Mądrzejsi o grób?
Trójkąt, żona, mąż i - ona. Taki układ wielekroć był i będzie tematem literackiej refleksji, przybierając rozmaite formy, od komediowych po tragiczne. Pojawia się on - z różnym oczywiście natężeniem - w twórczości każdego niemal pisarza, bo też z natury rzeczy jest materiałem, z którego można zbudować ciekawą aktualność, jak i przerzucić mosty ku uogólnieniu, ku syntezie ponadczasowej.
Tematem, jeśli tak banalnie można powiedzieć, dramatycznego poematu Bolesława Leśmiana pod tytułem "Zdziczenie obyczajów pośmiertnych" jest właśnie małżeński trójkąt. Nie wyjaśnione są losy tego tekstu. Co Leśmian napisał, każdy interesujący się literaturą wie, wzmianki zaś o tym utworze próżno by szukać w specjalistycznych kompendiach. Rękopis nigdy nie trafił do wydawcy, odnalazł go natomiast całkiem niedawno, bo osiem lat temu (Leśmian zmarł w r. 1937) Michał Sprusiński. Prapremiera teatralna w reżyserii Bogdana Hussakowskiego miała miejsce przed sześciu laty na scenie łódzkiego Teatru im. S. Jaracza Od tygodnia można "Zdziczenie..." oglądać w Opolu.
Trójkąt jest elementem grafiki umieszczonej na teatralnej ulotce reklamującej opolską inscenizację, na dwóch jego wierzchołkach widać kobiece oblicza, na trzecim - sylwetkę głowy mężczyzny. Ale też grafikę Bolesława Polnara dopełnia element drugi - olbrzymia czaszka kościotrupa. Możemy więc przypuścić, że jakaś ona weszła między nich, ktoś potem kogoś uśmiercił, itd. zwłaszcza że i tytuł "Zdziczenie obyczajów pośmiertnych" - niejaką kryminalność utworu sugeruje.
I nie pomylimy się. On ma imię Sobstyl, jego żona Krzemina, a na trzecim wierzchołku trójkąta znajduje się Marcjanna. I są aż trzy trupy. Tyle, że wszystko to stanowi zaledwie osnowę wspaniale poetyckiego tekstu Leśmiana, w którym istotna jest nie owa prościutka fabuła, lecz zbudowane na niej obrazy, wywoływane nią refleksje.
Historycy literatury pośród rożnych aspektów filozofii poetyckiej Leśmiana szczegónie podkreślają jego osobliwe widzenie relacji między ideą i materią, między duszą i ciałem. Pisał Leśmian w wierszu "Rozmowa": "Nie gardź raną, nie opuszczaj! Porzuć swe zaświaty /Dla wspólnych zabaw ze raną - Tak ciało do duszy! Mówi, a dusza - nikła i płochliwa mara - I Słucha jego poszeptów i przez łzy sie stara! Kochać te same kwiaty, rwać te same kwiaty". Czyli: ciało przeważa nad duszą ono daje jej moc i siłę.
Taką wykładnię znajdujemy również w "Zdziczeniu...". Oto ciała trójki bohaterów o żywa ją po śmierci, żeby ożywić ducha, który kiedyś w nich był i który - o paradoksie! - poprzez swoje skompli kowanie spowodował ich śmierć. Poezji się nie opowiada, poezję się przeżywa, dlatego darujmy sobie próby streszczania tej wykładni, tym bardziej, że opolska insceniza cja jest przede wszystkim poetycka; nawet tzw. dzianie się jest w niej bardziei metaforą niż elementem fabularnym.
Ożywają Leśmianowscy bohaterowie, żeby raz jeszcze orzeżyć tę wspólną część swojego cżyia u kresu którego spotkała ich śmierć. Znajdujemy się z nimi w cmentarnym pejzażu. Kameralna sala i rozegranie akcji wśród widzów likwiduje dystans. Więc dokoła nas - szare mury starego cmentarza, wśród nas - kawałki nagrobnych płyt i - oni. A może my jesteśmy nimi, może się z nimi utożsamiamy, bo jednak Leśmianowski dramat to nie utwór kryminalny, lecz poetycki traktat o miłości, jej sile, o jej skomplikowaniu, o niemożności jednoznacznej oceny ludzkiego zachowania i niemożności wyboru, o tragizmie istnienia i tragizmie umierania.
Opolska inscenizacja perfekcyjnie te i inne treści "Zdziczenia..." akcentuje. Jej perfekcja wynika ze świetnego zgrania wszystkich elementów sztuki teatralnej. Nic tu nie jest odpuszczone, nie domówione, ani przegadane. Ogląda siej ją jak własne wyobrażenia podczas lektury poetyckiego tekstu.
Dlatego wyznanie w "TO" Macieja Korwina, jakoby Leśmian nie był jego ulubionym poetą, trzeba chyba rozumieć kokieteryjnie. Duch Leśmianowskiej poezji, podobnie jak bohaterowie jego "Zdziczenia pośmiertnych", ożywa w opolski spektaklu i trwa od pierwszej do ostatniej sceny. W świetnej interpretacji aktorskiej Krystyny Maksymowicz, Małgorzaty Skoczylas i Grzegorza Pawlaka (po "Ermidzie" to jego kolejna w Opolu równie udana rola), w scenografii Elżbiety Dietrych (jakże łatwo było przy tej sztuce popaść w plastyczny horror), w kompozycji muzycznej Wojciecha Gogolewskiego.
Zanim duch znów opuści naszych bohaterów i wrócą oni do swojej pośmiertnej postaci, cmentarz się zazieleni, przy roda zacznie żyć. I jakby w ten świat, w naturę odchodzą Sobstyl, Marcjanna i Krzemina. Taka jest kolej naszego życia. Jeśli nawet swoje dramaty będziemy mogli przeżyć po śmierci raz jeszcze, żeby je zrozumieć, kiedy staną się już zamknięte, to i tak nie zrozumiemy z nich wszystkiego i do końca wszystkiego sobie nie wyjaśnimy. Każdy pozostanie "wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie". Ale to już cytat z innego, barokowego poety.