Artykuły

W oczekiwaniu na wspólny efekt

Z Mikołajem Grabowskim reżyserem "Sonaty Kreutzerowskiej" Lwa Tołstoja w Teatrze im. J. Osterwy rozmawiają Andrzej Z. Kowalczyk i Wiktor Lickiewicz

Pańska twórczość kojarzona jest powszechnie z trzema obszarami: dramaturgią współczesną, zwłaszcza Schaeffera, Gombrowiczem oraz literaturą XVIII wieku. Teraz sięgnął pan po Sonatę Kreutzerowską, której w żaden z owych obszarów wpisać się nie da. Dlaczego zdecydował się pan na ten właśnie utwór?

- Bo może dość już tej literatury XVIII wieku? Nie mogę ciągle opisywać sytuacji Polaka z tego okresu. Dużo powiedziałem w dwóch częściach Opisu obyczajów, a wcześniej zrobiłem przecież Listopad i Pamiątki Soplicy. Myślę więc, że na pewien czas wyczerpałem już ten temat i sam potrzebuję innej literatury. Toteż zrobiłem już Maxa Frischa, a teraz sięgnąłem po Sonatę Kreutzerowską. Ale jej historia sięga 10 lat wstecz. Mianowicie to Jasio Frycz strasznie chciał powiedzieć tekst Sonaty,.. Rozważaliśmy to, ale - jak to bywa - z różnych przyczyn do realizacji nie doszło. Teraz okazało się, że Scena STU chętnie ten tekst przyjmie. Jest to jednak teatr impresaryjny, a więc zmuszony do poszukiwania sponsorów i koproducentów. I tu pojawił się teatr lubelski, za co bardzo dziękuję, bo bez niego prawdopodobnie Sonata... znów by czekała na jakiś odpowiedniejszy czas.

Z tego, co pan powiedział wynika, że przygotowując adaptację noweli Tołstoja - od razu myślał pan o Janie Fryczu w roli Pozdnyszewa...

- Wyłącznie! To była nasza wspólna praca myślowa wokół tego przedstawienia. I oby ten efekt był rzeczywiście wspólny. To, że chcieliśmy ten spektakl zrobić wynikało z dwóch rzeczy: chęci Jasia opowiedzenia o sytuacji między kobietą a mężczyzną oraz mojego zamiaru opisania tego zjawiska w kategoriach pewnej antynomii kultury i natury. Wydaje mi się, że u Tołstoja to jest. Ale jest to jakby wspólne dzieło, nie ma tu innej roli reżysera a innej aktora. Tym bardziej, że jest to rodzaj monodramu, z obecnością moją i jeszcze jednej aktorki. Sens pracy nad sztuką nie polega na tym, że ja wyreżyseruję, a aktorzy coś odegrają. Ja jestem tyleż reżyserem, który prowadzi Jasia, co i postacią na scenie. On zaś jest także swego rodzaju reżyserem tego spektaklu, bowiem go stwarza, kreuje.

Pan często występuje w swoich przedstawieniach. Można powiedzieć, że reżyseruje je pan od wewnątrz. Czy uważa pan, że spektakl to struktura otwarta, realizowana za każdym razem od nowa?

- Myślę, że tak naprawdę jest. Dla mnie jest tajemnicą, w jakim kształcie spektakl ukaże się na scenie. Nie sądzę, żeby premiera Sonaty Kreutzerowskiej była końcem pracy nad tym przedstawieniem. Nie dopuszczam takiego myślenia i może dzięki temu nasze spektakle gramy po 10 czy 20 lat. Każdy spektakl jest jakby próbą przed publicznością. Prawdopodobnie coś takiego będzie też z Sonatą... Zanim pokaże wszystkie swoje możliwości minie zapewne trochę czasu.

Sonata Kreutzerowską jest w dużym stopniu utworem publicystycznym, a publicystyka starzeje się dość szybko. Czy nie uważa pan, że ta nowela jest już nieco anachroniczna?

- W wielu wątkach tak. Starałem się opracować tekst w taki sposób, by był on czytelny i dzisiaj. W związku z tym wszystkie anachronizmy, których rzeczywiście u Tołstoja jest wiele, musiały ze scenariusza spektaklu wypaść. Jest to takie opracowanie tekstu, w którym nic nie zostało dodane, natomiast wiele zostało usunięte.

Jakie oczekiwania wiąże pan z tą inscenizacją?

- Ten spektakl jest próbą otwarcia jakiejś furtki, przez którą rad bym posunąć się dalej w swej pracy. Chciałbym, żeby ta furtka naprawdę się otwarła.

Życzymy tego panu i dziękujemy za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji