Cwałem przez Rynek
Stratowane dwie osoby i ranione dwie kolejne. Tak zakończył się wczorajszy [10.07] rajd spłoszonych koni na Rynku. Zwierzęta wyrwały się woźnicy przestraszone strzałem w czasie spektaklu Romain-Michel Street Chaud - relacja Anety Zadrogi i Bartosza Piłata w Gazecie Wyborczej - Kraków.
Niedługo po godzinie 15 na Rynku Głównym rozpoczął się spektakl francuskiej grupy Les Romain-Michel, która bierze udział w Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Ulicznych. Podczas spektaklu odpalana jest mała petarda. I właśnie wtedy się zaczęło.
- Usłyszeliśmy huk, a potem zobaczyliśmy cwałujące przez płytę Rynku konie. Zahaczyły o samochód należący do grupy teatralnej, uszkodziły go, a potem wbiły się w stoliki w ogródku restauracji - relacjonują świadkowie.
Konie stały przy ul Sławkowskiej. - Ich woźnica zeszła z dorożki. Nie wiem po co. Może chciała je napoić albo dać obroku. W każdym razie nie siedziała na koźle i nie trzymała lejców - opowiada jeden z fotografów dokumentujących festiwal. - Kiedy petarda strzeliła, woźnica nie potrafiła już zatrzymać zwierząt, choć i ona, i inni dorożkarze rzucili się, by spróbować złapać za uzdy.
Konie szybko przeszły w galop i na wysokości wylotu ulicy Szewskiej, kiedy jeden z nich się potknął, uderzyły i przygniotły 38-letniego Holendra, aktora teatru Carbid, przygotowującego się do następnego spektaklu. Aktor trafił z obrażeniami głowy i podejrzeniami uszkodzonego kręgosłupa do szpitala.
Konie pędziły dalej, nadal ciągnąc za sobą powóz. Zatrzymały się dopiero w ogródku restauracji mieszczącej się pomiędzy wylotami ulic Wiślnej i Brackiej. Konie i powóz rozwaliły kilkanaście stolików i doniczek z kwiatkami, połamany parasole. Na szczęście wcześniej z ogródka udało się uciec niemal wszystkim klientom. Jedynie dwie panie - 66-letnia Belgijka i 58-letnia kobieta z obywatelstwem polsko-francuskim, a także 56-letni Francuz nie zdążyli uciec wystarczająco daleko. Kobiety z dotkliwymi stłuczeniami pojechały karetką na kontrolę do szpitala. Dla Francuza przerwany niespodziewanie posiłek zakończył się złamaniem nogi.
Ucierpiały także konie, które z poranionymi nogami i brzuchami zaklinowały się między stolikami i nie miały już siły pędzić dalej. Tam znaleźli je dorożkarze. Musieli uspokajać zwierzęta. Wypięli je i wyprowadzili znowu na płytę Rynku. Nieświadomi niebezpieczeństwa gapie przechadzali się beztrosko koło koni, ryzykując kopnięcie.
Zwierzęta trzymało dwóch dorożkarzy. Mimo próśb ze strony przechodniów nikt nie wezwał do nich weterynarza. Dorożkarze twierdzili, że widoczne okaleczenia są niegroźne. Do stajni odtransportował je samochód, który zjawił się kilkadziesiąt minut po incydencie.
Policja na miejscu zbierała relacje świadków. Sporo czasu zajęło funkcjonariuszom ustalenie, kto odpalił petardę. Szybko złapali trop: mężczyzna w czerwonej koszuli. Przez kwadrans rozmawiali z dyrektorem festiwalu Jerzym Zoniem i zagranicznymi aktorami. Okazało się, że mężczyzną w czerwonej koszuli był współpracownik francuskiej trupy, ale to nie on miał za zadanie odpalić petardę. - Już wczoraj grali ten spektakl i odpalili ładunek. Żadne zwierzę wtedy nie zareagowało - tłumaczył sytuację Zoń.
- Po przesłuchaniach okaże się, czy będzie w tej sprawie postępowanie karne. Na razie ustaliliśmy, że petarda była elementem przedstawienia - powiedział rzecznik policji Dariusz Nowak. Dodał, że 22-letnia kobieta kierująca dorożką była trzeźwa.
KOMENTARZ
Na Rynku jest już wszystko i wszystkojuż było. Obok dorożek znów stanęły dymiące budy z kiełbasami i żelkami haribo. Tym razem towarzyszą Festiwalowi Teatrów Ulicznych. O bezładzie i bezguściu urzędników legalizujących zmianę reprezentacyjnego placu miasta w kiczowaty jarmark piszemy w "Gazecie" od kilku lat. Przez śmierdzący i zapaskudzony tandetą Rynek można jednak przejść, odwracając głowę, ale wczorajsze wydarzenie pokazuje groźniejszą stronę tego magla: organizacja głośnych imprez przy zwierzętach, które spłoszone mogą być niebezpieczne dla ludzi, jest brakiem wyobraźni. Magistrat swoje bezguście uzupełnił beztroską.
Wojciech Pelowski