, od początku… od początku. Jeśli nie dopowiedziana do końca, lub zaczęta od końca. Kilka dni temu objawiono, że złość syjonistów wybuchła po przemówieniu Władysława Gomułki na Kongresie Związków Zawodowych w czerwcu 1967 r. — z powodu fragmentu poświęconego agresji Izraela i euforii proizraelskiej, która ogarnęła pewne kręgi obywateli polskich pochodzenia żydowskiego w ten sposób odkrywających swoje syjonistyczne oblicza. Wybuchła owa złość i szukała ujścia, efektownego, masowego, sprawdzalnego. Podbuntować tzn. zmobilizować do dzieła choćby po cząsteczce — pisarzy oraz podatnych na niepokoje intelektualne studentów, a także wszystkich nieodpowiedzialnych snobów szparko doszlusowujących do każdej zapowiedzi gry sił, i pokazać CHAMOM z kim się naród ma liczyć. To prawda, w tym wymiarze w jakim została powiedziana z określonego punktu widzenia. Ale byłbym szczęśliwy, gdyby się rzeczywiście tylko od tego zaczęło. I gdyby tylko w syjonistyczną bibułkę owinęli się wrogowie koncepcji, nazwijmy umownie gomułkowskiego budowania socjalizmu i układania stosunków między ludźmi w Polsce, o której ma decydować zawsze większość narodu i na którą trzeba się orientować. Nie można przemilczać tego choćby dlatego że wśród pewnych kręgów mniejszości partyjnej żywy był zawsze trockizm, wykorzystujący każda okazję do sojuszu z rewizjonizmem. W Berlinie zachodnim na wiecu popierającym rozróby warszawskie wyciągnięto portrety Trockiego. Niech się więc nikt nie dziwi, że bankruci polityczni, a więc ci wczorajsi lub nawet i przedwczorajsi z pierwszego rzędu dzierżący wtedy niepoślednią władzę, ba czasem nadający władzę — trockizujący, rewidujący, ludzie owdowiali po Berii, skorzystali także z rozróbek i nienawiści syjonistycznych. Nie mieli daleko, byli u siebie w domu.

Ujawnione i nieujawnione jeszcze nazwiska związane z bankructwem politycznym nie zmobilizowały się teoretycznie i praktycznie PRZECIW dopiero w czerwcu, w grudniu i w pierwszych miesiącach 1968. Metryka jest rozleglejsza. Na początku — jak w Biblii — było SŁOWO, a potem czekało się, żeby się sprawdziło inne wskazanie biblijne, iż „po czynach ich poznacie je”. Każdy aktywista polityczny wiedział lub czuł, że góra sprzeczności w centrum naszego życia politycznego rośnie. Musiało tak być. Widzieliście kiedy pojednanie ognia z wodą? Demokratyzm przedpaździernikowych polityków, którzy siłą wpędzali chłopów do kolektywizacji lub wsadzali do więzień za winy „kontyngentowe” chłopów posiadających puste sąsieki i chlewnie, ewentualnie z optymizmem podkutym cynizmem gniotących stopę życiową klasy robotniczej, względnie ograniczających wolność twórczą do dekalogu administracyjnych zleceń, nigdy nie wyspowiadanych i nigdy nie rozgrzeszonych — taki „demokratyzm” musiał zawieść. Ale o przyczynach przetasowań — a więc o tej górze narastających sprzeczności milczało się. A czyż milczenie koniecznie musi być wyrazem jednomyślności i nie świadczy często o narastaniu nowych sprzeczności na temat starych sprzeczności? Ba, przecież i osad różnic zaistniałych w czasie okupacji na temat polskiej racji stanu po wojnie nie roztopił się z dnia na dzień. I wówczas koncepcje brzmiały poza treściami jak propozycje różnych rozwiązań personalnych.

Codziennie gazety, radio, TV przynoszą w bardziej lub mniej fortunny sposób wiedzę o korzeniach ostatnich wydarzeń. Szybkość i czas nie pozwalają na wszechstronność i pełnię spojrzenia, ale i to w dużej mierze pomogło rozładować poczucie dezinformacji i zreflektować część studentów podekscytowanych ale przecież uczciwych, patriotycznych i łaknących socjalistycznych, moralnych pryncypiów. Czy ci którzy słuchają WE czy BBC zauważyli zmieszanie tamtych spikerów i komentatorów przyznających, że WARSZAWA nadąża z ilustrowaniem i wyjaśnianiem nieszczęsnych wydarzeń w Polsce? Ma się rozumieć, znów z oficjalnego punktu widzenia. Są poirytowani. Albowiem ONI mają łatwiejszy dostęp do czytelnika, który wie więcej niż pisze prasa. A więc znowu, w związku z odwagą chwytania „byka” choćby za jeden róg, przyciszyło się zdenerwowanie i podskoczyło o jeden stopień zaufanie do możliwości wewnętrznego edukowania politycznego narodu.

Stwierdzamy, że nie o Dziady poszło i nie od Dziadów się zaczęła ta cała rozróba, a nie tylko ja dodaję, że odśrodkowe ruchy w warszawskim centrum politycznym odżyły i prężyły się od r. 1956. Mówię o tych odśrodkowych ruchach i ambicjach, które w życiu politycznym i ideologicznym odbijały się czkawką przez cały długi okres czasu — i odbijają się do dziś. Warszawski możnowładca partyjny w jesieni 1956 I sekretarz KW PZPR, mówił na VII plenum KC (po tragicznych wypadkach poznańskich) sprzeciwiając się razem z innymi kameleonami zaproszeniu Władysława Gomułki na posiedzenie:

„Ja sądzę i możemy to powiedzieć śmiało, że gdybyśmy nie dali sobie rady z Gomułką w 1948 roku, to by partia nasza nie uniknęła tego wszystkiego, czego uniknęła dzięki rozwadze naszego kierownictwa… Dlatego, towarzysze, jeśli mówimy o naszej wierności marksizmowi i leninizmowi, to nie wolno nam zgodzić się na jakąkolwiek próbę rewizji oceny gomułkowszczyzny” (Cytowane za „Trybuną Ludu” z dnia 17 marca).

Powtarzam: po trzech miesiącach od wypowiedzenia tych gończych słów Stefan Staszewski został I sekretarzem partii w Warszawie. Przez jakie paradoksy jeszcze przebrnęliśmy, nie mając do dziś możliwości czy odwagi chwalić się tym? Edward Gierek miał chyba na myśli pogłębianie zjawiska dwuznaczności i dwulicowości, mówiąc pa wiecu w Katowicach do stutysięcznej rzeszy komunistów:

„Brudna piana, która wypłynęła na fali wydarzeń październikowych przed 11 laty nie została w pełni usunięta z nurtu naszego życia”.

Brudnej piany nie mogą tworzyć dwa czy trzy nazwiska zawodowych polityków i działaczy. Październikowa aura ukryła ich więcej, bynajmniej nie przenicowała, i czekają na odkrycie.

Z biegiem lat — czuło się — rozgałęziały się i krzyżowały tajemnice. Nic więc dziwnego, że w rozwiązaniu kwadratury koła próbują „pomóc” cwaniacy i chytrusy z zewnątrz. Gdyby klaką na Dziadach, szkodząc Dejmkowi, nie zrobiono wstępu do DRAKI, to by jutro wymyślono inny pretekst.

Dowodem tego jak bardzo się ceni w Polsce Ludowej Adama Mickiewicza było właśnie zagranie po raz siedemnasty Dziadów w warszawskim Teatrze Narodowym w inscenizacji K. Dejmka, gdy przed wojną grano tę sztukę zaledwie cztery razy. Jakiż żal, że młodzież studencka dała się wziąć na plewy rzekomej obrony praw Mickiewicza do pełnego rozpowszechniania. Obrony przed „ciemniakami” w Polsce Ludowej, która rzeczywiście wprowadziła Mickiewicza pod strzechy, jak o tym marzył Mistrz, a to dzięki temu, że po wojnie wypuszczono na rynek ok. 7 milionów egzemplarzy jego dzieł, co stanowi siedmiokrotny wzrost w stosunku do dwudziestolecia międzywojennego. Zaiste trzeba mieć żelazne nerwy, żeby nie krzyknąć: „Odczepcie się ode mnie”, i „nie pieczcie szwindlerskiej pieczeni na ogniu młodzieńczej niespokojności”. Niebawem przyszło tej zbałamuconej młodzieży dusić się w popiele snów nie własnych. Wichrzycielom (dzierżymordom z okresu beriowszczyzny a od Października „demokratom”, którzy będąc na mocno gestyjnych stanowiskach źdźbło znaleźli w oku bliźniego, lecz nigdy nie znaleźli belki w pochodzeniu klasowym i zagranicznych koneksjach swych bliższych i dalszych krewniaków, i będących pod ich opozycyjnym urokiem młodych rewizjonistów z UW i części bananowej młodzieży gromadzącej się w warszawskim klubie „Babel”, przy Stowarzyszeniu Kulturalnym Żydów) tym razem — to znaczy w grudniu i styczniu wystarczyło wyrwać z tekstu zdanie i reżyserską wizję Dziadów przełożyć na platformę opozycyjną i organizować widownię dla tendencyjnej klaki wylewającej się na świat m.in. via zagraniczne imperialistyczne rozgłośnie. Czysta wizja reżyserska — jak każda sztuka — skazana na ambitne efekciarstwo — w odbiorze inspiratorów wichrzeń już się nie liczyła. Klaka opozycjonistów i frakcjonistów miała charakter antyradziecki i prosyjonistyczny. Pal sześć trzeci aspekt, który nazwałbym uderzeniem w łajdactwo biurokratów, a który jednak może nabierać antyustrojowego znaczenia w towarzystwie poprzednich dwóch aspektów. Reżyser skracając tekst (wystawienie całych Dziadów musiałoby trwać 6 godzin), „pozostawił — cytuję z konkretnej oceny — wszystkie antycarskie i antyrosyjskie elementy dramatu, nadał im przy tym środkami inscenizacji bardzo sugestywny charakter”. Reżyser nie wziął pod uwagę tego, że wśród pewnej części naszego społeczeństwa każda antyrosyjskość jest przyjmowana jako antyradzieckość. A tymczasem intencją Dziadów była m.in. antycarskość, ale przecież nie antyrosyjskość. Znany wiersz Do przyjaciół Moskali, łączący się organicznie z III częścią Dziadów mówi o marzeniach poety jednoczenia się z braćmi spod carskiego samodzierżawia, którzy „skuci obok polskich dłoni” mają „obywatelstwa prawo”. Mickiewicz niedwuznacznie odróżniał carski aparat ucisku od całych pokoleń buntowników i rewolucjonistów ginących na szubienicach lub zsyłanych na Sybir. Wichrzyciele węszyli za okazją, no i znaleźli. Pytanie tylko czy nie chodzi im przy takich okazjach o sygnalizowanie wielkiemu sąsiadowi ze wschodu, że możliwość takich inscenizacji i takich manifestacji byłaby nie do pomyślenia w „minionym okresie”, kiedy pewni dzierżymordy, wyobcowani z narodu, czapkujący do obrzydzenia chełpili się tym, że rządzą wbrew narodowi, obarczając go ciągle nacjonalizmem i łamiąc patriotyczną część inteligencji. Wszystko jest możliwe w makiawelskich intrygach. Bo przecież chodzi o grę — jak określił Edward Gierek: „starych działających bez skrupułów spekulantów politycznych, chodzi o ludzi, którzy chcą wśliznąć się na widownię tylnymi drzwiami. Sprawa socjalizmu jest im najzupełniej obojętna, jak obca jest im również sprawa narodu polskiego”.

W robocie Intrygantów i frakcjonistów wszystko jest dopuszczalne. Skłócić, zamieszać, zdezorientować, a później w mętnej wodzie łowić ryby. Pewien warszawski działacz podawał na wiecu przykład takiego krętactwa w Październiku, kiedy to Napoleon kameleonów szedł na Politechnikę i mówił: patrzcie uważnie na łapy UB, bo tam niedobrze, a potem szedł do UB i szczuł: patrzcie czujniej na Politechnikę — bo tam niedobrze.

Ale wróćmy do Dziadów. Gdzie tam akcent prosyjonistyczny? Bynajmniej nie w zamyśle Mickiewicza. O ile się dobrze orientuję, wtedy jeszcze nie powstał ruch syjonistyczny. I nie w zamiarze K. Dejmka. Po prostu klakowcy upatrzyli sobie nowe miejsce, w którym trzeba klaskać PRZECIW… w OBRONIE… Oto III Część Dziadów — Bal u Senatora. Sowietnikowa mówi do męża: „Pókiś knutował Żydów, chociaż i niewinnych, milczałam. Ale dzieci…”

Na jakie tło pada ten zew rozpaczy? Na tło histerii syjonistycznej, odtańczanej co wieczór także przez córeczki i synków w Klubie „Babel” i przenoszonej potem na niektóre warszawskie uczelnie w formie postulatów walki o humanizm i walki z rzekomym antysemityzmem szalejącym jakoby od czerwcowego przemówienia Władysława Gomułki. A tymczasem chodziło o zagrożone lukratywne stanowiska obsadzone w określonych wypadkach przez osoby skompromitowane dotychczasową działalnością lub niekompetentne, o stanowiska dzisiejsze i jutrzejsze dla ich dzieci z różnych Klubów. Lokowały swe nadzieje jak kapitały w bankach, ich nieobecność okrzykuje się jako obniżenie poziomu umysłowego. Na taki szwindel pseudohumanistyczny dawali się łapać także nieupolitycznieni studenci. Prawda natomiast jest taka jaką żyją od lat robotnicy, chłopi, ludzie terenu, żyją nie tylko od euforii proizraelskiej w lecie ubiegłego roku, a w które nie wsłuchiwaliśmy się z należytą uwagą zdani na szantaż pewnych kawiarń. Pamiętacie ataki na autora niniejszego felietonu z powodu artykułu na temat wyobcowania zdrajców z narodu polskiego albo po eseju o świadomych błędach w Encyklopedii? Prawdę na ostatnich zebraniach wyłożyli w gniewny sposób robotnicy i aktywiści polityczno-społeczni rekrutujący się ze wszystkich zawodów, a mówi ona o niesłusznym przyciszaniu i wyciszaniu pewnych nabrzmiałych problemów w Polsce, w tym i personalnych. Ma się rozumieć, bylibyśmy wulgarnymi i naiwnymi upraszczaczami, gdybyśmy wydarcie zła z naszego życia publicznego wiązali z usunięciem jedynie wszystkich syjonistów. Do czynienia mamy z całym konglomeratem zagadnień kadrowych i ekonomicznych m.in. niwelacji dochodów. Ale o tym innym razem.

Dziady były pretekstem do demonstracji w rozrzedzonych spektaklach i wyprowadzenia grup studentów na ulicę, niezależnie od różnorakich błędów dość sprawiedliwie nawarstwiających się i podzielonych. Hasła głosiły: kto jest Polakiem i za Mickiewiczem, ten wychodzi na ulicę… Szantaż nie udał się. Obywatele pracują, żeby w Polsce było coraz lepiej i w tym tkwi honor patriotyczny. M.in. za wypracowane pieniądze wydamy jeszcze miliony książek Mickiewicza i nie raz jeszcze zagramy Dziady. Może jutro.

Las miał być wyrazem cieni, wbrew naturze. Wśród narodu zawiodły hasełka wysunięte na użytek naiwności i szlachetności grup młodzieży. Wtedy dały znać o sobie różne postulaty literatów, dyskutowane i konsultowane od dawna. Zadziałały transmisje od wspominanych w trakcie tego artykułu grupek i mafii do warszawskiego Oddziału ZLP. W dniu 29 lutego odbyło się nadzwyczajne zebranie. Może i potrzebne ale nie w ten czas i nie nadzwyczajne, i na mniej zakamuflowany temat. Znów Dziady stały się pretekstem do paru wystąpień, które nie byłyby tak groźne, gdyby nie podniecona atmosfera na paru ulicach warszawskich. Autorzy tych wystąpień nigdy nie ukrywali swych przekonań, Włącznie ze sprzeciwianiem się idei socjalizmu — różne poglądy dopuszcza statut ZLP — i ten stan rzeczy by| znany nie tylko kierownictwu ZLP. Nie mamy (literaci „prowincjonalni”) wszechstronniejszego poglądu na przebieg zebrania, bo nie otrzymaliśmy pełnej informacji od ZLP, natomiast znamy skutki podsycające naiwną odwagę i naiwną chęć „czynów” u grupek studentów.

W akcji protestacyjnej przeciw inspiratorom zajść i wichrzycielom pojawia się wiele haseł, święci triumf hasło: „Antysemityzm — nie, antysyjonizm — tak!”. Musimy jednak tu kłaść nacisk na umiejętność oddzielania tych dwóch pojęć, bo inaczej zrobimy krzywdę Żydom, patriotycznym obywatelom Polski Ludowej. Naród nie zabłądzi do średniowiecznego klerykalnego fanatyzmu. Tu i ówdzie zamajaczył także napis: „Literaci do pióra”. Na ten temat, zamknięty tu w trzech słowach, można by niestety napisać tysiąc artykułów poza tymi tysiącami, które się już napisało, zachęcając literatów do więzi z polityką i ideologią socjalistyczną. Autor niniejszego artykułu nie raz pisał z pełną wiarą w zwycięstwo wspólnej drogi wszystkich pisarzy postępowych i Partii, opowiadałem się także dwa tygodnie temu w „Obserwatorium” przeciwko dzieleniu narodu przez artystowskich snobów na ludzi powołanych do spraw ducha i na zwykłych zjadaczy chleba. („Ciemniaków”?) Niepolityczne jest odpędzanie pisarzy od polityki, tak jak niesłuszne byłoby odpędzanie polityków od literatury, odpolitycznienie ekonomii w socjalistycznym ustroju, itd. Nie ma jakiejś „czystej polityki”, nie ma „czystej ekonomii” a z izolacją sztuki od życia społecznego i ideologii walczymy od dwudziestu czterech lat prawie instytucjonalnie. Pisarze to nie śrubki w fabrycznej maszynerii. Na szczęście olbrzymia większość pisarzy, patriotyczna i demokratyczna, nie da się włączyć w ten młyn, z którego wylewają pomyje.

Na ulicy warszawskiej w studenckie demonstracje włączyli się chuligani: musieli nawet stworzyć przewagę, skoro wśród zatrzymanych przez organa porządkowe znalazło się ok. 80 procent chuliganów i lumpów. To świadczy o przewadze, ale także i o kierunku agresywności.

A studenci? Krzyczeli do przechodniów: chodźcie z nami. Naród nie poszedł. Wobec tego z godziny na godzinę zmieniano i uzupełniano hasła. Krajobraz postaw i postulatów skołowanej młodzieży studenckiej upodobnił się do zastawy stołowej organizowanej w sposób nieprzemyślany, żywiołowy dla różnych odbiorców: bigos, sałatka, flaki z olejem, groch z kapustą. A idea? A dobro państwa polskiego w dzisiejszym układzie świata na styku z agresywną polityką amerykańską i bońską? A sprawy wypracowania dochodu narodowego, żeby było co jeść? Przez sito opozycyjne i frakcyjne te wartości przeciekły.

I cóż tu gadać, że Sprawa komuś spędza sen z powiek! A właśnie ta Sprawa najbardziej interesuje dziś patriotów, komunistów, Polaków.

Demonstracje przeniosły się do kilku miast szczycących się posiadaniem wyższych uczelni. Jakim językiem mówiły? Może i dobrze, że żadnym. Zdalnie sterowany „gniew” zamarł w oczekiwaniu na dalsze dyspozycje i wydarzenia. Pretekst Dziadów nie działał nawet z tą minimalną emocją, co w Warszawie. Dziś już nikt nie mówi o Dziadach, więc nie o Dziady chodziło. Kiedy to piszę „spokój powrócił”, ale np. krakowscy studenci trwają w jakimś oporze nierozszyfrowanym dla mnie, zabarykadowani duchowo. Przed kim się otworzą? Większość studentów pragnie głośno lub cicho normalnych zajęć szkolnych, a część „zbuntowanych” marzy o jakimś wielkim powołaniu — gdzieś, przez kogoś — po co? na co? Nie wiadomo.

Dobre to, sprawiedliwe, w oparciu o realia wysnute wnioski w rezolucjach podejmowanych na zebraniach legalnych, w których surowych konsekwencji nie żąda się wobec skołowanej części studentów, dramatycznie rzucających się w mgławicowe skrajności. Inni szatani byli tam czynni.

„Młodzież do nauki”. Ale nie tylko tak, jak w haśle. Także do politykowania i dyskutowania z nami, i wobec tego uzupełniamy hasło: „działacze polityczni więcej i na co dzień do studentów”. I do profesorów, wykładowców… Żeby na ulicy nie zbijali kapitału szwindlarze polityczni.

O innych sprawach na tle nieszczęśliwych wydarzeń ewentualnie w następnym numerze.

PS. Otworzyłem radio, dowiedziałem się, że jutro o godz. 18 Przemówi 'Władysław Gomułka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji