Artykuły

Dziady z kronikarskiego obowiązku

Trudno w to dzisiaj uwierzyć, ale jeszcze pół wieku temu nad Wisłą „rząd dusz" sprawował Mickiewicz. Książka Kryptonim „Dziady"… Janusza Majcherka i Tomasza Mościckiego solidnie dokumentuje, że w zdaniu tym nie ma przesady czy egzaltacji, ono rzeczywiście oddaje sens ówczesnej sytuacji kulturowej Polaków.

Widać to na wszystkich polach gry politycz­nej i społecznej, po obydwu stronach barykady, w indywidualnej i zbiorowej skali świadomości. Widać to w szczegółowości merytorycznych sprawozdań pisanych przez najwyższych urzęd­ników ministerstwa kultury i Komitetu Cen­tralnego w sprawie przedstawienia w reżyserii Kazimierza Dejmka, w osobistych wizytacjach dostojników w Teatrze Narodowym, gęsto­ści siatki donosicieli, drobiazgowości kontro­li komunikatów prasowych i telewizyjnych. Widać to także, oczywiście, w reakcjach pub­liczności na spektakl Dejmka, prędkości roz­chodzenia się plotek, wysokości cen biletów na czarnym rynku i liczebności tłumów usiłują­cych wtargnąć „na gapę”. Widać też w rozmia­rach dyskusji, która toczyła się w środowisku teatralnym, uwadze, z jaką śledzono decyzje obsadowe reżysera, wybór i układ tekstu drama­tu. Zdumiewać musi — biorąc pod uwagę dzi­siejsze realia — powaga, z jaką traktowano przy tym etos Teatru Narodowego, tradycję Wojcie­cha Bogusławskiego, tradycję teatru roman­tycznego i inne — ludowe, plebejskie, religijne konteksty historii polskiego teatru. To się nie działo na pokaz, to nie była „kultura oficjal­na”, „kultura instytucjonalna”.

Tak wyglądała „kultura żywa” Warszawy 1968 roku. Tym żyły stoliki kawiarniane SPATiF-u, PIW-u i „Czytelnika”, spotkania towarzyskie młodzieży, redakcje pism kulturalnych, ale także gabinety ludzi władzy. Innymi słowy — tekst Mickiewicza miał znaczenie symboliczne, dla jednych w rozgrywce partyjnej, dla innych w programowaniu nowego kształtu kultury współczesnej lub demonstracji politycznej. Stanowiąc kartę przetargową, żeton w grze pomiędzy różnymi siłami, był też probierzem postawy życiowej — mobilizował, dodawał od­wagi, był źródłem dumy. Albo odwrotnie — ob­nażał słabość, służalczość, obojętność wobec polskiego losu. Dostarczał też adekwatnego języka opisu rzeczywistości, którego funkcjonalność podniesiona została do potęgi przez poetycki dramatyzm: Rollisonowa, Senator, po­staci z Salonu Warszawskiego, a przede wszyst­kim Konrad i ksiądz Piotr — to przecież figury wyjęte z dookolnego świata, ich dylematy, wybory były dotkliwie czytelne w kontekście peerelowskiej codzienności. Czy nasz świat tak bardzo zmienił się od tamtego czasu, czy tylko model kultury, a wraz z nim stosunek do Mickiewicza i tradycji polskiego teatru? O ska­li tej zmiany łatwo się przekonać, oglądając Dziady w reżyserii Michała Zadary, naj­większą obojętność budzące chyba w samym Zadarze, albo śledząc dyskusje wokół obcho­dów 250-lecia Teatru Narodowego, który podobno winien zwać się dzisiaj publicznym.

Ciekawe, że metoda rekonstrukcji tamtej, historycznej rzeczywistości sprzed pięćdzie­sięciu lat przyjęta przez autorów jeszcze bar­dziej pogłębia wrażenie czasowego oddalenia. Choć wielu uczestników i świadków tamtych wydarzeń wciąż żyje — podstawowym źródłem wiedzy i materiałem literackim tej książki są dokumenty i archiwalia, co zresztą zasygnali­zowane jest już w samym tytule: Kryptonim „Dziady”. Wymagające wielkiej pracy układa­nie chronologicznej mozaiki z setek okraw­ków: ułomków korespondencji, meldunków milicji, oficjalnych protokołów, ogłoszeń urzę­dowych, artykułów prasowych, prywatnych notatek, zapamiętanych rozmów, nagrań i wy­wiadów, tworzy ostatecznie szczegółowy i wia­rygodny obraz powstawania inscenizacji Dejm­ka, detaliczną historię wszystkich przedsta­wień, aż po ingerencję władz, publiczne i zaku­lisowe perturbacje, próby ocalenia spektaklu, represje i w końcu dymisję Kazimierza Dejmka ze stanowiska dyrektora Teatru Narodowego. Całość została okraszona ogromną liczbą bibelotów ikonograficznych: fotografii, foto­sów, reprodukcji, rysunków, co jeszcze bardziej pogłębia wrażenie archiwalnego labiryntu, któ­ry penetrujemy, kierując się chronologiczną wskazówką. Nie ma wątpliwości, że pod wzglę­dem faktograficznej rzetelności opowieść ta spełnia najwyższe wymagania i gdyby rzecz dotyczyła wydarzeń sprzed, powiedzmy, stu pięćdziesięciu lat — książka Majcherka i Moś­cickiego mogłaby służyć jako niedościgły wzór skrupulatności i szczególarstwa.

A przecież to jest historia najnowsza, pro­mieniująca na nasze życie bezpośrednim wpływem i zapisana w pamięci wielu osób żyjących wśród nas i mających swój udział w biegu wypadków. Dla wielu z nich podział na „puławian” i „natolińczyków”, o „chamach ” i „Żydach” już nie wspominając — ma wciąż decydujące znaczenie, strukturyzuje rzeczy­wistość, rozstrzyga o sojuszach i ustawia barykady. Jednak nawet tam, gdzie autorzy sięgnęli po najnowsze świadectwa, jak w przypadku rozmów z Małgorzatą Dziewulską czy Andrzejem Sewerynem — nie tylko organizatorami i uczestnikami protestów, ale także wybitnymi znawcami teatru — wypo­wiedzi tych świadków dotyczą ustalenia szcze­gółowych faktów, a nie ich oceny i interpre­tacji. Podczas lektury ma się wrażenie, że czytelnik został zamknięty w „informacyjnej bańce” dotyczącej samego przedstawienia i w olbrzymiej większości ograniczonej do listy zdarzeń związanych z jego projektowaniem, realizacją i zdejmowaniem z afisza. Pracowite nizanie tych zdarzeń na oś czasu przybiera postać stwierdzeń, ustaleń i konsta­tacji, i stwarza wrażenie, że autorzy „wszystko wiedzą”, że „wszystko jest jasne”. Mamy zatem do czynienia raczej z wykładem tego, co usta­lono, niż z zadawaniem pytań, dochodzeniem do prawdy na drodze wątpliwości. A przecież decyzje o wyborze Dziadów na uświetnie­nie pięćdziesiątej rocznicy rewolucji bolsze­wickiej i o ich usunięciu z repertuaru — były prawdopodobnie pretekstowym elementem większej całości, katalizatorem dużo szerzej zakrojonej gry, w której inicjatywa bynaj­mniej nie ograniczała się do jednej frakcji w PZPR. Kontekst polityczny pozostaje wielką niewiadomą. Autorzy nie dzielą się z czytelnikiem swoimi hipotezami, nie oferują żadnej próby syntezy. Co więcej, zarówno Dejmek, zespół Teatru Narodowego, jak i urzędnicy ministerialni i protestujący studenci, o opinii publicznej już nie wspominając, przedstawie­ni są jako strona bierna, reaktywna w całym łań­cuchu zdarzeń — zaskakiwana wciąż na nowo decyzjami Kraśki czy Kliszki, broniąca się przed zarzutami czy represjami, ale bez włas­nej inicjatywy i strategii. Nic o tym nie wiemy.

A przecież zdawkowo wzmiankowany wą­tek rozgrywki między Cyrankiewiczem i Kliszką, w którym wiceminister Rusinek namawiał Dejmka do współpracy, wskazuje, że sam reży­ser na coś liczył, na kogoś stawiał. Pytanie o ro­lę, jaką odegrał Stanisław Balicki, dyrektor ge­neralny ministerstwa kultury, w namówieniu Dejmka na inscenizację Mickiewiczowskiego dramatu, nie jest bynajmniej jedynym porzuconym przez autorów tropem. Trudno także przyjąć, że człowiek tak racjonalny i doświadczo­ny jak Dejmek nie zdawał sobie sprawy z surrealności pomysłu świętowania rewolucji so­wieckiej przy pomocy Dziadów, a także z wyjątkowo religijnej i martyrologicznej oprawy własnego przedstawienia. Trudno to wytłuma­ czyć naiwnością artysty czy lekkomyślnością jego ministerialnych mocodawców. Sami au­torzy to między wierszami przyznają, ale nie idą za tym pytaniem dalej. Innymi słowy, w przy­jętej przez Majcherka i Mościckiego perspektywie Dejmek, Mickiewicz, studenci i publicz­ność stali się wszyscy ofiarami brudnej, peer­elowskiej polityki, a my teraz pochylamy się nad ich losem. Jednakże na czym ta polityka polegała, jakie kryła rachuby i cele — tu musimy zawierzyć innym autorom i innym relacjom. Trochę szkoda: tak wiele drzew, a lasu wciąż nie widać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji