Moja siostra
Balladyna i Alina noszą sukienki z kretonu Pustelnik wygląda jak kloszard, Skierka i Chochlik są clownami. O nowej inscenizacji Balladyny, która przypomina kryminalną historię z pierwszych stron gazet z reżyserem Jarosławem Kilianerm rozmawia Aleksandra Rembowska.
- Balladynę wystawiałeś dziesięć lat temu w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Dlaczego ponownie po nią sięgasz?
- Ponieważ dzisiaj nabrała ona mocniejszych znaczeń. Pokazana na tle mechanizmów władzy, sprawowanej przez ludzi pozbawionych zasad i coraz młodszych sprawców brutalnych morderstw, jest bliska rzeczywistości. Historia Balladyny, która zabiła siostrę za dzbanek malin, kojarzy mi się z notatką z wczorajszej gazety o gimnazjalistce, która postanowiła pozbyć się koleżanki, czy z telewizyjnym reportażem o ludziach pospolitych, dążących do kariery i pieniędzy bez skrupułów. Ale dzięki poetyckiemu językowi i metaforze ballada Słowackiego daleka jest od dokumentu.
- Jaki wątek jest tu dla Ciebie najważniejszy?
- Najbardziej interesuje mnie społeczny awans oraz relacja matki i córki, dziecka, które wstydzi się swoich rodziców i pochodzenia. Szczególnie przejmująca, na wskroś współczesna jest scena, w której Balladyna, już jako grafini wypiera się matki. Jest jedną z tych, którzy nie licząc się z innymi, realizują swoje ambicje.
- Jak zbudowałeś świat Balladyny?
- Żeby przedstawić cudowność i zarazem realizm zdarzeń, Słowacki odwołał się do ludowej ballady. Ja odnoszę się do malarskiej twórczości Nikifora. Jego prowincjonalność, naiwne widzenie świata wydają mi się pokrewne tamtej romantycznej wizji. I tak Goplanie na scenie towarzyszy błękitne słońce Nikifora, a Kirkorowi kiczowaty pałac, jakby z tła używanego niegdyś przez niedzielnych fotografów. Nie zabraknie też podrzędnego objazdowego cyrku jako odpustowej formy rozrywki. Goplana wystąpi w roli woltyżerki, podupadłej gwiazdy areny, a Skierka i Chochlik będą klownami.