Przez dziurkę
Najnowszemu przedstawieniu autorstwa Henryka Baranowskiego towarzyszą smyczkowe faktury Marcina Krzyżanowskiego - muzyka dziwaczna, ostentacyjnie łącząca głębię Dymitra Szostakowicza z pretensjonalnością nadwornego kompozytora Petera Greenawaya, Michaela Nymana. Ta chwilami irytująca dźwiękowa przestrzeń, prowokacyjnie kojarząca wyrafinowanie i swoistą banalność znakomicie określa obecne estetyczne poszukiwania reżysera.
Erotyczno-duchowa wędrówka Williego po pełnym sekretów kobiecym buduarze toczy się raz to w dynamicznym rytmie kabaretowych "numerów" (kotłowanina na łóżku z Panią Puhą), raz znów przypomina narkotyczno-senne rojenia (spotkanie starej Matki z duchem ojca - kokieteryjnym wampirem - świetny Marek Litewka - przenoszącym się w świat doczesny za pomocą... lodówki). Willie rodzi się, dojrzewa i spotyka kolejne kobiety, z którymi podczas kolejnych stacji życia zwiedza rozmaite zakamarki zmysłowości. Służące, dziwki, samotnice, samice, fantomy kobiecości - jest ich w spektaklu cała galeria, a Baranowski z cudownie dziecięcym bezwstydem pławi się w tej orgii zapachów świeżo wypranych sukienek, kosztownych perfum i przepoconych poduszek. Poznajemy więc Matkę (elegancka Monika Niemczyk) - niedościgniony wzór Williego, jego pierwszą erotyczną nauczycielkę - pełną seksu Nianię (uwodzicielska Iwona Budner), "wdowę z przeszłością" - zgłodniałą czułości, tragikomiczną Panią Puhę (rewelacyjna Maria Maj!), Dziewczynę z budki telefonicznej (powabna Beata Kozikowska), fałszywą Garbo-Dziwkę (młodzieńczo urocza Maja Ostaszewska) i wreszcie dwie Damy: kruchą kobietę-dziecko (subtelna Barbara Krasińska) i melancholijną intelektualistkę (perwersyjna Dorota Pomykała). Poprzez groteskowy świat wiecznej kobiety dryfuje neurasteniczny poeta z ambicjami (udana rola Andrzeja Deskura); Willie - w języku angielskim także... frywolne określenie penisa - przypatruje się i wdycha aromaty wszechobecnego seksu. Materię Peepshow tworzą wrażenia sensualne.
Błękitno-zielony peniuar Matki - jedno z pierwszych skojarzeń dzieciństwa - staje się częścią scenografii, Wielką Plamą Koloru - kotarą-polaną, która towarzyszyć będzie Williemu podczas wszystkich jego "przygód". Słuchawka telefonu między udami Dziewczyny z budki, przechylony kieliszek, z którego kapie alkohol, maszyna do pisania, mały damski rewolwer... Nieustannie podpatrujemy (ang. "peep" - podglądać) seksualne rytuały, jednak choć większość scen rozgrywa się przy niemal pełnym oświetleniu, jak w niemieckich kabaretach, albo raczej w pornograficznych albumach, gdzie wszystko powinno być dokładnie widoczne - cały ten mocno erotyczny pokaz pozbawiony jest agresywnej wulgarności. Podobnie widoczne są emocje: wykonawcy balansują na granicy aktorstwa przesadnego, nadmiernie ekspresyjnego i - wewnętrznego, skupionego. Wyspiarze powiedzieliby zapewne, że nowa propozycja Baranowskiego to teatr w stylu camp (pełen sztuczności, ornamentu, afektacji - określenia camp nie sposób sparafrazować jednym słowem, nie jest ono jednak dzisiaj nacechowane pejoratywnie); takie potraktowanie aktora, scenografii, kostiumu i rekwizytu ma w sobie coś z bezkarnych dziecięcych igraszek. Przypomina wszystkie te zabawy w "królewny", w "doktora", "telefon" etc, gdzie mniej istotne są wypowiadane przez uczestników myśli, bardziej natomiast liczą się doznania. Obcujemy ze światem przebieranek, płciowych dwuznaczności, przyjemnie trywialnych prowokacji. Między "małymi czarnymi", buteleczkami na perfumy, siatkowymi rajstopami i połyskliwymi, koronkowymi gorsetami przepływa efebowaty Willie - coraz starszy, lecz ciągle jak mały chłopiec nasłuchujący. A skoro, jako się rzekło, nasz poeta słucha przede wszystkim swych najprostszych popędów, to powinny one dziać się w takich właśnie dekoracjach i barwach - pozornie jaskrawych i czystych, a przecież kryjących niejedną tajemnicę.