15 lat wspólnego teatru
- Zdarzają się momenty bardzo trudne. Pewnie, że zdarza się, że iskrzy. Ja jednak jestem pełen uznania dla dyrektora artystycznego i jego gustu plastycznego i artystycznego, i nie usiłuję w takich momentach stawiać na swoim. Mam zaufanie - mówi dyrektor Wojciech Nowicki. - Nikt nie wymaga, żeby w pracy było przyjemnie, a żeby było sensownie. Do momentu, gdy ma się poczucie sensu współpracy, to decyzje są dobre i można mówić o partnerstwie - mówi dyrektor Waldemar Zawodziński. Z tandemem prowadzącym łódzki Teatr im. Jaracza rozmawia Michał Lenarciński w Polsce Dzienniku Łódzkim.
Rozmowa z dyrektorem naczelnym Teatru im. Jaracza Wojciechem Nowickim
Michał Lenarciński: Minęło 15 lat wspólnego z Waldemarem Zawodzińskim kierowania łódzkim Teatrem im. Jaracza. Długi kłopot czy duża przyjemność?
Wojciech Nowicki: To jest ogromna przygoda życiowa, po tej mojej pierwszej, filmowej przygodzie. I dziś wiem, że warto było w nią wejść. I wiem, że nasz teatr jest wyjątkowy w skali kraju. Mieliśmy dwie sceny, mamy trzy, a będą cztery kolejne. Może niebawem przybędzie scena letnia. Nie było blisko 500 spektakli granych rocznie, a są. Tych 15 lat spowodowało zasadniczy przełom w funkcjonowaniu instytucji (zresztą nie tylko naszej). Teatr uczestniczył i uczestniczy w wielu znaczących festiwalach, systematycznie zdobywamy coraz więcej prestiżowych nagród. Patrzę wstecz i wiem, że nie straciłem swoich lat dla teatru, wierzę, że wiele jeszcze przede mną.
Ten piętnastoletni staż podnosi prestiż teatru, prawda?
- Jestem o tym przekonany, ale ten staż nie jest warunkiem powodzenia i sukcesu.
Ale przecież możemy mówić o powodzeniu i sukcesie.
- Tak, ale nie wynika to z zadekretowania. Złożyła się na to praca artystów, myślę, że moja też, twórcze poszukiwania Waldka.I myślę, że nie mieliśmy pecha. Dobraliśmy się dobrze w tym sensie, że jasno i logicznie podzieliliśmy funkcje. To procentuje.
Czy wspólna droga jest sielanką, czy zdarzają się momenty trudne, kiedy zaczyna iskrzyć?
- Zdarzają się momenty bardzo trudne. Pewnie, że zdarza się, że iskrzy. Ja jednak jestem pełen uznania dla dyrektora artystycznego i jego gustu plastycznego i artystycznego, i nie usiłuję w takich momentach stawiać na swoim. Mam zaufanie. I rozumiem, że dyrektor Zawodziński ma też zaufanie do moich działań organizacyjnych.
- Mamy czasem inne priorytety, ale zwykle znajdujemy porozumienie. I ten brak pecha, to właściwie szczęście, że spotkaliśmy się z Waldkiem, że mamy tak wspaniały zespół aktorski, artystów rzemieślników. No i publiczność.
Zatem obecnego dyrektora artystycznego w Teatrze imienia Jaracza nie zmieniłby Pan?
- Absolutnie nie.
A co chciałby Pan w nim zmienić?
- Bardzo niewiele. Przez tych piętnaście lat wspólnie, tak myślę, wzbogaciliśmy się: artysta rozumie menedżera i na odwrót. Dotarliśmy się po wielu latach i, moim zdaniem, nasz tandem funkcjonuje nadzwyczaj sprawnie.
Zabiera Pan głos na tematy artystyczne?
Oczywiście, że tak. Ale decyduje Waldek.
Macie "parę" na dalsze lata?
- Tak. My wspieramy się wzajemnie.
***
Rozmowa z dyrektorem artystycznym Waldemarem Zawodzińskim
Michał Lenarciński: Piętnaście lat wspólnej dyrekcji to pewność i stabilność teatru, prawda?
Waldemar Zawodziński: Teatr jest czymś tak żywym, że nie ma w nim stabilizacji, nie osiąga się stanu constans, który trwa. W każdym sezonie próbuje się coś, co jest wartościowe, podtrzymać, umocnić, a jednocześnie zmieniać. Nie ma momentu nasycenia i zadowolenia, że oto wszystko już zrobiliśmy. Nie można wejść na drogę prowadzącą do skostnienia. A z drugiej strony, destabilizacja instytucji też źle wpływa na to, co jest istotą - zmierzenia się z tym, co nas otacza i tym, co wchodzi do teatru: nową dramaturgią, myśleniem, pokoleniami, które chcą czegoś nowego od teatru. Pewność i stabilność w naszym przypadku oznacza to, że jesteśmy przygotowani, by walczyć o rzecz najistotniejszą: zmienność, wpisaną w naturę teatru. W teatrze fantastyczne jest to, że wszystko, nawet najlepsze, jest chwilowe, ulotne. Najgorszą rzeczą byłoby poczucie ukontentowania: wczorajszy sukces buduje potencjał przyszłości.
Teatr imienia Jaracza pod Panów dyrekcją zmienia się stale, więc o skostnieniu chyba nie można mówić?
- Teatr dziś jest inny niż był dziesięć i pięć lat temu. Oblicze tego teatru kształtujemy nie tylko my, ale kolejne generacje reżyserów, aktorów. I tu ważne jest, żeby pozyskiwać ludzi utalentowanych, o silnej osobowości twórczej. Im
mocniejszy potencjał, tym szansa na nieznudzenie się sobą w tym miejscu, i innych nami, jest większa.
Była sytuacja, którą źle Pan wspomina? Czy może jednak za każdym razem potrafiliście z dyrektorem Nowickim porozumieć się?
- Nikt nie wymaga, żeby w pracy było przyjemnie, a żeby było sensownie. Do momentu, gdy ma się poczucie sensu współpracy, to decyzje są dobre i można mówić o partnerstwie. Na początku uczyliśmy się prowadzenia teatru. Co było niezwykle cenne: przeświadczenie, że teatr jest ważny i że każdy ewentualny błąd będzie naprawiony i w przyszłości eliminowany. Praca naszego duetu polega też na tym, byśmy byli czujni i sobie pomocni. Pomimo rozdziału dyrektorskich funkcji, obaj mamy pełną świadomość własnych działań i, co jeszcze ważniejsze - chęć tworzenia teatru. A nasza wspólna odpowiedzialność jest chyba czymś tutaj najcenniejszym.
Zdarzyło się Panu wtrącić w kompetencje dyrektora naczelnego?
- Wtrącić to źle powiedziane: przy podziale kompetencji my współpracujemy ze sobą. Nie jest tak, że wprowadzam do repertuaru tytuł bez porozumienia z Wojtkiem. I odwrotnie: w wielu działanich dyrektora naczelnego uczestniczę ja. W takiej materii, jaką jest teatr, nie da się funkcjonować "obok".