„Audiencja” Mikołaja Grabowskiego
Jakim cudem w Sali Czarnej Centrum Kultury zmieściło się 120 osób, nie wiadomo. Ale wiadomo, że jeśli Mikołaj Grabowski jeszcze raz przyjedzie nawet z tą samą Audiencją II, którą dwukrotnie zagrał w ub. piątek, będzie tak samo tłumnie.
— Matko Boska! Czemu on się na mnie nie przewrócił?! — zazdrościła szczęścia koleżance z pierwszego rzędu sympatyczna szatynka. Och, powodów do zazdrości było wiele. W którymś momencie Grabowski, dostrzegając własne zniknięcie ze sceny, pyta widownię, „Gdzie on jest?” Pyta i szuka, także wśród widzów. A że jest ciasno, rzuca się w tłum, spadając temu na kolana, innemu na głowę, każąc się na ostatku wnieść na scenę. Co zresztą trzech widzów czyni z największą ochotą.
Widownia zresztą od pierwszego momentu przekomicznego wahania aktora: wejść czy nie wejść na scenę została „kupiona”. Podpowiedzi, odpowiedzi, granie z Grabowskim, śmiech aż do łez… Nie było chwili, w której ktokolwiek mógłby się wyłączyć ze wspólnej zabawy.
Tekst Bogusława Schaeffera Audiencja II, który na scenie realizuje Mikołaj Grabowski, jest wykładem o muzyce. Wykładem bez czci i cnoty. Kpiącym z samego tekstu także, który zresztą gubi się w grze aktora z publicznością, przekształcając się w teatr w teatrze. „Odśmiana” do granic możliwości widownia, zgadza się na taką bez ceremonialność traktowania sztuki z największą ochotą. Tym bardziej że ostatnia sekwencja, serio podana, wyjaśnia że autor też jest „za”.
I pomyśleć, że już 25 lat śmiejemy się za sprawą tej sztuki.