Festiwal błędów i bylejakości - komentarz
VI Festiwal Dialogu Czterech Kultur w Łodzi. Piszą Krzysztof Kowalewicz i Jakub Wiewiórski w Gazecie Wyborczej - Łódź.
Dobiega końca szósta edycja Festiwalu Dialogu Czterech Kultur. To mogłaby być impreza na europejskim poziomie, ale... I tutaj zaczyna się długa lista grzechów
Dotychczas festiwal miał tylko dyrektora artystycznego, który odpowiadał za wybór wykonawców i układ programu imprezy. W tym roku chociaż funkcję objął znany reżyser Piotr Trzaskalski dostał jeszcze wsparcie w postaci dyrektora programowego. Jest nim Michał Lenarciński, dziennikarz i recenzent teatralny jednej z łódzkich gazet będącej patronem medialnym imprezy! Czyżby z góry założono, że Trzaskalski sam sobie nie poradzi, a może patron wymógł na organizatorach wciągnięcie dziennikarza do sztabu organizacyjnego? Nie znamy odpowiedzi na to pytanie. Za to znamy na inne. Czy coraz większy sztab gwarantuje ciekawszy program? Okazuje się, że nie. Jeśli jeszcze wspomnimy, iż festiwal dorobił się rady programowej, która merytorycznym orężem wspiera dyrekcję, to tym bardziej o komplementowaniu organizatorów nie może być mowy.
Przeprowadziłem sondę wśród osób interesujących się kulturą. Mało kto potrafił powiedzieć, czym zawodowo zajmują się zasiadające w radzie: Małgorzata Kaczmarek czy Krystyna Raczkiewicz. Jaki jest zatem sens obecności tych osób w radzie programowej? Trudno powiedzieć. Wiadomo z pewnością, że festiwal z radą programową wygląda na poważniejszy, zwłaszcza w powszechnej opinii przeciętnych odbiorców kultury.
Ilość, nie jakość
Pora przejść do programu. Na konferencji prasowej otwierającej festiwal organizatorzy chwalili się jego bogactwem (ponad 150 punktów) dumnie unosząc nad głowy gruby folder. Niestety, po raz kolejny potwierdziło się, że ilość nie jest gwarantem jakości. Z wielu punktów można było spokojnie zrezygnować, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na artystów wielkiego formatu. No bo kogo znaczącego tym razem zobaczyliśmy: Barbarę Hendricks, Nilsa Petera Molvaera, Agę Zaryan, The Cameri Theatre, Alphaville. Na tym w zasadzie lista się kończy, a reszta to dopełniacze - szczypta helu w nadmuchanym balonie.
Gwiazd mogło być więcej. O tym, że Zbigniew Rybczyński nie przyjedzie do Łodzi, organizatorzy wiedzieli już trzy tygodnie przed imprezą, ale postanowili trzymać ten fakt w tajemnicy do samego festiwalu. Chwalono się, że zobaczymy Guentera Grassa. Miała być nie tylko dyskusja z udziałem noblisty, ale też prezentacja filmowych adaptacji jego prozy. Bez słowa wyjaśnienia o przyjeździe Grassa zrobiło się cicho.
Zupełnie niezrozumiałe jest wstawienie do programu głównego koncertu Kalwi & Remi czy Trubadurów. To początek przeradzania się festiwalu z aspiracjami w zwyczajny festyn. Po co cykl koncertów rozszerzono o Dekompresję? Komu się chciało jechać z centrum na koniec ulicy Limanowskiego posłuchać łódzkiej kapeli Van Raajs czy awangardowych popisów Andrzeja Woszczyńskiego? Tymczasem pod Manufakturą i w pasażu Schillera, gdzie również ustawiono sceny i grały dużo lepsze zespoły, organizatorzy uznali, że mają monopol na słoneczną pogodę. Stało się inaczej - lało i wiało. Nie przygotowano nawet skromnego zadaszenia dla publiczności i niektórzy artyści musieli grać do pustego chodnika, a przecież można było zadbać o przeniesienie koncertów do klubów.
Mimo wszystko prezydentowi Łodzi festiwal bardzo się podoba. Na spotkaniu z dziennikarzami podkreślał, że mnóstwo instytucji i artystów chce za wszelką cenę włączyć swoje działania w ramy festiwalu i to bardzo dobrze świadczy o imprezie.
Wydaje się, że jest odwrotnie - wszelkie wystawy, premiery, koncerty planowane w czasie festiwalu są wpisywane do jego programu. To, że dyrektorzy przyjmują z otwartymi rękoma niemal każdego, kto chce wystąpić za niewielkie pieniądze lub ma jakiś wielokuturowy pomysł, źle świadczy o organizatorach i z pewnością nie polepsza marki imprezy. Dyrekcja festiwalu chwali się, że za przyjazd Petera Byrne'a z Irlandii "nic nie płaci". Chyba to nie jest główne kryterium zaproszenia artysty do Łodzi?
Im mniej ludzi przeczytało materiały reklamowe, tym lepiej. Można w nich znaleźć kardynalne błędy. Zamiast Dubska Wokal Trio, napisano Dupska, co w oczywisty sposób kompromituje organizatorów i niewinnych młodych artystów. Anglojęzyczni goście mieli sporo kłopotów ze zrozumieniem zaadresowanej do nich wersji obcojęzycznej folderu, gdzie roiło się od stylistycznych błędów. Poprosiliśmy o ocenę nauczycielkę angielskiego. - Ortografia, przedimki, składnia - wszystko to jakieś nieangielskie. Naliczyłam kilkadziesiąt błędów. Wstyd, bo przecież katalog jest adresowany głównie do ludzi wykształconych i kochajacych sztukę - komentuje.
Karuzela z biletami
Gdybyśmy chcieli wymienić wszystkie błędy programowe, znudzony czytelnik nie doczytałby tekstu do końca. Zatem o programie koniec. Czas na kwestię biletów. Kolejna wpadka. Na niektóre wydarzenia sprzedaż prowadzono również przez znany internetowy system ogólnopolski eBilet.pl. Tylko czy z Polski na festiwal ciągnęły tłumy? Nie. Tą drogą sprzedało się niewiele biletów. Akademicki Ośrodek Inicjatyw Artystycznych szybko zorientował się, że ludzie nie zapłacą nawet 10 zł za wejście na spektakle tam prezentowane i szybko ogłosił, że wprowadza wstęp wolny. Za to cieszący się zainteresowaniem występ Grupy MoCarta w Przechowali był imprezą zamkniętą! O dziwo na niektórych biletowanych spektaklach rzędy widowni świeciły pustkami nie dlatego, że nie sprzedały się bilety, tylko nie dopisały VIP-y, obdarowane bezpłatnymi zaproszeniami. To już reguła na łódzkich imprezach.
Do tego należy wspomnieć o odwiecznym grzechu nakładania się godzin rozpoczęcia imprez. Co bardziej kulturalni widzowie znów musieli wybierać między teatrem a filharmonią. Nie wspomnimy już, że w piątek równolegle z Alphaville w Manufakturze na Piotrkowskiej w ramach jarmarku województwa grało Myslovitz. Kolejne bezmyślne dzielenie publiczności. Czy rzeczywiście nie można było się porozumieć?
Po sześciu latach organizowania festiwalu genialna idea wciąż nie doczekała się bardzo dobrej realizacji. Mamy nadzieję, że w końcu urzędnicy oraz komercyjni sponsorzy przyjrzą się dokładnie programowi imprezy i restrykcyjnie przypilnują wydawania przyznawanej dotacji. Szkoda kolejnych kilku milionów złotych na jeszcze jeden taki sobie Festiwal Dialogu Czterech Kultur. Mając szacunek do zmarłego pomysłodawcy Witolda Knychalskiego, nie należy w tej formie imprezy dalej ciągnąć. Chyba że dyrektorzy - podobnie jak młodzież obsługująca festiwalowych gości - będą pracowali na zasadzie wolontariatu.
Czy widniejący czasami w trakcie festiwalu na oficjalnej stronie internetowej napis "żądana strona nie istnieje" to zwiastun końca imprezy?