Artykuły

"Derby w pałacu"- komedia na serio

"Derby w pałacu" Jarosława Abramowa (syn Igora Neverle, autora "Pamiątki z celulozy") wystawiana była w Teatrze Polskim w Warszawie wiosną ubiegłego roku. Aż trudno uwierzyć, że tyle jeszcze można było powiedzieć w Polsce ze sceny zaledwie półtora roku temu! Dziś to już chyba nie do pomyślenia. Wiemy, że przed wystawieniem tej sztuki w Rzeszowie autor został zawezwany przez dyrekcję i zaproponowano mu zmiany w ujęciu postaci, przekreślające wszystko co chciał on swoją sztuką powiedzieć.

Jest to "sztuka współczesna", to znaczy jest ona mocno osadzona w teraźniejszości, porusza dzisiejsze polskie problemy, bolączki, nawet tragedie. Jest to jednak komedia - "komedia na serio". Rzeczywistość widziana jest okiem satyryka, którym autor jest przede wszystkim - jest jednym z założycieli słynnego Studenckiego Teatru Satyrycznego i autorem wielu wyśmienitych jego tekstów. Stąd ostrość jego dowcipu, charakterystyka typów zaznaczona paroma kreskami, jak w skeczu. Wyczuwa się w nim jednak wychowanie na wielkiej literaturze romantycznej i przesiąknięcie nią, od Słowackiego zacząwszy a na Żeromskim skończywszy. To właśnie nadaje jej inny wymiar w porównaniu z wieloma współczesnymi sztukami polskimi.

W Warszawie najczęściej nasuwało się porównanie "Derby w pałacu" z "Kimś nowym" Marka Domańskiego. Rzeczywiście, problem jest w nich podobny, i tu i tam występuje "bohater pozytywny", uczciwie i altruistycznie pracujący "dla dobra sprawy" - czy to będzie fabryka, czy muzeum pamiątek narodowej przeszłości. Obaj są niszczeni, razem z placówką, w której pracują, przez bezmyślną biurokrację komunistyczną i żerujących na niej osobników bez skrupułów, a za to z dużymi apetytami. Na tym się jednak podobieństwo obu sztuk kończy. Komedia Domańskiego jest teatralną publicystyką, sztuka Abramowa jest literaturą, zawiera tak zwane "dno" i to nie jedno, pobudza do myślenia, niepokoi, każe się oglądać pod różnymi kątami, wywoływać będzie dyskusje i kontrowersje w każdym środowisku. Inne w Polsce, inne w Londynie.

I właśnie to, że na tę sztukę spojrzeć "można by tak, a można by inaczej", sprawia, że jest ona inna niż sama fabuła czy nawet problem to zapowiada. Bo przecież inaczej tłumaczyłyby się postacie, inne myśli poprzez nie wypowiadałby autor, gdyby wszystko, co dzieje się na scenie, działo się naprawdę. Skoro jednak część akcji rozgrywa się we śnie, w fantazji czy sumieniu bohatera - wszystko zaczyna nabierać innego wyrazu i nawet innego sensu moralnego.

Konfrontacja byłego właściciela majątku Dembowiec, hrabiego Dembopolskiego, z jego obecnym kierownikiem, synem dawnego dworskiego stangreta, Karbotem, wypada wyraźnie na korzyść pegierowskiego "ziemianina". Hrabia wraca w domowe pielesze, co prawda z sentymentalnym zamiarem złożenia tam swoich starych kości, ale prócz tych starych kości i taniej nostalgii niewiele ma do zaofiarowania. Ma natomiast dużo do zabrania. Nim umrze, za swoje drogie dewizy chce odkupić od obecnych włodarzy swego majątku, to znaczy od państwa, najlepsze ogiery z dembowieckiej stadniny. Jaki ma w tym interes, czy tylko materialny, czy chce się zemścić na tych, którzy go majątku pozbawili - tego nie wiemy. W oczach Karbota chęć pozbawienia kraju słynnej w świecie stadniny to brak patriotyzmu, brak pietyzmu dla swego gniazda rodowego, które jest dumną kolebką najpiękniejszych w Polsce rumaków.

Karbot, który włożył piętnaście lat pracy i piętnaście lat miłości w odbudowanie majątku i zbiorów rodu Dembopolskich, nie idzie na żadne kompromisy. Nie pozwoli na zniszczenie pokazowej stadniny, nie wpuści w stare mury pałacu turystów przywożących dewizy. W jego ustach słowo "dewizy" nabiera takiego pogardliwego wydźwięku, jak dawniej słowo "pieniądz" w ustach polskiego magnata. Przywiązanie do ziemi, do tego a nie innego jej skrawka, umiłowanie historycznych pamiątek, ich piękna, ich tradycji - są dla Karbota ważniejsze niż kariera, niż cała jego przyszłość. Walczy z hrabią, walczy z ubeckim sekretarzem Byrczakiem, który też chce zniweczyć dorobek piętnastu lat jego pracy - pozornie w imię owych wszechpotężnych dewiz, a naprawdę dla samego zniszczenia silniejszej, wartościowszej indywidualności.

Karbot walczy o swoje ukochane dzieło bezinteresownie, nic dla siebie nie chce. Walczy - bo takie są jego obyczaje. Czy walczy jednak naprawdę? Jeśli ta walka odbywa się tylko we śnie, czy też w jego sumieniu - kim właściwie jest Karbot? Czyżby takim samym karierowiczem ze społecznego awansu? Podpisuje przecież akt oddający majątek w ręce komunistycznych biznesmenów (za dewizy!). A jednak zakończenie sztuki wskazuje, że bliższy jest on minionemu ze światem Przełęckiemu, niż socrealistycznemu Byrczakowi. Wychodzi z pałacu złamany. Przegrał nie tylko swoją stawkę. Przegrał to, co ludzie w Polsce ciągle od nowa przegrywają - dobrą wolę, dobrą robotę, nadzieję, że robi się coś, co pozostanie. Odchodzi ze słowami: ,,Ja tu tylko przechodziłem..." - które oddają dramat dzisiejszego pokolenia w Polsce, dramat świadomości, że cokolwiek by się nie zaczęło, cokolwiek by się dobrego udało zrobić, ktoś inny przyjdzie i wszystko zniszczy - czy to będzie ktoś ze szczytu, czy tylko o jedno oczko wyżej, czy w imię domniemanego "dobra socjalistycznego", czy z małości, czy z zawiści, czy po prostu po to, aby zniszczyć.

Czy to chciał powiedzieć Abramow? A może wplótł w akcję sen Karbota, aby w nim wypowiedzieć całą tę ciętą i gorzką satyrę, której w scenach "na jawie" nie puściłaby cenzura? Chyba swą dziwną intrygę zawiązał nie tylko po to, aby nas podniecić "dreszczowcem". Sensacyjność wpleciona w sztukę jest tylko pretekstem do powiedzenia spraw znacznie ważniejszych. Dlatego nie można rozważać tej sztuki bez częściowego ujawnienia jej tajemnicy. Ale nie to jest w sztuce najważniejsze. I właśnie fakt, że nasuwa ona tyle pytań, na które nie umiemy odpowiedzieć, czyni ją tak interesującą.

Leopold Kielanowski, wystawiając "Derby w pałacu" w "Ognisku Polskim" w Londynie, zręcznie i subtelnie pokierował akcją. Przy właściwym uwypukleniu problemów, przewijających się jakby pomiędzy wierszami tekstu - utrzymał nastrój i napięcie sztuki do końca. Nie postawił jednak kropki nad "i". Zostawił widzowi duży margines dla własnej interpretacji i własnych wniosków. W jego koncepcji dwór dembowiecki jest jakby kontynuacją pałacu w Lekcicach z "Rodziny" Słonimskiego. Celowo powierzył rolę hrabiego Zygmunta temu samemu aktorowi Bohdanowi Urbanowiczowi, który grał hrabiego Lekcickiego. Dzięki temu były właściciel Dembowca jest do pana na Lekcicach podobny fizycznie - tylko starszy i bardzo piękny. Czy jednak tą drogą poszedłby rozwój psychiczny Lekcickiego na emigracji? Był on dziwakiem, nieżyciowym fantastą, ale wydaje mi się, że w godzinie próby wykazałby siłę i charakter godne przodków, bezkompromisowość niewymienną na żadne dewizy.

Urbanowiczowi, jak mi się wydaje, bardziej "leży" rola zmaterializowanego hrabiego-emigranta niż ekscentrycznego bujającego w obłokach narwańca Lekcickiego. Jest taki, jakim autor i reżyser chcieli go widzieć: szlachetny w wyglądzie, błyskotliwy w mowie, cyniczny i pogardliwy pod cienką skórką arystokraty. Pozorna demokracja z tymi wszystkimi "byku krasy", "diable podolski", z całowaniem się z dubeltówki z byłymi podwładnymi - to w rzeczywistości tylko poczucie wyższości, które pozwala na każdą fraternizację. Czar Urbanowicza w tej roli sprawia, że właściwie lubimy hrabiego, chociaż dość marny to typ.

Drugi przedstawiciel minionej epoki, kamerdyner Józef, przez autora potraktowany z ironicznym sentymentem, jest właściwie typem służalczego konformisty, dla którego każdy pan jest dobry, gdy chleb mu posmaruje masłem. Roman Ratschka wspaniale wygląda w imponujących bokobrodach i świetnie celebruje swoje "Panowie raczą", "w samej rzeczy", "miałem zaszczyt" itp. Choć jednak flegma i delektowanie się okrągłymi frazesami znakomicie oddają charakter postaci - zwalniają tempo sztuki, szczególnie na początku, gdy Józef tyle ma do powiedzenia o historii majątku, zamkowej zjawie i dramatycznych przejściach wojennych. Może pewne skróty i większa lekkość pozwoliłyby sztuce bez szkody dla charakteru postaci ruszyć z miejsca z kopyta, jak dembowieckim rumakom.

Stanisław Zięciakiewicz jako stary wierny wiarus (który jednak także znalazł się wśród targowiczan sprzedających Dembowiec za dewizy!) był, jak na żołnierza przystało, szorstki i sentymentalny.

Najbardziej złożoną, najciekawszą i najtrudniejszą do zagrania jest postać socjalisty (bo, jeśli jest takim jakim pokazuje się nam w dwóch trzecich sztuki, nie można go chyba nazwać komunistą?) Karbota. Tylko dlaczego autor nawet w scenach miłosnych każe zwracać się do niego po nazwisku? Przecież ma on na imię Romuś, jak przypomina hrabia Zygmunt. Witold Schejbal poradził sobie z tą rolą z właściwą mu inteligencją i swobodą. Pewna oschłość czy twardość w tej roli tłumaczy się logicznie. Większa żarliwość czy wylewność, których mnie chwilami brakowało, byłyby może właśnie tym postawieniem kropki nad "i", którego Kielanowski słusznie unikał. Problem Karbota polega na konfliktach: Karbot - hrabia, Karbot - Byrczak i na tym najważniejszymi: Karbot - Karbot. W dialogu normalnym z hrabią wygrywa, w walce z Byrczakiem zostaje zniszczony. Konflikt Karbota z Karbotem pozostaje otwarty - i każdy zobaczyć w nim może kogoś innego.

Największą niespodziankę sprawił mi Robert Oleksowicz, jako sekretarz Byrczak. Gładki, śliski, o lekko nalanej twarzy i wypomadowanych włosach - jest naprawdę groźny. W jego przystojnej twarzy dość jest okrucieństwa, by straszyć nie tylko we śnie. I pomyśleć, że są widzowie, którzy w nim chcą widzieć "bohatera pozytywnego"! Nie wierzę, aby dobro państwa choćby przez chwilę leżało mu na sercu. Byrczak nie nienawidził dawnych panów, bo ich nie znał. Byrczak nie kocha tradycji, piękna, u pępka mu wisi kontynuacja zaczętego dzieła. Chce się tylko "wykazać", wspiąć w górę - nawet po trupach. To wszystko Oleksowicz wyraźnie nam przekazuje.

Element humoru (czarnego) i folkloru ("ludowego") reprezentują murarze, jednym szybkim ruchem przemienieni na "panów w ortalionach" - Stachoń i Patek. Co za język, co za dialog! Całe satyryczno-kabaretowe doświadczenie autora skoncentrowało się na tych dwóch epizodycznych a tak ważnych rolach. Zbigniew Yourievski jako Patek - chamski i bezczelny, że to jemu cegłę by chciało się przyłożyć! Dobrze, że młody aktor coraz dalej odchodzi od maniery fredrowskiego Gucia. Edward Chudzyński, w roli Stachonia - jak zwykle doskonały jako "cwaniak" i jak zwykle, chociaż tym razem jest "chłopakiem z Ostrowca", bardzo warszawski.

Jedyna aktorka w sztuce, nie licząc prawie że niemej roli Barbary Galicówny w małym epizodzie - to Ewa Suzin. Gra Alicję, dzisiejszego "kociaka" i "szajbniętą" wariatkę oraz Czarną Damę, ducha księżnej Izabeli, babki hrabiego Zygmunta. Jako Czarna Dama z portretu wygląda stylowo i pięknie i czuje się zdaje się dobrze w tym dziewiętnastowiecznym wcieleniu. Scena uwodzenia przez arystokratyczną damę (przepraszam - przez jej ducha) "siermiężnego kmiotka" należy do najładniejszych w całej sztuce - jest dowcipna i przy tym owiana uroczą poezją. Jako arcywspółczesna Alicja ma Suzinówna zresztą nie gorsze momenty. W scenie bankietu-gigantu, podczas której z jej dziewczęcych usteczek leją się te wszystkie soczyste i tak bardzo typowe dla młodego polskiego pokolenia powiedzonka, te wykrzykniki "podkład-bomba", te "smutne barany", te toasty, te "zaliczania po kubełeczku", ten tupet - zrobiła z lekkością i wdziękiem. Ale czy naprawdę wiemy jaka była Alicja, czy w ogóle była poza podświadomością Karbota?

Epizod Naczelnika, typowego ludowego urzędasa, dobrze "odchrząkał" Feliks Stawiński, którego ważniejszą, szczególnie w tej sztuce, i pomyślnie rozwiązaną rolą było kierowanie światłami.

Tadeusz Orłowicz niczym nas już nie zadziwi. Dlatego, gdy na maleńkiej scenie "Ogniska Polskiego" ukazała się nam sala pałacowa, korytarze, portrety rodowe, zbroja husarska i nawet wypchany ogier, protoplasta dembowieckiej stadniny - przyjęliśmy to jako coś, co się nam od niego należy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji