Taki teatr też jest OK
Kilka dni temu Radosław Lewandowski [na zdjęciu] podał do publicznej wiadomości, że prowadzona przez niego scena stoi na skraju bankructwa. Teraz jej szef szuka inwestora, który chciałby przejąć lub wspomóc jego prywatną działalność. Przez dwa lata funkcjonowania sceny przy ul. Polnej przewinęły się przez nią gwiazdy estrady z całej Polski, spektakle Polskiego Teatru Tańca, który znalazł tu swój dom, oraz przedstawienia offowe i dziecięce. Kalendarz Sceny Rozmaitości jest wypełniony prawie do połowy przyszłego roku. Najbliższe wydarzenia odbędą się tu podczas Festiwalu Teatralnego Malta.
Rozmowa z Radosławem Lewandowskim, szefem Sceny Rozmaitości:
Marta Kazimierska: Pan wciąż wierzy w Scenę Rozmaitości?
Radosław Lewandowski: Wierzyłem w nią w momencie jej zakładania i nadal tak jest. Moim błędem było to, że otworzyłem ją, nie mając wystarczającego kapitału. Miałem za to głowę pełną pomysłów.
Czyli porwał się Pan z motyką na słońce.
- Pierwszy raz zetknąłem się z działalnością artystyczną na tę skalę. Wszyscy moi znajomi mówili mi, że prowadzenie takiej sceny wymaga sporego hartu ducha, że jest to działalność sezonowa, że klient jest krnąbrny, że zawsze mogą wystąpić niestandardowe problemy, nie mówiąc już o niestandardowych godzinach pracy. To wszystko jednak bardziej mnie pociągało niż zniechęcało do tej branży.
Przekształcenie dawnego kina Grunwald w Scenę Rozmaitości pochłonęło około 300 tys. zł. Potem trzeba było spłacać tę inwestycję, a jednocześnie opłacać czynsz. To spowodowało, że scena miała miesiące, kiedy była rentowna, ale w ciągu całego sezonu nie miała wystarczającej płynności finansowej. Od połowy czerwca do polowy sierpnia właściwie wegetowała, podobnie było w czasie ferii czy w okresie wielkanocnym. Gdy robi się ciepło, większość imprez przenosi się w plener. Nie spodziewałem się jednak, że w kulturalnym cyklu tak wielką rolę odgrywają pory roku.
A jednak w drugim sezonie nasze przychody netto zwiększyły się dwukrotnie, w porównaniu do pierwszego okresu. Dopiero wtedy przekonaliśmy do siebie firmy warszawskie, takie jak agencja Gudejko, która powierzyła nam na wyłączność dystrybuowanie ich sztuk w Poznaniu. Pod koniec tego roku chcemy pokazać spektakl "Fredro dla dorosłych" Eugeniusza Korina, z Michałem Zebrowskim i Jolantą Fraszyńską w rolach głównych.
Ale przecież spektakl "Fredro dla dorosłych" poznaniacy mogą oglądać na co dzień w Teatrze Nowym...
- Poznańscy widzowie często wybierają się do teatru dlatego, że przyjeżdża warszawska obsada. Na spektakle chodzi się przecież także po to, by zobaczyć danego aktora. Sam kiedyś obejrzałem absolutnie tragiczną rzecz - "Dwie morgi utrapienia" wystawione gościnnie w Teatrze Wielkim - tylko dlatego, że grał tam Jan Kobuszewski. Tak samo chodzi się u nas na Jandę czy na Zapasiewicza.
Snuje Pan plany dotyczące przyszłości Sceny Rozmaitości, a jednocześnie zapowiada jej zamknięcie. To jakiś paradoks.
- Niezupełnie. W ciągu ostatnich dni dzwoniło do mnie kilka osób zainteresowanych współpracą. Nie są to na razie konkretne propozycje, ale w razie czego scena musi mieć plan działania na najbliższe miesiące. Gdybym miał Pani pokazać nasz kalendarz wstępnie zarezerwowanych terminów, to znalazłoby się coś nawet w kwietniu przyszłego roku. To w sumie około 40 wydarzeń, za niektóre z nich już teraz spodziewam się kolejnych Czarnych Pyr od "Gazety Wyborczej"... Cóż, scena impresaryjna ma to do siebie, że czasami odwołuje spektakle, bo tak zadecydował producent. Dlatego eksperymentujemy z różnymi tematami.
Nie ma Pan poczucia, że uprawia chałturę? Że poza kilkoma rodzynkami - m.in. spektaklami Polskiego Teatru Tańca - Scena Rozmaitości repertuarowo dryfuje w myśl zasady "od Sasa do Lasa"?
- I co z tego? To działa. I taki teatr też jest w Poznaniu potrzebny. W bazie mailingowej mamy obecnie ponad 3 tys. adresów. Są to widzowie, którzy do nas wracają, niekiedy masowo, zwłaszcza przy wydarzeniach kabaretowych czy farsowych. Są zakłady pracy, które bardzo często korzystają z naszych usług.
Tej masowości nie cierpi Zenon Laskowik [w Scenie Rozmaitości wystawił spektakl ,,O'Pyra za trzy grosze + VAT" - przyp. red.], który wręcz zabrania dystrybucji biletów w pakiecie, po dwadzieścia na raz (śmiech). Ja go rozumiem: teoretycznie może się przecież zdarzyć, że jak usiądzie w jednym rzędzie kilkadziesiąt osób z jednego zakładu pracy, to będą się śmiali albo nie, patrząc kątem oka na kierownika. Pamiętam pierwsze spektakle z Laskowikiem, kiedy wyskakiwał przed Scenę Rozmaitości i obchodził okoliczne uliczki, sprawdzając, czy, broń Boże, nie stoi tam jakiś autobus! Gdyby stał, to by oznaczało, że bilety zostały sprzedane hurtem... Dystrybutorzy biletów kazali więc autobusom parkować daleko za ul. Polną, (śmiech). Takie niewinne zabawy ludu polskiego budują klimat miejsca. Mam wrażenie, że jakiś nowy koloryt udało nam się w ciągu tych dwóch lat wprowadzić do lokalnego krajobrazu.
Gdybyśmy mieli jeszcze dwanaście miesięcy, potrzebnych do tego, by spłacić zadłużenie czynszowe [około 100 tys. zł - przyp. red.], to w grudniu przyszłego roku rozmawialibyśmy o tym, że kultura w tym mieście ma sens, że się opłaca. Ale my tych dwunastu miesięcy nie mamy. Dajemy sobie miesiąc, dwa na znalezienie inwestora.
* Radosław Lewandowski: Rocznik 1970. Studiował przez trzy lata w Akademii Ekonomicznej i skończył jedną z prywatnych poznańskich uczelni. Członek Loży Patronów Teatru Nowego, gdzie wyprodukował spektakl "Czego nie widać". Do Poznania przyjechał z Barcina w woj. kujawsko-pomorskim w 1989 r. Podczas studiów pracował jako makler na Wielkopolskiej Giełdzie Towarowej, wydawał skrypty, prowadził agencję reklamową. Zakładał filie Wyższej Szkoły Bankowej, a po sprzedaży udziałów założył już samodzielnie Wyższą Szkołę Komunikacji i Zarządzania, którą sprzedał z zyskiem.