Roman Pawłowski o teatrze dzisiejszym i współczesnym
Im częściej wracam do fundamentalnej książki Stanisława Marczaka-Oborskiego o teatrze międzywojennym ("Teatr w Polsce 1918-1939"), tym silniejszego nabieram przekonania, że przerabiamy dzisiaj lekcję, którą teatralna Warszawa odrobiła już 70 lat temu - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
Niechęć do nowatorstwa w teatrze, lekceważenie nowej dramaturgii, dominacja rozrywki były chlebem powszednim w życiu teatralnym stolicy lat 30.: "Warszawka z wysoka i urągliwie tępiła niekonwencjonalną dramaturgię, nie poznała się na O'Neillu i Przybyszewskiej, nawet passeistyczny Zegadłowicz okazał się za mało banalny, nawet z Rostworowskim bywały kłopoty. (...) Rzeczy oryginalne i wymagające pewnego wysiłku w odbiorze tylko wtedy mogły liczyć na zbyt, gdy tworzono wokół nich snobistyczną atmosferę. Shaw, Pirandello, Jewreinow mieli szczęście, że trafili do gustu Szyfmanowi. On już umiał tak to rozegrać, że stawali się oni tematem rozmów przy stolikach kawiarnianych, przy biurkach redakcyjnych, po salonach i salonikach. Osterwa dokonał jeszcze większej sztuki - narzucił Warszawie nie tylko Szaniawskiego, ale i Norwida" - pisał Marczak-Oborski.
Jeśli przypomnimy sobie oburzenie, jakie wywoływały w Warszawie dramaty Sary Kane (która w pasji zgłębiania ciemnej strony ludzkiej natury nie jest przecież tak odległa od O'Neilla), czy też trudną sytuację Laboratorium Dramatu, które z powodów proceduralnych nie dostało w tym roku dotacji od miasta (chociaż dostał ją na przykład rozrywkowy Teatr Roma), analogia z latami 20. i 30. będzie jeszcze bliższa. Jak podaje Marczak-Oborski, aż dwie trzecie spośród ówczesnych stołecznych scen służyło rozrywce. Cytowana przez niego Antonina Sokolicz, aktorka, pisarka i organizatorka zespołów robotniczych, w latach 20. na łamach "Kultury Robotniczej" komentowała upodobania dużej części warszawskiej publiki: "Kapitalizm, zamieniając wszystko w towar, ze sztuki uczyniwszy zwykłe przedsiębiorstwo, tak doszczętnie wyniszczył w duszy mieszczaństwa wszelką zdolność głębokiego kultu, że sztuka teatralna dla dzisiejszego społeczeństwa może być tylko miejscem zabawy, i nic więcej".
Oczywiście aż tak źle jeszcze nie jest. Mamy parę teatrów, które oferują coś więcej niż tylko towar. Sądząc jednak z ostatnich wydarzeń, takich jak rezygnacja Remigiusza Brzyka z Powszechnego, nagonka na nowy teatr w prasie prawicowej czy fiasko reform podjętych przez Jacka Wekslera - powoli zbliżamy się do modelu kultury, który opisała Sokolicz.
Na zdjęciu: "Oczyszczeni" Sarah Kane w reż. Krzysztofa Warlikowskiego, Wrocławski Teatr Współczesny/ TR Warszawa 2001 r.