„Wesele” znów na scenie
Z wielkim zainteresowaniem czekaliśmy na premierę Wesela. Nie tylko dlatego, że było to pierwsze przedstawienie nowego, zreorganizowanego i znacznie rozszerzonego zespołu Teatru Domu Wojska Polskiego, grającego w Pałacu Kultury i Nauki, ale dlatego, że to — Wesele. Przez wiele lat nie grało się u nas Wyspiańskiego. Pierwsze powojenne przedstawienia Wesela trzymały się tradycyjnych ujęć teatralnych. Zresztą to było już dawno. Jak dzisiaj, w jedenastym roku niepodległości, zabrzmi ten dramat, który przez cztery dziesiątki lat działał urokiem poezji ze sceny? Jak dziś teatr potrafi wydobyć z niego żywe wartości, spojrzeć nań wyostrzonym wzrokiem naszych czasów? Te pytania nasuwały się przede wszystkim.
A na Weselu narosło w ciągu owych czterdziestu lat mnóstwo najdziwniejszych i najmętniejszych sądów i interpretacji — zarówno w historii literatury, jak i w teatrze. Nie ma chyba drugiego polskiego dzieła poetyckiego, które by miało tak olbrzymią literaturę przedmiotu, jak Wesele. Od prapremiery z 1901 r. aż do pierwszych lat po ostatniej wojnie próbowano „wytłumaczyć” ten na pozór zawiły dramat Wyspiańskiego. Próbowano wyjaśnić każdy szczegół, każdy symbol, każdą metaforę i ułożyć je w jeden system — wieszczbę, wskazującą narodowi drogi wyzwolenia. Wszystko jednak na próżno. Próby te rozbijały się w sprzecznościach i niekonsekwencjach — obojętne, czy poszczególne sceny, postacie i słowa tłumaczono raz tak, a raz całkiem inaczej, czy np. z Wernyhory robiono głosiciela zbawiennego programu narodowego, czy szatana, czy proroka, zapowiadającego zjawienie się… Piłsudskiego.
Spod balastu tych wszystkich interpretacji zamieniających utwór Wyspiańskiego w tajemnicze misterium narodowe trzeba się dziś uwolnić. Główna myśl Wesela tłumaczy się jasno. Można ją wydobyć i zrozumieć bez trudności. Natomiast nie ma co odszyfrowywać każdej metafory i zamieniać ją na język pojęciowy. Nie ma co spodziewać się, że wszystkie symbole, tworzone według literackiej mody epoki, dadzą razem ścisły wykład ideologiczny. Wesele naładowane jest taką siłą poetycką, jego wiersze i strofy mają tak niezwykłą celność, melodyjność i rytm, że całe zwroty przeszły stąd do mowy potocznej. Nie pamiętamy już, że właśnie tu się narodziły. Poezja Wesela działa ciągle na słuchacza i czytelnika; ale nie tylko ona, działa także myśl poety, która dziś klaruje się nam znacznie wyraźniej niż kiedykolwiek przedtem.
Cała anegdotyczna historia Wesela mało kogo już — poza specjalistami i amatorami — obchodzi. Przypominanie autentycznych osób, które dokładnie odpowiadają postaciom dramatu, nie ma dziś znaczenia. Ale dla lepszego zrozumienia atmosfery utworu warto pamiętać, że powstał on jako owoc obserwacji i przeżyć poety na weselu przyjaciela z wiejską dziewczyną w Bronowicach. Wyspiański przez dwa dni przypatrywał się miejsko-wiejskiemu towarzystwu, rozochoconemu na zabawie, i co widział, to opisał. Był poetą, wiec wszystko to nasycił poezją i zmieszał z światem fantazji. Był człowiekiem bardzo złośliwym — o jego złośliwości zachowała się ustna i pisana tradycja w Krakowie — więc potraktował przedstawione postacie satyrycznie, nieraz zjadliwie. W ten sposób powstał bardzo specyficzny pamflet poetycki. „Ta chałupa rozśpiewana grająca muzyką w noc ciemną” stała się równocześnie satyrycznym obrazem społeczeństwa polskiego, a właściwie ściśle mówiąc inteligencji i chłopów. Wyspiański obnażył „narodowe bałamucenie się” panów, ich frazesy i komedianckie bratanie się z ludem, ich niezdolność do czynu. Pokazał, jak silny i zdrowy w istocie lud ulega tej frazeologii, która go paraliżuje i usypia. I jedni, i drudzy kręcą się więc bezwolnie w takt leniwej i sennej muzyki Chochoła.
Na tym pańsko-chłopskim weselu odzywa się też wspomnienie Szeli a 1846 r. i ostrzeżenie na przyszłość. „Myśmy wszystko zapomnieli; mego dziadka piłą rżnęli” — mówi Pan Młody. „To, co było, może przyjść” — dodaje Gospodarz. Wspomnienie to wraca w słowach Dziada i w widmie samego Szeli. Ale widzieć w Weselu satyrę i atak na samą istotę solidaryzmu klasowego, znaczyłoby przypisywać Wyspiańskiemu zbyt daleko idące rozeznanie polityczne, na które nie ma dowodów ani w samym utworze, ani w pozostałej twórczości poety.
Mimo to Wesele pozostaje ostrym pamfletem i tak je dziś odczuwamy. Przedstawienie w Teatrze Domu Wojska Polskiego było właśnie próbą ujęcia go w ten sposób i jako pierwsza próba tego rodzaju zasługuje na baczną uwagę. Przedstawienie reżyserowali Maryna Broniewska i Jan Świderski przy współpracy literackiej Konstantego Puzyny. Ten ostatni wyłożył swój pogląd na Wesele w artykule ogłoszonym w „Przeglądzie Kulturalnym”. Można przypuszczać, że to były właśnie zasadnicze wytyczne ideowe przy przygotowywaniu przedstawienia warszawskiego. Puzyna bardzo słusznie przeprowadza motywację tezy przedstawiającej Wesele jako pamflet poetycki, choć — jak się zda je — zbyt daleko idzie w przypisywaniu Wyspiańskiemu myśli, które my byśmy chcieli w tym Utworze widzieć. Można mieć też wątpliwości co do sposobu pojmowania całego świata fantazji i zjaw w Weselu. Puzyna widzi je całkiem realnie, zgodnie z zasadami fantastyki ludowej. Tak też wyglądają one w przedstawieniu, nie różniąc się niczym od konkretnych postaci występujących na scenie. Wydaje się jednak, że zjawy te, personifikujące myśli i rojenia poszczególnych osób, mają charakter nie tyle ludowy, co literacki, i że należy je wyraźnie wyodrębnić spośród weselnego towarzystwa. Zresztą sam Wyspiański zrobił to nawet w spisie osób, nazywając je „osobami dramatu”. Istotnie też one są sprawcami dramatu, gdy w planie realnym żadna akcja właściwie na scenie się nie dzieje.
Sceny ze zjawami wypadły w przedstawieniu najsłabiej i najmniej były zrozumiałe; myślę, że właśnie wskutek takiego zbyt realnego ujęcia. Najlepszy był akt pierwszy, rozgrywający się w świecie całkowicie „normalnym”. Ale i temu aktowi brakło odpowiedniego tempa i rytmu weselnej zabawy, w której coraz to nowa para zjawia się na scenie i uchodzi. Brakło mu podnieconej atmosfery, w której „temperamenta grają”. W tej atmosferze mieści się ta „historia wesoła a ogromnie przez to smutna”.
Przedstawienie było też nierówne aktorsko — od występów bardzo słabych do bardzo dobrych, czy nawet wręcz znakomitych. Do tych ostatnich zaliczyłbym Rachel Haliny Mikołajskiej i Gospodarza w ujęciu Tadeusza Białoszczyńskiego.
Trudna próba nowego wystawienia Wesela nie całkiem się udała. Teatrowi Domu Wojska Polskiego przypadł jednak zaszczyt i zasługa pionierstwa w tej dziedzinie. Można przypuszczać, że nie będzie to w naszych teatrach próba ostatnia.