Ani chwili rechotu
"Przyjazne dusze" w reż Pawła Okońskiego we Wrocławskim Teatrze Komedia. Pisze Leszek Pułka w Dzienniku - dodatku Kultura.
Sztuka Pam Valentine nie jest arcydziełem komediodramatu, ale udanie przełamuje konwencję teatralnego rechotu, do którego przyzwyczaili nas pobratymcy Cooney'a. "Przyjazne dusze" mają w sobie lekkość stylowej komedii. Rzeczywistość przeplata się tu z nierzeczywistością w sposób baśniowy, a zarazem subtelny i - to rzadkość we współczesnym teatrze - po prostu elegancki. Jack (Wojciech Dąbrowski) i Suzie (Katarzyna Skoniecka) utonęli we włoskim jeziorze, kiedy Jack próbował schłodzić za burtą łodzi butelkę chianti. Był popularnym autorem kryminałów, Suzie jego śliczną żoną. - Gdybyś mnie nie ratowała, utonąłbym sam - to zdanie pisarza lapidarnie puentuje wzajemną relację kochanków. Po prostu mieli pecha. Ich największym pragnieniem w życiu po życiu jest choćby chwilowa materializacja. Wiedzą, co stracili. Miłość, o której opowiadają, jest urocza, ale brak jej zapachów, kształtów, seksu. Do nieba nie trafili, gdyż Jack, zdecydowany ateista, nie poszedł na ugodę ze świętym Piotrem. Czekają nie wiadomo na co. Karuzela rusza, gdy dom, w którym wiedli leniwe dysputy o przeszłości i straszyli lokatorów, wynajmuje para młodych kochanków. Mary (Aneta Zając) spodziewa się dziecka, Simon (Mikołaj Krawczyk) próbuje zarobić na życie pisaniem kryminałów. Jak niegdyś Jack i Suzie. Duchy próbują przestrzec młodych przed powtórką ich własnych błędów, przed rozpaczą i hipokryzją. Dwoją się i troją, drą pazurami powietrze, by cłioć szeptem, szelestem czy wreszcie próbą animowania materii wzbudzić w swoich alter ego miłość czystą. Zabawy przy tym co niemiara, bo wezwany na pomoc Anioł Stróż doprowadza Jacka do furii, a materia i eter stawiają olbrzymi opór.
Spektakl Pawła Okońskiego to coś więcej niż błaha komedia romantyczna. Emilię Krakowską w roli anioła ślącego esemesy pocieszenia łyżką można jeść. Dorota Kamińska jako sexy teściowa wywołała lawinę śmiechu. Wreszcie kiedy w finale Jack roni łzy, prosząc Boga o ratunek dla dziecka Mary, możemy i my - bez drwiny - zadać sobie pytanie: czy i komu możemy pomóc? Może to za łatwa puenta, ale i niebanalna jak na komedię omyłek.