Artykuły

W klinczu

Piętnaście lat po dramaturgicznym debiucie Marek Modzelewski powraca na sceny z dwoma tekstami, w których portretuje społeczny klincz, w jakim się znaleźliśmy. Inteligentów wystawił w Teatrze Śląskim Robert Talarczyk, Wstyd w warszawskim Współczesnym Wojciech Malajkat.

Marek Modzelewski — najlepszy dramatopisarz wśród lekarzy, a zarazem najlepszy lekarz wśród dramatopisarzy — po latach pisania se­rialu Barwy szczęścia powrócił do teatru. Za­pamiętany jako autor Koronacji, wystawionej w 2004 roku w Teatrze Narodowym przez La­boratorium Dramatu, a wyreżyserowanej przez Łukasza Kosa, z nieznanym wówczas Robertem Więckiewiczem w roli głównej — zasłynął ja­ko odkrywca seksualności, stawiając ten pro­blem w centrum scenicznych wydarzeń i życia męskiego bohatera. Współgrało to z tendencją odkrywania ciała w teatrze i dowartościowania tej strony egzystencji, jakie przyszło z nową epoką.

Minęło piętnaście lat i oto Modzelewski po­wrócił na sceny, prawdę mówiąc w momencie, kiedyjuż nikt się tego nie spodziewał. Powrócił dwoma tekstami: Inteligentów wystawił w Tea­trze Śląskim Robert Talarczyk, Wstyd w war­szawskim Współczesnym Wojciech Malajkat. Oba odnoszą się do aktualnej sytuacji społecz­nej i potwierdzają, że autor nie stracił zdolno­ści dostrzegania ważnych problemów i stawa­nia z nimi w szranki. Ale to już inny Modzelew­ski, starszy i bardziej doświadczony, zajmują go społeczny podział i kłopoty inteligentów, a tytułując tak właśnie jedną ze sztuk, dowodzi zainteresowania tą grupą.

Obie sztuki rozgrywają się w dzisiejszej Pol­sce, za kadencji obecnego rządu. Modzelewski przygląda się w nich stronom sporu, tropiąc społeczne podziały w rodzinach bohaterów. Obserwacje natury psychologicznej tworzą zarazem obraz znacznie szerszych zmagań. Zgodnie z emancypacyjną tendencją, pierwsze skrzypce w obu spektaklach grają kobiety.

Wściekli inteligenci

Inteligent jest tu synonimem czytelnika „Ga­zety Wyborczej”, co stwierdzam za autorem, który umieszcza Adama Michnika jako — przy­woływany w rozmowie portretowanych w In­teligentach małżonków — ostateczny autorytet. Małżonkowie myślą więc tak, jak się w tej gru­pie przyjęło — on jest znanym dziennikarzem, ona redaktorką — ale już siostra głównej boha­terki, oczywiście jako osoba mniej wykształco­na, myśli inaczej. Jest wierząca i nieco wycofana, jej mąż w latach osiemdziesiątych pracował w wydziale paszportowym, czyli w Służbie Bezpieczeństwa, bohaterka z innych powo­dów zarzuca jej zakłamanie. Czy to jest spra­wiedliwa wizja dzisiejszej tradycjonalistki — wątpię, ale odłóżmy to na bok. Ważne, że, pod każdym względem, jest to gorsza siostra. W dodatku ciągle albo jej się to uświadamia, albo daje do zrozumienia. Świat dramatu skonstru­owany został prosto — tak jak proste bywają po­działy w dzisiejszej Polsce. Stanowi to zresztą największe przeżycie podczas oglądania ka­towickiego przedstawienia — możemy kontem­plować prostactwo i małoduszność tego podzia­łu na wykształconych, a więc lepszych, i mniej uczonych, a więc gorszych. Szczęśliwie Modze­lewski przedstawia dwie strategie, jakie może przyjąć dzisiejszy inteligent, zarazem czytelnik „Gazety Wyborczej”, wobec faktu, że w społe­czeństwie są też tacy, którzy myślą inaczej, i że w ogóle można myśleć inaczej.

Żona Anna (Katarzyna Brzoska) uważa, że tylko jej światopogląd ma rację bytu. Jest bystra i dobrze wykształcona, ale przy tym konfron­tacyjna. Bez refleksji, bez uwzględniania, że żyje w społeczeństwie przejawiającym raczej tradycyjne podejście do życia — nie tyle wyznaje, co mocno forsuje światopogląd, w myśl którego przede wszystkim trzeba bronić mniej­szości i prześladowanych. Co do prześladowa­nych — pełna zgoda, co do mniejszości — zależy jakich i dlaczego. Tu przecież światopogląd często przechodzi w ideologię, czego czytelni­cy „Gazety Wyborczej” reagujący podobnie do bohaterki zupełnie nie zauważają. Anna jest godna podziwu, kiedy zaprasza na kolację do włas­nego domu rodziców chłopca pobitego przez kolegów, w tym prawdopodobnie przez jej włas­nego syna. Przesadza, próbując połączyć to z urodzinami swojej matki, ale imponuje, kiedy obstaje przy przekonaniach nawet wtedy, gdy jest to dla niej trudne. Doceniamy też lekcję, jaką da w ten sposób synowi, choć chyba nie po­winna zapraszać wtedy jego dziewczyny. Jed­nym słowem, nawet jeśli Anna ma rację, to czę­sto by jej dowieść, wylewa dziecko razem z ką­pielą. I może być to nawet jej własne dziecko. Widzimy też, że w zapale potrafi wyrzucić in­nych z domu, użyć ostatecznych słów, zakwe­stionować to, co sama przez lata budowała. W interpretacji aktorki wybrzmiewa to bardzo wiarygodnie.

Mąż Szczepan (Mirosław Neinert) postępu­je inaczej, mimo że wyznaje podobne wartości. Może dlatego, że jest starszy (i przesuwa się na prawo, jak konstatuje Anna), dlatego, że czuje odpowiedzialność za rodzinę i dobrze zna cha­rakter żony, czy dlatego, że jest mądrzejszy — a może z tych trzech powodów jednocześnie. Szczepan nie uważa, by fakt, że ktoś myśli ina­czej niż on, dyskwalifikował. Jest za tym, by dać drugiemu szansę i przestrzeń do życia. Po­nieważ czuje, że żona ma skłonność do wyży­wania się na gorszej siostrze, zawsze bierze ją w obronę, zwłaszcza że rzecz rozgrywa się w do­mu bohaterów. Szczepan jest po prostu dobrze wychowany i ma świadomość, że kiedy padną pewne słowa, albo co gorsza zaistnieją gesty, to egzystencja stanie się trudna nie tylko w ro­dzinie, choć tam szczególnie. Pełni rolę bufo­ra także wobec syna i zapewne wobec każdej osoby, z którą konfrontuje się jego żona. Gdy­by nie było Szczepana, katowicki spektakl zakończyłby się pewnie po trzech minutach, bo Anna reaguje natychmiast i ostro. Bohater na­tomiast, jak sam mówi, preferuje zdrowy roz­sądek (i namysł). Postać ta, w interpretacji łu­bianego i cieszącego się autorytetem aktora, jest więc także gwarancją trwania widowiska.

Bożena (Violetta Smolińska) nie jest inteligentką i, co autor zgrabnie pokazuje, rzeczy­wiście czasem nie wyciąga wniosków z tego, co się dzieje. Niewytrenowana w szybkich ripostach, które bohaterzy ćwiczą codziennie i w każdej sprawie, nie potrafi reagować jak oni. Lata spychania jej na margines i okazywania wyż­szości prawdopodobnie spowodowały trwałe zmiany, Kto raz poczuł, że inni narzucają mu ro­lę gorszego, ten wie, że nie jest łatwo odzyskać pewność siebie. Ktoś permanentnie tak trak­towany może uwierzyć, że rzeczywiście jest gorszy i stracić własny głos. Bożena jest rzecz­niczką postawy, że pewne sprawy można za­łatwić, a jawność procedur nie jest najważniej­sza. Nie ma ambicji zmieniania świata, raczej uważa, że trzeba się przed nim bronić. Skoro bratanek jest podejrzany o pobicie kogoś, ale sam też jest poobijany, powinien pójść na ob­dukcję, bo w sądzie zwiększa to jego szanse. Mniej ją interesuje, czy postąpił dobrze, czy źle, i dlaczego. Taka postawa prowadzi oczy­wiście do moralności, która faworyzuje swoich i może przymykać oczy na krzywdy wyrządzo­ne innym. Postawy przede wszystkim obron­nej, bo strach przed światem jest w myśleniu tej bohaterki jak najbardziej obecny. Gdyby jednak Anna zechciała przyjąć inną strate­gię wobec siostry, może dawno by ten strach oswoiła.

Łukasz (Paweł Kruszelnicki) doskonale zdaje sobie sprawę, że matka po trosze terroryzuje otoczenie, że nieustannie kontroluje i rozlicza innych. W związku z tym reaguje buntem. To on podsumowuje główną bohaterkę i praw­dopodobnie z powodu jej błędów otwiera się na argumenty ideowych przeciwników rodzi­ców. Oczywiście chwilowo. Kiedy burza mija, rozpoczyna pracę w fundacji, wracając na swoje miejsce.

Postać wściekłej inteligentki wydaje się symptomatyczna dla obecnej fazy wojny polsko-polskiej. Modzelewski wie, że wraz z nową epoką na arenę wkroczyły kobiety, które wal­czą o swoje interesy i pozycję społeczną, i są coraz bardziej aktywne w sporach ideowych. Ambicje te są cenne, ale sposób ich forsowania bywa zgubny. Doprowadzony do ostateczności Szczepan stwierdza, że Anna jest inteligentką w pierwszym pokoleniu. Domyślamy się, że rozumie przez to osobę, która wie już, w jakim kierunku chce zmierzać, ale nie wie jeszcze, jak to przeprowadzić. Uważa też, że Anna przede wszystkim buntuje się wobec własnej matki. Wściekłość nowych wojowniczek wynikałaby zatem z „odreagowywania” tradycyjnych ro­dziców, którzy nie tyle wychowywali, ile spra­wowali kontrolę. Egzekwowali pewne rozwią­zania na siłę, decydując za dzieci. Nowa epoka dała ich latoroślom wyzwolenie i dostarczyła argumentów, które pozwoliły im przejąć wła­dzę. Jest to moment ich triumfu, a nawet dyk­towania warunków. Nie zauważają, że teraz to oni stają się nowymi ekonomami. Podobną po­stać uwiecznił Filip Bajon w Paniach Dulskich (2015) — obraz kończy się raźnym marszem młodej artystki (Maja Ostaszewska), idącej po sukces nawet i po trupach.

Walka odbywa się w tym dramacie na sło­wa, bo to jest broń, którą dysponują kobiety. Są to jednak słowa ostre jak pociski, główna bohaterka sieje je niczym serie z karabinu. Na scenie wyniknął z tego choćby siarczysty policzek, bo przecież ważne są też intencje.

Okropni tradycjonaliści

W drugiej sztuce autor eksploatuje, podsta­wowy dla polskiej dramaturgii, motyw wesela. Oprócz oczywistych skojarzeń z arcydramatem Wyspiańskiego, Wstyd koresponduje prze­de wszystkim z Kontraktem Krzysztofa Za­nussiego (1980). Wybitny reżyser był zresztą na premierze przedstawienia, przyjmując je chy­ba nie bez oporów, ale zapewne z jakimś ro­dzajem satysfakcji. Modzelewski idzie bowiem jego tropem, stawiając epoce lustro w postaci weselnego przyjęcia odbywającego się po zerwanym ślubie — tak jak to zrobił Zanussi w roku przełomowym dla poprzedniego ustro­ju. Z dramatem Wyspiańskiego łączy autora natomiast opowieść o podstawowym dla Pola­ków konflikcie — dziś przebiegającym między potomkami tamtych bohaterów.

Bohaterami Wstydu są dwa małżeństwa — rodzice pana młodego i panny młodej. Biznesman Andrzej (Jacek Braciak) z żoną Małgo­rzatą, ordynatorką kliniki medycznej (Izabela Kuna) są rodzicami Łukasza. Protoplaści We­roniki, Wanda (zaskakująca Agnieszka Suchora) i Tadeusz (Mariusz Jakus), z podwarszaw­skiego miasteczka, opierają egzystencję na innych regułach niż stołeczni inteligenci. Gdyby doszło do ślubu, rzecz potoczyłaby się za­pewne nie bez zgrzytów, ale zgodnie z obycza­jem, zwykle skutecznie niwelującym różnice. Jednak pan młody w ostatniej chwili rejteruje. Rodzice Łukasza grzęzną więc na zapleczu sali weselnej, w której jednak gromadzą się zapro­szeni goście i orkiestra, i gdzie z czasem przy­bywają rodzice porzuconej Weroniki. W podmi­nowanej atmosferze rozpoczyna się rozmowa, która jest starciem najpierw obojga małżon­ków, potem racji, przekonań i upodobań obu rodzin. Konfrontacją kodeksu postępowania i wyobrażeń o świecie.

Rozmawiają ze sobą dwie Polski, które w do­datku zostają nacechowane politycznie. „To twardy elektorat” rzuca Andrzej o niedoszłych teściach syna, i już to wystarczy, by wzbudzić silną przeciwreakcję warszawskiej widowni. Czy to jest obraz reprezentatywny dla dzisiej­szego podziału politycznego, czy tak właśnie wygląda jego oblicze — to kwestia, z którą można dyskutować. Można by przecież pod­ważyć stereotypy, utarte przez opozycyjne media, przedstawiając profesorską rodzinę wyznającą konserwatywne wartości i dorob­kiewiczów z mniejszego miasta, awansują­cych dzięki spolegliwości wobec nowej epoki i lansowanych przez nią norm. Albo, zacho­wując pomysł autora, inaczej pokazać rodzi­ców Weroniki, na których nie zostawia on su­chej nitki. Ale Modzelewski stara się stworzyć model społecznego konfliktu, który portreto­wałby klincz, w jakim się znaleźliśmy. Z jednej strony wielkomiejska klasa średnia, która w po­goni za nowoczesnością pozbyła się takich balastów jak wiara i zakorzenienie, z drugiej ci, którzy zostali daleko za peletonem, ale tych odrzuconych wartości pilnują. Wstyd jest też w pewnym sensie odwrotnością Inteligentów. Autor tam rozliczył swoich, tu rachuje się z ide­owymi przeciwnikami. Jest wobec nich bez­litosny, co paradoksalnie łagodzi ostra jak brzytwa Izabela Kuna, grająca, gdy idzie o charakter i postawę jej bohaterki, inną odmianę wściek­łej inteligentki.

W obu małżeństwach osobami dążącymi do konfliktu i przeforsowania własnych racji są bowiem kobiety. Ponieważ chodzi o ich dzie­ci, nie potrafią zdobyć się na dystans. Ojcowie, chociaż różni, gotowi są na kompromis, a przy­najmniej rozumieją jego potrzebę. Paniom oczy zachodzą mgłą nienawiści i okazują się zdolne do wszystkiego. To pokazuje, że mimo rewolucyjnych przemian społecznych instynkt wciąż odgrywa ogromną rolę. Obie bohaterki w momencie zagrożenia utożsamiają się ze swymi pociechami, jak lwice, które bronią ma­łych. To wcale nie oznacza, że dzieci są kocha­ne albo otaczane czułością, choć często tak bywa. U Modzelewskiego bardziej i mądrzej kochają mężczyźni, i to raczej oni wyczuwają rzeczywiste potrzeby własnych latorośli, skłon­ni coś zrobić dla ich realizacji. Matki nato­miast są gotowe do walki.

Starcie kobiet to pewne novum, zwłaszcza na scenie. Zanim jednak doń dojdzie, widzimy różnice dzielące obie pary: inne wartości, na­wyki, sposób bycia. Wydaje się, że polityczne napięcie, które trwa w Polsce od lat, wydobyło na jaw stary konflikt klasowy, o którym w no­wym ustroju zapomnieliśmy, bo wchodziliśmy doń razem i solidarnie. Jednak z biegiem lat ujawniał się coraz bardziej. Poprzednio rzą­dzący dowartościowali wielkie miasta kosztem innych rejonów, a klasę średnią, na której się oparli, przeciwstawili tzw. zwykłym ludziom. Poczuli się oni gorsi nie tylko z powodu rosną­cej lawinowo różnicy w zarobkach i życiowych możliwościach, ale także z powodu godności, którą utracili. Kiedy jedni wbijali się w dumę, w coraz droższe domy, samochody i wakacje, drudzy zapewne poczuli, że są obywatelami gorszej kategorii. Towarzyszyła temu rewolu­cja technologiczna, zbliżająca do luksusowego życia tych, którzy z niej korzystają, a oddala­jąca, czasem o lata świetlne, tych, którzy zostają w tyle.

Rodzice Weroniki należą do tej zlekcewa­żonej grupy. Andrzej, ojciec Łukasza, usiłuje rozbroić i tak trudną atmosferę, ale między małżeństwami nie ma kontaktu. Małgorzata zdradza głęboką niechęć nie tylko wobec ro­dziców panny młodej, ale nawet wobec samej Weroniki, która nie ma towarzyskiego wdzię­ku ich syna i rzadko okazuje emocje. Ma natomiast, wynikające z wiary, zasady. Tymczasem Małgorzata nie ma ani potrzeby zasad, ani potrzeby religii. Jej doświadczenia są zupełnie inne. Potrafi być twarda, gdy egzekwuje swo­je, i raczej ta cecha, a nie zasady, przesądziła o życiowym sukcesie. Dla jej męża to także obcy świat, choć akceptuje, że syn chce iść in­ną drogą, a nawet po trosze to docenia. Jacek Braciak znakomicie prowadzi spektakl, gra­jąc postać, która najwięcej z przebiegu zdarzeń rozumie, i ratuje zrywane raz po raz przy­mierze.

Rażące są nie tylko różnice w społecznym statusie i finansowych możliwościach obu par, ale i w obyczajach. Wino, które zaproponowali na wesele rodzice Weroniki, nie figuruje w kar­cie dań rodziców Łukasza. Nie jest z odpowied­niej półki. Goście rodziców Weroniki nie piją whisky, piją natomiast wódkę. Dla Andrzeja kwestia pięciu tysięcy to drobiazg przy wydat­kach, jakie ponosi, dla nich to zapewne mie­sięczne lub dwumiesięczne utrzymanie. We­ronika nie chce przyjąć mieszkania od rodziny Łukasza. Jej rodzice uważają, że, ofiarowane przed ślubem, zapisane zostanie wyłącznie na niego. Czy córka im ulega, czy kieruje się innymi względami, pozostaje tajemnicą, ale oni, po chłopsku, twardo rachują straty i zyski. I tak licząc, dochodzą do fatalnego pomysłu zażądania odszkodowania za straty moralne córki. Andrzej nie może wyjść ze zdumienia, jak zdołali przeliczyć to na pieniądze. Czy jed­nak rodzice Łukasza, oferując młodym miesz­kanie przed ślubem, nie asekurują się na wy­padek, gdyby się nie udało? Czy nie myślą po­dobnie, tylko wyrażają to inaczej?

Wybuch doprowadza też do podsumowa­nia moralności inteligentów, w nowych czasach niezwykle elastycznej. Modzelewski w obu tekstach dotyka tożsamości seksualnej, która stała się niepewna, bo twarde niegdyś granice okazały się płynne. Co się za tym w istocie kryje — głód bliskości czy eksperymenty mające sprawdzić własną synową, bo przecież dla in­teligentki kwestia czystości przedmałżeńskiej musi być nie tylko podejrzana, ale i bardzo irytująca — to kwestia interpretacji. Ale to jeszcze jedna dziedzina życia oddzielająca jednych od drugich.

Ten konflikt przypomina więc nie tyle We­sele, co bliższych w czasie Emigrantów Sławo­mira Mrożka (1974). Jeśli wyobrazić sobie, że wnuki tamtych bohaterów konfrontują się ze sobą w dzisiejszej Polsce — to ich spotkanie mo­głoby właśnie tak wyglądać. Potomkowie AA i XX wykonali cywilizacyjny skok, żyją we własnym kraju, w ustroju, gdzie mają inne warunki bytowe i szanse na rozwój, ale różnice pozostały. Jedni nie są pewni drugich, nie po­dzielają ich mentalności, podejrzewają naj­gorsze, i jeśli szykuje się fuzja, wolą się ubez­pieczać. Na to nakłada się podział polityczny, wzmacniający odmienności.

Czy mieszkańcy wielkich miast w ogóle zastanawiają się nad tym, co się dzieje z tymi drugimi, jak wygląda ich życie? Czy też zabrali się na statek nowoczesności, odpływając od brzegu tak szybko, jak się da, zapomniawszy o tamtych? Miło się strajkowało, ale teraz żegnajcie: my w swoją, a wy w swoją stronę? A przecież wiemy, ile z solidarności obu grup wyniknęło. Jesteśmy też na siebie skazani, tak jak bohaterzy Emigrantów. Innego narodu nie mamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji