Rzecz o Sarze Berhardt
Nie była piękna, a przecież mianem fascynującej określano jej urodę. Była dobra i zła, łagodna i despotyczna, kochająca wpatrzonych w nią ludzi, potrzebująca ich, a mimo to czasami pełna dla nich niechęci, wsłuchana w opinie o sobie i zupełnie się z nimi nie licząca, zmienna i stała, życzliwa i zazdrosna, uległa i kapryśna. Strzegła pilnie swojego z trudem i nie bez dramatycznej walki zdobytego prawa do samodzielnego decydowania o sprawach prywatnych i rzeczywiście wszelkie decyzje podejmowała sama, bynajnmiej nie stroniąc od towarzyszącej jej, a zrodzonej właśnie dzięki owym decyzjom, atmosferze skandalu, w której zresztą czuła się tak dobrze, iż nasuwać się mogą podejrzenia, że sama z pełną świadomością wywoływała tę atmosferę, być może niezbędną jej jak oszałamiający narkotyk.
O iluż kobietach można by powiedzieć to samo... O iluż bohaterkach wielkiej literatury, które bogactwo swych psychik zawdzięczają wielkim mistrzom, mówimy to samo... Ale ona była tylko jedna, wykreowana przez samą siebie, podobna do wszystkich na świecie kobiet i taka od nich inna... Wielka i "boska" Sara... Sara Bernhardt.
W historii teatru jest ciągle największą, najwspanialszą aktorką. Znawcy sztuki spierają się między sobą czy mianem tym obdarzać "boską" Sarą, czy równie ciekawą choć inną, Eleonorę Duse. Historycy teatru z całą pewnością nie rozstrzygną tego problemu. Dagerotypowe fotografie, na których próbowano utrwalić sztukę obydwu gwiazd, są pozowanymi zdjęciami, w filmie Sara Bernhardt wy-tąpiła raz czy dwa razy zaledwie i z niewielkim powodzeniem, przy czym ona stała wtedy u progu starości, a dziesiąta muza dopiero raczkowała. Ani dagerotypowe fotografie, ani film, nie mogą w jej przypadku stanowić dowodu wielkiej sztuki. Pozostają zatem recenzje opisujące zjawisko jej aktorstwa i wspomnienia ludzi, którym przyszło zetknąć się z nią samą. Recenzje, co doskonale wiedzą badacze sztuki aktorskiej, nie zawsze spełnić mogą pożądaną w próbie rekonstrukcji zjawisk teatralnych rolę dokumentu. Ich wartość dokumentalna w wielkim stopniu zależy bowiem od umiejętności analizy działań aktorskich, które ze wględu na złożoność ich istoty z trudem poddają się przekładowi na słowo pisane. To co w przypadku Sary Bernhardt w największym (o dziwo!) stopniu pozwala uwierzyć w jej dziś już niemożliwą do stwierdzenia wielkość to legenda, jaka po niej pozostała.
Legenda ta mówi o osobowości przede wszystkim. Największy talent bez osobowości, charakeru i siły, bez osobowości, która samo wejście na scenę czyni objawieniem przykuwającym uwagę i budzącym emocje widzów, zawsze "kurczy" się z czasem do cennego skądinąd zespołu niezbędnych umiejętności i owej także niesłychanie ważnej sprawności zawodowej. Sprawność zawodowa, choćby i największa, nie pozostawia legendy, a ledwie życzliwa pamięć blednie i zamiera. Legendy zaś są nieśmiertelne.
Legenda otaczająca pamięć wielkiej Sary Bernhardt i pierwsza przez nią samą podjęta próba określenia swojej osobowości jaką są jej "Pamiętniki" stały się inspiracją dla Johna Murrella autora sztuki "Wspomnienie", którą na swojej Małej Scenie zaprezentował Teatr im. Stefana Jaracza.
Czas tej sztuki płynie dwoma nurtami. Pierwszy - to kilka wieczornych godzin, podczas których "boska Sara" mająca już siedemdziesiąt pięć lat, wspomina wyrywkowo niektóre fragmenty swego bogatego życia i w słowach skierowanych do towarzyszącego jej sekretarza Georgesa Pitou próbuje ująć to wszystko, co nawet jej samej wydaje się niezwykle trudne do takiego utrwalenia piórem, by te zdarzenia migoczące w jej pamięci nie straciły blasku i owej kalejdoskopowości. Drugi nurt czasu scenicznego - to będący konsekwencją takiej konstrukcji przedstawienia czas przywoływany wspomnieniami bohaterka, których ona sama nie układa jeszcze chronologicznie. Czas młodości, dzieciństwa, dojrzałości artystycznej i kobiecej, czas blasków i cieni, sukcesów artystycznych i klęsk osobistych, ludzkich, które nie oszczędziły cierpienia i bólu nawet jej, mieszkance Parnasu, kapłance w świątyni Melpomeny. Przed Ewą Mirowską grającą rolę Sary Bernhardt stanęło wielkie zadanie: stać się siedemdziesięciopięcioletnią Sarą i wraz z nią, z tego schyłku życia wracać wspomnieniem w ów czas jakże dla Sary odległy i jakże jej bliski. Ewa Mirowska poradziła sobie z tym zadaniem doprawdy znakomicie. Jako siedemdziesięciopiecioletnia Sara jest właśnie taka, jaką "boska" mogła być w tym wieku. Despotyczna dla otoczenia i po prostu bardzo już zmęczona, choć za nic w świecie do tego tylko jednego uczucia nie przyznałaby się nigdy. Denerwuje ją powolność jej sekretarza, o którym wie, że jest jej bezgranicznie oddany, i któremu jest za to niesłychanie wdzięczna, ale jak on może tak o wszystkim zapominać i pracować tak wolno, przecież ona zawsze o wszystkim musiała pamiętać i całe życie przeżyła w zawrotnym wprost tempie... Czas okazał się dla niej okrutny bo po prostu mija, ale ona sama mimo amputacji nogi pójdzie, jeszcze z wnukami do odległej i trudno dostępnej groty, i także - co najważniejsze zagra jeszcze wielką rolę jeśli autor nadesłanej jej sztuki zgodzi się odmłodzić postać, a ten nieszczęsny choć o ćwierć wieku młodszy od niej Pitou żyje i pracuje tak strasznie wolno i tak trudno ogarnąć mu niezmierzone przestrzenie jej pamięci i wyobraźni... Powroty w czas wspominany Ewa Mirowska rozegrała niezwykle sugestywnie znajdując na ich przedstawienie najlepszy sposób. Nie stawała się "w oka mgnieniu" dwudziesto czy jedenastoletnią Sarą. Starej Sarze także z trudem udawało się do nich wracać. Te wspomnienia nie ożywały radością swojej treści, i częściej wywoływały grymas bólu niż radość powrotu do dzieciństwa i młodości. Dzieciństwo i młodość były bowiem niezwykle dramatyczne. W nich widziała Sara to wszystko, co wracało potem goryczą i cierpieniem, a wracała wielka w gruncie rzeczy samotność i równie wielki smutek.
Rolę Georgesa Pitou gra w tym przedstawieniu Ryszard Sobolewski. Rola ta w dramaturgicznym zapisie wydawać się może dość niewdzięczna. "Wspomnienie" jest bowiem "rzeczą o Sarze Bernhardt" i na legendarnej aktorce skupił swą uwagę autor sztuki. W stosunkowo skąpym materiale potrafił jednak Ryszard Sobolewski znaleźć tworzywo, na którego bazie zbudował równie wielką i rówmie interesującą w swojej złożoności rolę. Rolę ostatniego, a może jedynego człowieka, który zroz umiał tajemnicę i wielkość Sary Bernhardt, człowieka, który jakby na przekór jej samej chce tę legendę utrwalić z potrzeby szlachetniejszej niż chęć wpisania się w nią. Ryszard Sobolewski gra człowieka, który bardzo, ale to bardzo dokładnie, wręcz metodycznie stara się zrozumieć wielkość o której wie, że jest dlań nieosiągalna i ten cel w jego znakomitej interpretacji Georges Pitou osiąga wtedy, kiedy nikt już wielkiej Sary zrozumieć nie może. Georges Pitou Ryszarda Sobolewskiego pokonuje wszystkie swoje opory, bariery innego wychowania i odmiennego intelektu, barierę zupełnego braku jakichkolwiek doświadczeń, których tyle ma "wielka Sara" i ten podjęty przez niego trud owocuje zrozumieniem jej wielkości, wielkości artystki i człowieka.
Bliższa staje się nam dzięki Ewie Mirowskiej i Ryszardowi Sobolewskiemu ,.boska" i odległa Sara Bernhardt, o której spektakl z wielką kulturą wyreżyserował Jacek Bunsch. Scenografia prosta i funkcjonalna jest dziełem Zofii de Inez Lewczuk i Tadeusza Paula.