Artykuły

Słoneczko pełne snów

Niektórzy widzowie mieli nadzieję, że informacja o spektaklu poświęconym Gracjanowi Roztockiemu okaże się humbugiem. Mylili się. Co więcej — przedstawienie okazało się udane.

Roztocki został wygrzebany z zapadlisk pol­skiego YouTube'a, czyli, upraszczając, z początku drugiej dekady XXI wieku. Wtedy właśnie przypadł pierwszy szczyt popularności tego twórcy. Dziwne to były czasy. Nie śniło się jeszcze wte­dy filozofom kultury o patostreamerach: ich oszałamiającej popularności, tworzeniu grup fanowskich i konsumenckich, skoncentrowa­nych wokół rosnących jak grzyby po deszczu marek osobistych (bo choć od początku deka­dy mówiło się o kulturze konwergencji, to ra­czej w kontekście zderzenia mediów analogo­wych i cyfrowych, nie samej sfery Internetu). Po tym, jak wrocławski Teatr Capitol zamieścił pierwsze materiały promocyjne, w mediach społecznościowych rozgorzała mała burza. Sugerowano sprzeniewierzenie się ideałom, infantylizację teatru, przyznanie prymatu kul­turze masowej nad wyższą, zupełnie jakby to zjawisko było jakimś kuriozalnym novum. Na dodatek spektakl miał zostać poświęcony konkretnej, dość kontrowersyjnej osobie. Przy czym odbiorcy do tej pory nie mają pewności, czy pod medialną prezencją Gracjana kryje się niewinny twórca rekrutujący się z nurtu cyfrowego art brut, współczesny Nikifor lub Ociepka social mediów — czy raczej cyniczny Jean Dubuffet, świadomy prowokator. Wiemy jedno: Gracjan z brawurą zdobywa ostrogi w świecie rozrywki, nie tyle show-businessu, co środowisk bawiących się, oczywiście z nutą dystansu, w rytmie popkulturowego obciachu.

Jak w kilku słowach opisać twórczość Gra­cjana? Przaśne piosenki o defekacji, kulawe peany dla dziewczyny imieniem Paulina, in­fantylne echolalie zamiast refrenów. Albo, za­inspirowane aktualnymi trendami, tutoriale dokumentujące przygotowanie nieskompli­kowanych potraw. Sam tytuł spektaklu rodzi asocjacje z postacią Piotrusia Pana. Idąc za myślą Francesca M. Cataluccia, Piotruś Pan we współ­czesnej kulturze jawi się jako osoba niedo­stosowana do rzeczywistości dorosłych, wiecznie unosząca się ponad ziemią; to bezczelny trickster, szachraj tworzący świat alternatywny według własnych reguł. Gracjan Pan to postać liminalna, mająca odwagę, by manifestować prostotę i gloryfikować, a czasem krytykować, zastaną rzeczywistość.

Paradoks postaci Gracjana próbuje wydo­być Tomaszewski przy pomocy Tomasza Lesz­czyńskiego, twórcy muzyki i nowych aranżacji do songów Roztockiego, oraz Natalii Fiedorczuk, odpowiedzialnej za napisanie libretta do tego musicalu. Scenografia duetu Bracia wpi­suje się w założoną naiwność przedsięwzię­cia. Ma w sobie ducha kultury peryferyjnej, afirmującej prostotę i radość tworzenia (warto dodać, że spektaklowi towarzyszy miniwystawa amatorskiego malarstwa Roztockiego).

Przestrzeń gry to wariacja na temat wystąpień zespołu „Gawęda” i prowizorycznych dekora­cji ze szkolnych teatrzyków. Po lewej stronie sceny znajduje się drzewo uplątane z pakuł, po drugiej niechlujnie zszyta z różnobarwnych tkanin wielka, nieforemna głowa Gracjana. Na sznurku suszą się charakterystyczne T-shirty i spodenki. A ponad tym wszystkim — peł­niące rolę ekranu słońce okolone promieniami z prostych desek.

Twórcy nie tworzą uwznioślonej biografii youtubera, nie bawią się w socjologiczne ana­lizy fenomenu jego twórczości. Gracjan Pan to czysta ekspresja radości życia, satysfakcji z po­konywania życiowych perypetii; spektakl sta­nowi niejako aneks do Triumfu woli Strzępki i Demirskiego, jednak pozbawiony ostentacyj­nego rozmachu i kokietowania publiczności. Widz wkracza do zupełnie osobnego i szalo­nego świata nazwanego Gracjanlandem. Na­tychmiast rodzą się skojarzenia z Elvisowskim Gracelandem, ale, poprzez wspólny sufiks, przypomina się również przywodzący na myśl park rozrywki Neverland Michaela Jacksona (a zatem mężczyzny-dziecka, który odcisnął swój ślad w popkulturze; warto pamiętać o wrogich, sugerujących pedofilię atakach wymie­rzonych w Gracjana).

Lejtmotywem spektaklu są aluzje biblijne. W pierwszej scenie aktorzy odziani w nieforemne kostiumy wyobrażające nagość groma­dzą się pod drzewem „dobrych i złych wiado­mości”. Owo drzewo poznania w dalszej części spektaklu okaże się metaforą Internetu, a „wia­domości” będą reprezentować skrajne reakcje internautów na twórczość bohatera. „Superfajny świat” zmienia się powoli, co anonsuje widoczny na nagraniu Gracjan, w świat prze­pełniony uprzedzeniami i negatywną energią. Dlatego aktorzy zaczynają po omacku „szukać miłości — „ciumki” i przytulenia to podsta­wowe formy bliskości oraz aprobaty. Widocz­ny na ekranie Roztocki snuje opowieść o tym, ze poszczególne elementy rzeczywistości two­rzą sieć. Grupowym wykonaniom songów to­warzyszą informacje wyświetlane na ekranie ulokowanym z brzegu sceny, odnoszące się do daty publikacji materiału, liczby odsłon, reakcji „na tak” oraz „na nie”.

Sprymityzowane sceniczne genesis jest w isocie historią powstania homo internetus, człowieka wrzuconego w nowy, wciąż płynny i dynamiczny porządek relacji międzyludz­kich zawiązywanych w przestrzeni wirtual­nej. Mimo że dorastają nowe pokolenia wycho­wane w dobie powszechnego dostępu do Inter­netu, ludzie korzystający z sieci wciąż borykają się z podobnymi problemami; algorytmy moż­na oswoić i rozgryźć, gorzej z drugim człowie­kiem. Być może taki rodzaj lęku mieli na myśli twórcy, wkładając w usta wykonawców słowa o „skoku na główkę, w kosmos”. W pewnym mo­mencie opada tylna część sceny. W jej głębi uka­zuje się konstrukcja scenograficzna wyobraża­jąca teren obcej planety. Nad formacją skalną rozbłyskują neony wyobrażające Ziemię, Sa­turna oraz symbol Wi-Fi. To właśnie w takiej przestrzeni aktorzy wyśpiewają wymowny utwór Mój Internet.

Entuzjazm towarzyszący eksplorowaniu sie­ci szybko się kończy. Nadchodzi zobrazowana w dosadny sposób apokalipsa. Na scenę nagle spadają głazy. Postacie nieśmiało się do nich zbliżają, po czym po cichu wyczytują wyryte na nich inskrypcje: słowa internetowego hejtu. Ta sytuacja zdaje się mobilizować grupę scenicznych Gracjanów do buntu; zespół wy­konuje gniewną piosenkę Hejterzy. Atmosfe­ra się oczyszcza, wróg został symbolicznie po­konany. W finale słychać już tylko piosenki afirmujące życie i wyjątkowość każdej jed­nostki. „Jesteśmy tacy całkiem normalni — wy­śpiewują chóralnie artyści. — Jesteśmy przeciwni całemu złu i precz mówimy mu”. Te słowa w prze­wrotny sposób łączą się z przewijającą się w fi­nale trawestacją Hymnu o miłości z i Listu do Ko­ryntian: „Jeśli miłości do siebie bym nie miał… A jeśli miłości do ciebie bym nie miał… […] Byłbym jak pryszcz śmierdzący…”. Akceptacja samego siebie jest warunkiem zaistnienia każ­dego innego rodzaju miłości, która podobno mnoży się przez podział.

Werwa i warsztatowa sprawność aktorów, operująca różnymi gatunkami nowa muzyka do piosenek, dowcipny scenariusz oraz choreo­grafia łączą się w spektaklu Tomaszewskiego w zawadiacką całość. Dlaczego jednak Gracjan? Niewykluczone, że, przynajmniej w pewnym stopniu, jesteśmy już zmęczeni opowieściami o niedoborze serotoniny u Europejczyków w średnim wieku, o reprezentantach „pokole­nia wyżu depresyjnego”, o kulturze porażki, celebrowaniu niepowodzeń, smętnym gapie­niu się we własny pępek. Może przyszedł czas, by skoczyć na główkę w inny, o wiele mniej skom­plikowany kosmos. Spojrzeć prosto w słonecz­ko pełne snów: może dziwacznych, może absurdalnych, ale uroczych i na swój sposób pięknych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji